W ostatnich czasach wśród nominowanych do Oscara filmów animowanych bardziej przebijają się produkcje spoza Stanów Zjednoczonych. I nie chodzi tylko o produkcje japońskie, ale także z dość egzotycznych – dla Amerykanina – krajów jak… Hiszpania czy Belgia. Teraz do tego grona trafia „Flow”, czyli koprodukcja łotewsko-francusko-belgijska od Gintsa Zilbalodisa, odpowiedzialnego za reżyserię, scenariusz, zdjęcia, scenografię, muzykę i montaż. Sporo roboty jak na jednego człowieka, ale czy wysiłek się opłacił?

Sama akcja toczy się w bliżej nieokreślonym czasie, gdzie kompletnie nie ma ludzi. Jest za to spory las i pusty dom, gdzie mieszka czarny kot. W sumie jego dzień jest bardzo powtarzalny: spacerek po okolica, ucieczka przed psami i bardzo długi sen. Rutyna zostaje przełamana przez inne czynniki, mianowicie zbliża się wielka woda – nie wiadomo skąd, jak ani dlaczego. Wszystkie zwierzęta zaczynają przed nią uciekać, byle by nie paść jej ofiarą. Nasz kocur, co fanem wody nie jest, ma szczęście – zauważa samotnie płynącą łódkę. Z czasem jednak do czworonoga dołącza dziwaczna mieszanka zwierząt: pies, lemur, kapibara (cały czas myślałem, że to bóbr, znany też w Polsce jako bober) i pewien dziki ptak. Jak ta mieszanka będzie razem działać? O ile się wcześniej nie pożrą?

Najbardziej rzucającą się rzeczą we „Flow” jest kompletny brak dialogów. Zwierzęta wyrażają się jedynie poprzez swoje odgłosy i zachowania, co nie jest takie łatwe do wyegzekwowania. A jednak ta opowieść angażuje, powoli budują się relacje między zwierząt za pomocą drobnych scen (dziki ptak wręcz kotu rybę czy stanie w jego obronie przed przywódcą swojego stada albo pies naśladujący zachowanie kota). Reżyser opowiada historię w sposób bardzo wizualny, a obraz jest zaprawdę imponujący. Tła i otoczenie wyglądają jakby były malowane farbami, zwierzęta są bardzo płynne i zaskakująco szczegółowe, zaś całości towarzyszy przepiękna muzyka. Jest parę kapitalnych kadrów oraz sytuacji: każde pojawienie się morskiej bestii, statek wpływający do zalanego miasta czy nasz kot otoczony przez masę rybek. To tylko parę niezapomnianych momentów, z kilkoma skrętami w bardziej oniryczne sytuacje.

„Flow” niczym „Pies i Robot” jest odświeżającą animacją z europejskiego podwórka, z potężną dawką uroku. To bardzo poruszająca i oszałamiająca opowieść o dojrzewaniu do odpowiedzialności oraz wychodzeniu poza strefę komfortu. Cudowna perełka, której nie należy przegapić.
8,5/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
