Enya – The Memory of Trees

the_memory_of_trees

Ta Irlandzka wokalistka nie rozpieszczała swoich fanów i po wydaniu albumu ze ścieżką dźwiękową do „The Celts” (1992; troszkę różniącą się od debiutu z 1987 roku) pojawiła się po 3 latach z nowym materiałem. Jest rok 1995 i na „The Memory of Trees” pojawiają się lekkie zmiany, ponieważ artystka zrezygnowała z muzyków, sama zaczęła komponować i razem z Ricky Romą (autorką tekstów) aranżować je.

Piosenek jest 11, z czego dwie są instrumentalnymi kompozycjami (rozpisanymi na fortepian „From Where I Am” oraz elektroniczne „Tea-House Moon” w azjatyckim wydaniu), czyli tutaj się nie zmieniło. Dominują jednak dłuższe ponad 4-minutowe kompozycje, choć i pojawiają się krótsze. Nadal istotna pozostaje elektronika, co już zostanie na stałe oraz barwa głosu, która nadal potrafi przykuć uwagę, chociaż już czuć jazdę na autopilocie, co jest najbardziej odczuwalne w kompozycjach instrumentalnych, ale nie tylko.

Słychać, że wokalistka sięga po sprawdzone środki (chórki, wokalizy – które z jednej strony budują klimat, ale zaczynają już powoli nużyć), grane na syntezatorze smyczki i pianino jeszcze bronią się, częściej słychać tu bębny („The Memory of Trees”), wciąż dominuje spokojniejsze granie, choć największe wrażenie zrobiły na mnie żywsze „Anything Is” (te smyczki i bęben), organowe „On My Way Place” oraz jedyny gaelicki utwór „Athair ar Neamh”. Jednak artystka próbuje urozmaicić utwory śpiewając też po łacinie (mroczny „Pax Deorum”) i hiszpańsku („La Sonadora”). Ale nie trudno się tu pozbyć wrażenia deja vu, co może w przypadku wykonawczyni z tak wyrazisty stylem jest nieuniknione. Muszę jednak wyznać, że ten album nadal mi się podoba, choć nie tak jak „Watermark” czy „Shepherd Moon”. To po prostu dobra płyta, która jeszcze posiada tę odrobinę magii, umilając czas i pozwalając zrelaksować się.


7,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz