Florence + The Machine – How Big, How Blue, How Beautiful

How_Big_How_Blue_How_Beautiful

W tej wokalistce zakochałem się od pierwszej piosenki. Każda płyta jej zespołu była ciekawa, nieszablonowa i lepsza od poprzedniej (wyjątkiem był koncert MTV Unplugged), ale nie zmienia to faktu, iż Florence Welsh jest interesującą osobowością brytyjskiej sceny muzycznej. I na żadną płytę w tym roku nie czekałem bardziej niż na jej trzeci studyjny album.

Pierwsza zmiana to zmiana producenta: Paula Epwortha zastąpił Marcus Draws, który współpracował m.in. z Arcade Fire, Coldplay czy Mumford & Sons. I ta zmiana jest słyszalna od samego początku, bo częściej pojawia się gitara elektryczna (singlowy opener „Ship To Wreck” pachnie troszkę estetyką lat 70., czyli zmieszany David Bowie z… The Cure), jest bardziej przebojowo. Starą Florkę, czyli z poprzednich płyt słychać w drugim singlu, czyli „What Kind of Man” z łagodną elektroniką na początku, w refrenie wchodzą dęciaki oraz nakładające się głosy. Tytułowy utwór jest bardziej wyciszony, przynajmniej na początku, a potem delikatny głos staje się mocniejszy, pojawiają się smyczki z trąbkami (podniosły finał) oraz perkusją. A dalej nie brakuje zarówno podniosłości (smyczkowy wstęp „Queen of Miracle” z perkusją przypominającą… „Move in the Right Direction” Gossip), melancholii (gitarowy „Various Storms & Saints” i „Long & Lost”) potencjalnych radiowych przebojów („Delilah” czy krótki „Caught”) i eksperymentów z elektroniką (słabszy „St. Jude”).  Całość jest dojrzalsza, mniej barokowa (co akurat się tutaj broni), przez co może się spodobać szerszemu odbiorcy, jak i fanom starszych płyt.

Teksty są troszkę bardziej optymistyczne, a wokal Welsh nadal skupia uwagę na sobie. Fani powinni się obowiązkowo zaopatrzyć w wersję deluxe z dwoma premierowymi utworami (bardziej przebojowe „Hiding” i „Make Up Your Mind”) oraz trzema wersjami demo. I za to wydanie troszkę podciągam ocenę. Bo płyta jest po prostu fantastyczna.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz