

W ostatnim czasie coraz wyraźniejszy jest trend zatrudnia popularnych wykonawców lub muzyków do pisania ścieżek dźwiękowych. Był Daft Punk (”Tron: Dziedzictwo”), The Chemical Brothers („Hanna”) czy M83 („Niepamięć”). Efekty tej kooperacji bywają bardzo różne, bo są bardzo interesujące i świetne propozycje. Jak będzie w przypadku muzyki do filmu „Ona”?
Zanim powiem o samej muzyce, muszę wyjaśnić pewną nieścisłość. Album ten nie jest oficjalnym soundtrackiem do filmu, tylko promo dostępnym tylko przez Internet (można go namierzyć na YouTube) – kiedy zostanie oficjalnie wydany? Nie wiadomo. A kto napisał ta muzykę? W filmie napisali (napisy końcowe), że zespół Arcade Fire – jeden z najpopularniejszych zespołów indie rockowych. Jeśli tak, to czemu nominację do Oscara dostali tylko Win Butler (wokalista, kompozytor i multiinstrumentalista) oraz Owen Pallett (skrzypek)? Bo oni muzykę napisali, a zespół ją wykonał. Wybór tej grupy dla reżysera Spike’a Jonze’a nie był niczym zaskakującym, gdyż stale współpracuje z tym zespołem (ostatnio nakręcił teledysk do utworu „Afterlife” z ich ostatniej płyty i wykorzystuje ich piosenki w zwiastunach). Co z tego wyszło?
Muzyka pełna elektroniki i wykorzystująca pełne brzmienie zespołu. Dobrze współgrająca z obrazem i tworząca bardzo melancholijny klimat, który jest odczuwalny praktycznie do samego końca. A jednocześnie jest to bardzo delikatne, bardzo liryczne. Utworów jest 13 i mogę was zapewnić, że możecie zapomnieć o przebojowości czy dynamice. Słychać to już w „Sleepwalkerze” – monotonne uderzenie „mantrycznego” tła, wspierane przez gitarę akustyczną i bas, „budząc” nas ze snu. A dalej jest róznie: od bardziej „agresywnej” i nieprzyjemnej elektroniki („Milk & Honey”) przez delikatniejsze partie z fortepianem w tle („Divorce Papers” czy „Some Other Place”) lub skrzypcami („Loneliness #3”). Jedynym utworem z potencjałem przebojowości jest „Morning Talk/Supersymmetry”, który w połowie zaczyna brzmieć bardzo chwytliwie i ze złożoną elektroniką (to instrumentalna wersja piosenki z płyty „Reflektor”) czy bardzo szybko grany na fortepianie „Photograph”.
Problem polega jednak na tym, że ta muzyka poza filmem nie sprawia aż takiej przyjemności jak w filmie, gdzie jest naprawdę zgrana z obrazem, ale poza nim miejscami mocno ociera się o smęcenie („Loneliness #4” czy „Milk & Honey (Alan Watts & 641)”. Technicznie nie ma się tu do czego przyczepić, bo na ekranie muzyka sprawdza się więcej niż dobrze. Ja jednak poczekam na oficjalne wydanie, zaś promo można sobie posłuchać.
Radosław Ostrowski
