
Po zasłużonym sukcesie debiutu, kapela z Seattle postanowiła, że nie będzie się opieprzać i w 1992 roku nagrali aż dwie płyty. Pierwsza to minialbum, a druga pełnoprawna płyta. Na dzisiaj ta pierwsza, czyli „Sap”.
Album wyprodukowany przez Dave’a Jardena i Ricka Parashara (m.in. Pearl Jam i Temple of the Dog) zawiera raptem 5 utworów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wykorzystano gitarę akustyczną, zaś elektryczna zostaje zepchnięta na drugi plan i gra bardziej łagodnie. Ale po kolei. Na początku dostajemy „Brothers” – poruszającą piosenkę z dominującą gitarą akustyczną, perkusją też spokojną i delikatnie grającą gitarą elektryczną z basem, zaś Layne’a wokalnie wspierają Chris Cornell, Ann Wilson i Jerry Cantrell. „Got Me Wrong” ma bardzo rytmiczne tempo (świetny bas z perkusją), jednak gitara elektryczna bardziej zaznacza swoją obecność i idzie bardziej w bluesa, by pod koniec bardziej pobrudzić. Zupełnym przeciwieństwem jest „Right Here” grane tylko na gitarze akustycznej i tamburynie i znów Layne jest wspierany wokalnie przez Cornella (lekki głos, który pod koniec trochę szaleje) do spółki z Markiem Armem (głębszy). W podobnym tempie utrzymany jest kończące album „Am I Inside”, gdzie Layne bardziej szepcze niż śpiewa. A całość jest utrzymana w bardziej melancholijnym tonie, ale nadal jest mrocznie.
Tekstowo nadal jest to Alice in Chains, ale tutaj skupia się na relacjach międzyludzkich. Opuszczenie, samotność – to się tu przewija parę razy.
Dla mnie jedyną wadą tego albumu jest to, że jest za krotki. Ale w końcu to minialbum, który pokazuje troszeczkę inne oblicze tej kapeli – bardziej stonowane, ale równie mocne i emocjonujące jak poprzednio.
8/10
Radosław Ostrowski
