
Nazwa tego potężnego zespołu niewiele mi mówiła, ale znałem frontmana grupy – Alexa Eberta. Artysta ten zajął się pisaniem muzyki do filmów, co przyniosło mu uznanie i Złoty Glob za ścieżkę do filmu „Wszystko stracone”. Grupą kieruje od prawie 10 lat i do tej pory wydali trzy płyty, a wiosną tego roku wyszedł album nr 4.
Słuchanie „Persony” przypomina wejście do króliczej nory, co pokazuje 7-minutowy „Hot Coals”. Zaczyna się niczym folkowy numer od akustycznej gitary, do której nagle dołącza smęcący wokal Eberta, przestrzenna elektronika oraz jazzujący fortepian z perkusją. I w okolicach drugiej minuty dochodzą trąbki, co wywołuje konsternację, doprowadzającą do krótkich popisów fortepianu, płynnie zmieniając tempo. Dalej jest równie różnorodnie i nieszablonowo: szybki bas, akordeon z perkusją w niemal folkowo-elektronicznym „Uncomfortable” ociera się o psychodelię, akustyczne „Somewhere” z różnego rodzaju klaskaniami i podśpiewami czy strasznie chwytliwe „No One Like You”, gdzie rozsadza wszystkich fortepian z basem (strasznie klimatyczne i pełne pozytywnej energii). „Wake Up The Sun” brzmi niczym nutka z rasowego kryminału, gdzie szybki fortepian nakręca tempo całego utworu, by w finale wznieść się na epicki poziom.
Przerwą na złapanie oddechu jest odrobinę kabaretowy „Free Stuff” – to poczucie wywołuje we mnie tekst, zaśpiew oraz wykorzystane dęciaki. Kompletną zmianę klimatu czuć w melancholijnym „Let It Down” z marszową perkusją, minorowym fortepianem, a na koniec atakuje nas perkusja. I wtedy wchodzi na morza liryzmu, dzięki prześlicznemu „Perfect Time” oraz „Lullaby”, by w finale rozbawić swoją „The Ballad of Yaya”.
Sam Ebert ma głos niczym kameleon, dopasowując się do reszty, a nawet współtworząc klimat całości tak barwnej i bogatej, ze trudno przejść wobec tego kompletnie obojętnie. Każda piosenka tworzy spójną, odrębną całość, łącząc się w niesamowite przeżycie zapadające w pamięć na długo.
8,5/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
