Rok 1948. Pani Daisy jest starszą kobietą, która ma już swoje lata i nie bardzo radzi sobie z obsługą samochodu. Ostatnim razem wpadła prosto do działki sąsiada. Syn, nie chcąc zostawić mamy samej, wynajmuje jej czarnoskórego szofera Hoke’a. Początkowo dość niechętnie go przyjmuje, ale z czasem zaczyna się między nimi tworzyć nić porozumienia.

W zasadzie ta historia jest bardzo prostą opowieścią opartą na dość prostych schematach: przełamywaniu barier społecznych, ale przede wszystkim swoich własnych lęków i przekonań. Było to już w kinie wielokrotnie wałkowanie i niestety, film Bruce’a Beresforda nie przetrwał próby czasu, bazując na sentymentalnych wzruszeniach, a także brakuje mu delikatnie mówiąc ikry. Wszystko jest lekkie, ogląda się to dość łatwo, ale czegoś głębszego zabrakło w tym wszystkim, już w połowie czując mocno znużenie. A potencjał w tej opowieści o niezwykłej przyjaźni był ogromny. Od strony technicznej trudno się tu przyczepić: zdjęcia, montaż, scenografia i muzyka są na porządnym poziomie, co nie powinno dziwić, to przecież USA.

Tym większy żal aktorów, którzy robią co mogą, by ożywić swoje postacie. Zarówno Morgan Freeman jak i Jessica Tandy stanęli na wysokości zadania, tworząc postacie sympatycznego i żwawego szofera oraz zrzędliwej starszej pani, która z wyższością patrzy na innych i nie lubi pokazywać swojego dobytku, ale powoli między tą parą tworzy się przyjaźń. Na drugim planie jest za to niezrównany Dan Aycroyd grający absolutnie poważnie i robi to z wdziękiem.

„Wożąc panią Daisy” jest filmem zaledwie niezłym, z którym czas nie obszedł się zbyt łaskawie. Jest trochę pusty w środku, choć stara się być ciepły i bezpretensjonalny. Tym większa szkoda.
6/10
Radosław Ostrowski
