Wniebowzięci

Andrzej Kondratiuk dla mnie jest tak naprawdę niezbyt znanym filmowcem. Innymi słowy, styczność z jego kinem w moim przypadku była praktycznie zerowa. W końcu przychodzi moment zapoznania się z dziełami tego reżysera. Padło na telewizyjnych „Wniebowziętych” z duetem Zdzisław Maklakiewicz/Jan Himilsbach w rolach głównych.

Panowie już wcześniej tworzyli wyrazisty duet przy „Rejsie”, więc nic dziwnego, iż później parę razy łączono tych aktorów razem. Panowie tym razem grają dojrzałych facetów po przejściach, którzy w zasadzie nie osiągnęli nic. Ale pewnego dnia los się do nich uśmiecha i wygrywają pieniądze w totolotku. Co z nią zrobią? Mają bardzo proste marzenia – chcą pierwszy raz polecieć samolotem. Tak bardzo im się spodobał ten lot, że na jednej podróży samolotem się to nie skończy.

W sumie to tyle, bo fabuły jako takiej ten film nie ma. Kondratiuk rzuca bohaterów w kolejne podróże i eskapady, dając im pewną namiastkę szczęścia. Czy aby jednak na pewno? Miałem wrażenie jakbym oglądał dokument, gdzie kamera łapie fragmenty z życia. Nieważne, czy mówimy o pierwszej kontroli celnej, zapoznaniu dwóch dziewczyn w Rzeszowie, spędzonej nocy w hotelu. Nie brakuje tutaj humoru, jednak nie zmienia on dość cierpkiego czy wręcz melancholijnego klimatu.

Pod tym wszystkim Kondratiuk pokazuje poczucie straconego czasu czy zmarnowanego życia. Że nie osiągnęło się nic – bo rodziny nie ma, z pracą też nie za dobrze. To co wtedy pozostaje? Wydaje się, że odpowiedzią jest przyjaźń. I to wsparcie panów granych przez Maklakiewicza oraz Himilsbacha staje się największą wartością. Czuć tą relację niemal od razu, nie trzeba do tego żadnych słów, by w to uwierzyć. I jak na dość krótki czas trwania, „Wniebowzięci” są zaskakująco bogaci treściowo. Jak macie wolne trzy kwadranse, macie propozycję.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz