Lady Bird

Okres licealny to dla młodego człowieka moment graniczny – po nim już nigdy nie będzie tak samo. W pewnym sensie kończy się dzieciństwo, a zaczyna dorosłość, także dla niejakiej Lady Bird. Sama sobie nadała to imię, ale tak naprawdę nazywa się Christine McPherson i pochodzi ze znienawidzonego przez siebie Sacramento. Akurat kończy szkołę katolicką w roku 2002, a co dalej?

lady_bird1

Debiutująca reżyserka Greta Gerwig sięga po klasyczną opowieść kina inicjacyjnego. Mamy zbuntowaną nastolatkę, która idzie na wojnę ze wszystkim – matką, szkołą, Kościołem. Tylko, czy można to nazwać buntem? Raczej o poszukiwaniu samej siebie, poczucia bycia kimś wyjątkowym i pierwszych razach: pierwsza miłość, seks, silna przyjaźń. Wiem, że takich filmów inicjacyjnych były setki czy tysiące i będą dalej powstawać, ale „Lady Bird” mimo pewnych niedoskonałości, potrafi ująć szczerością. Trafne jest też osadzenie akcji na początku XXI wieku, gdy szalało bezrobocie, telefon komórkowy był rzadkością. Cała konstrukcja to ciąg scenek, powoli układających się w jedną całość, czyli starania Lady Bird (niezła Saorise Ronan) o załapanie się na studia do Nowego Jorku. Ale niektóre momenty sprawiają wrażenie nagle pourywanych (ksiądz-opiekun kółka teatralnego, który idzie do matki naszej bohaterki – dlaczego i po co? Nie wiadomo. ) i stanowiących jedynie tło: kryzys, homoseksualizm, próba buntu wobec kraju. Tak naprawdę kośćcem tego filmu jest relacja nastolatki ze swoją matką (fantastyczna Laurie Metcalf), która też miała swoje marzenia i pragnęła innego życia niż jest. Ale nie potrafi zrozumieć swojej córki – równie charakternej, silnej osobowości, próbującej żyć po swojemu. Jest tutaj miłość, ale taka bardziej szorstka, próby znalezienia wspólnego języka – ten wątek wydaje się najciekawszy, poprowadzony aż do wzruszającego finału.

lady_bird2

Jednak przez sporą część filmu (pourywane, przypadkowe scenki) nie byłem w stanie tak bardzo się identyfikować z bohaterami tak, jak by chcieli tego twórcy. Gerwig nie osądza, nie przyjmuje postawy moralizatorskiej (i chwała za to!), ale czułem się troszkę jak obserwator, przyglądający się przez szybę. I nawet ciekawy drugi plan z Lucasem Hedgesem oraz Timothym Chalametem na czele, nie jest w stanie skupić uwagi na dłużej.

lady_bird3

Jest kilka wręcz cudownych scen (fragment próby w teatrze czy taniec na balu), okraszonych wpadającą w ucho muzykę (z „Crush on You” Dave Matthews Band), jednak „Lady Bird” niespecjalnie się wyróżnia z tego grona. A szkoda.

6/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz