Mark Knopfler – The Princess Bride

Princess_Bride

Dawno, dawno temu (w latach 80.) eksplodowała moda na kino fantasy. „Conan Barbarzyńca”, „Legenda”, „Zaklęta w sokoła”, „Willow” – te filmy stały się klasyka kina, które wróciło ze zdwojona siłą dzięki „Władcy Pierścieni”. Do tego grona zalicza się też „Narzeczona dla księcia” – pastisz gatunku wykonany przez Roba Reinera w 1987 roku. Niby jest to kolejna opowieść o młodym chłopaku Wesleyu zakochanym w księżniczce Buttercup. Po drodze intrygi, pojedynki, masa humoru – prawie jak w „Shreku”, tylko wcześniej. Jednak nie będę opowiadał o filmie (znakomitym zresztą), ale o warstwie muzycznej, która też jest godna uwagi.

knopflerReżyser stwierdził, że tylko jeden człowiek będzie w stanie podkreślić zarówno romantyczną, jak i zabawną warstwę filmu – Mark Knopfler. Gitarzysta przyjął wyzwanie i razem z klawiszowcem Garym Fletcherem stworzyli muzykę do filmu, choć fantasy kojarzy się z większym budżetem oraz bardziej epicką muzyką. Knopfler stawia tutaj na lirykę oraz średniowieczne brzmienia (skoczny „Florin Dance” z klaskaniem oraz pomysłowa elektronika imitującą flety, tamburyn i inne średniowieczne instrumenty czy krótki „The Morning Ride” ze smyczkami i drewnianymi dęciakami). Siła jednak tej ścieżki jest liryczny temat grany na gitarę i pojawia się on w „Once Upon a Time… Storybook Love” – piękna, ale jednocześnie prosta rzecz, która pojawia się parę razy, z wieńczącą całość piosenką „Storybook Love” w wykonaniu Willy’ego DeVille’a (piosenka nominowana do Oscara), zaś wokal naprawdę silny jest.

Drugi przewijający się temat dotyczy dwóch kumpli – szermierza Inigo Montoyi i osiłka Fezzika. „The Friends Song” zaczyna się dość spokojnie, gdzie słyszymy plumkająca gitarę i skrzypce, a potem dołączają smyczki i flet (oczywiście elektroniczny). Cała reszta to muzyka akcji, która tutaj budowana jest na szybkich brzmieniach smyczków (”Revenge”), elektronicznych niepokojących dźwiękach („The Cliffs of Insanity”) czy trąbkach („The Swordfight”). Niemniej brzmi to naprawdę zjdliwie, choć w filmie wypada najlepiej.

Wielu może zaskoczyć to dość oszczędne (jeśli chodzi o instrumentarium) brzmienie, ale Knopfler trzyma rękę na pulsie i tworzy naprawdę dobrą muzykę, w paru miejscach pełne magii i liryzmu, czyli najmocniejszych punktów, zaś samo wydanie jest naprawdę solidne i nie zawiera całej muzyki, tylko najważniejsze motywy, a czas (niecałe 40 minut) mija naprawdę szybko. Porządna robota, która broni się mimo czasu.

7/10

Radosław Ostrowski


Dodaj komentarz