

To jeden z tych głosów, których nie trzeba przedstawiać. Legendarny frontman zespołu Ultravox, który po rozpadzie w latach 90. (a także wcześniej) nagrywał solowe płyty. Po reaktywacji swojej macierzystej formacji, Ure postanowił wydać solowy materiał.
Jeśli myślicie, że doszło do zmiany stylistyki, popełniacie wielki błąd. To nadal muzyka elektroniczna, zmieszana z gitarowymi popisami Midge’a. I ta mieszanka działa już w otwierającym całość „I Survived”, gdzie dominują delikatne syntezatory oraz łagodny fortepian, natomiast pod koniec wyraźnie zaznacza swoją obecność gitara elektryczna. Znacznie agresywniejsze jest „Are We Connected”, gdzie to gitara jest dominująca nad elektronicznymi pasażami, choć nie brakuje tez i bardziej wyciszonych fragmentów jak „Let It Rise” z delikatnymi dźwiękami gitar oraz rytmicznymi, elektronicznymi wstawkami, „Star Crossed” czy mroczniejszy „Dark, Dark Night” z pulsującą perkusją oraz nakładającymi się gitarami. Niestety, nie brakuje też utworów, które ocierają się mocno o tandetę jak singlowy „Become” jakby żywcem wzięty z lat 80., tylko brzmiący bardziej topornie. Jednak dla mnie największą niespodzianką był instrumentalny „Wire and Wood” z akustycznym wstępem oraz pięknie zgranymi smyczkami z fortepianem.
Jednak jest to album zdecydowanie bardziej wyciszony, miejscami mocno intymny i raczej mało przebojowy. Jednak Ure nadal ma ten przyciągający głos (miejscami trochę modyfikowany cyfrowo), a i same melodie są naprawdę interesujące. 10 utworów (bo są dwa instrumentalne) sprawia zaskakująco przyjemny czas. Raczej dla fanów samego Ure’a niż Ultravox.
7/10
Radosław Ostrowski
