

Po nagraniu udanego “Laddera” z zespołu odeszli Billy Sherwood oraz klawiszowiec Igor Koroszew (skandal seksualny) i zespół zaczął działalność w czteroosobowym składzie bez klawiszowca. Ale ekipa wpadła na pomysł nagrania płyty z orkiestrą symfoniczną, która by zastąpiła klawisze (pod batutą Larry’ego Groupe’a). I tak powstało „Magnification”.
Mogę powiedzieć jedno – drugi album z orkiestrą jest dużo lepszy od pierwszego podejścia („Time and a Word”) i wyciągnięto wnioski, a zgranie zespołu z orkiestrą jest znacznie silniejsze (w końcu zastępuje syntezatory). Zespół jednak odcina się zarówno od swojego brzmienia z lat 70-tych, ale też nie próbuje nagrać kolejnego przeboju w stylu „Owner of a Lonely Heart”. Ale jednocześnie słychać kto jest autorem tej płyty – tej gry gitary Howe’a, basu Squire’a czy uderzeń perkusji nie można pomylić. Ale to zgranie z orkiestrą, pozwala zespołowi pokazać się trochę z lepszej strony – Howe często gra na gitarze akustycznej (początek „Dramtime” czy piękny „Soft As a Dove”), Anderson śpiewa pięknie i czysto, zaś Squire ma szansę wykazać się jako wokalista (delikatne i zwiewne „Can You Imagine”). Także konstrukcja albumu porywa. Od mocnego uderzenia (epicki utwór tytułowy oraz bardzo dynamiczny „Spirit of Survival” z mocnymi uderzeniami perkusji oraz gwałtownymi brzmieniami orkiestry) przez kulminacje („Give Love Each Away” i „We Agree”) przeplatane z przerywnikami („Don’t Go”, „Can You Imagine” i „Soft As a Dove”), kończąc całość dwoma potężnymi kompozycjami. Najpierw jest dynamiczny i żywiołowy „Dreamtime” oraz bardziej stonowany „In the Precence Of”, który przypominał trochę „And You And I”. Obydwa pokazują niesamowita formę grupy oraz umiejętność tworzenia bardzo emocjonalnych kompozycji. Na sam koniec dostajemy wyciszająca kodę „Time is Time”.
W zasadzie trudno przyczepić się do jakiegokolwiek utworu z tej płyty, bo każdy utwór jest przynajmniej dobry. Yes weszło w XXI wiek z kopyta oraz silną energią. Jeśli panowie nie będą ze sobą się sprzeczać, dalej mogą osiągnąć wielkie rzeczy. Czy można postawić ten album obok wielkich klasyków z lat 70-tych? Nie. Ale nie zmienia faktu, że to najlepsza płyta grupy od czasów „Talk”. Znakomite wydawnictwo.
8/10
Radosław Ostrowski
