

Ta kapela jest jedną z bardziej eksperymentujących ekip. Grupa pod wodzą Kevina Barnesa miesza pop, rock, rap czy disco. I tak już od 1996 roku, ale przyszedł czas na nowy materiał. Ciekawe, czy będzie jakieś miejsce na zaskoczenie.
Całość jest jak zawsze melodyjna, ale na początek zostałem zaskoczony przez „Baseem Sabry”. Funkowa gitara, rytmiczny, niemal dyskotekowy bas, klaskanie czy elektronika pachnąca latami 80-tymi może wprawić w stan oszołomienia. Ciągle jednak pamiętamy, że w grupie jest gitarzysta i nie brakuje odrobiny brudu („Last Rites at the Jane Hotel”, gdzie ciągle jest zmieniane tempo) oraz dziwnej melodyjności („Empyrean Abattoir”) czy elementów oniryzmu (elektroniczny początek i koniec „Aluminium Crown”). Ta mieszanka może wielu wprawić w zaskoczenie i oszołomić, a nawet pojawią się zarzuty o niespójność. jednak są nadal pewne fragmenty porywające jak „Monolightic Express” z dziwaczna grą gitary czy najładniejszego w całym zestawie „Estocadas” z pięknymi skrzypcami. Wielu może odrzucić ten dźwiękowy hałas, który jest dość mocno odczuwalny w środku płyty (i jeszcze ten nietypowy wokal Barnesa), ale początek i koniec jest na tyle intrygujący, że można ich nowy album nazwać przyzwoitym. Czasami to wystarcza.
6/10
Radosław Ostrowski
