Keanu Reeves może i nie jest wybitnym aktorem, czasami ocierającym się o drewno (pamiętacie „Draculę” Coppoli oraz jego „brytyjski” akcent?), jednak potrafi parę razy zaskoczyć w swojej karierze. Po czterech częściach masakrowania jako „John Wick” postanowił pokazać swoją mniej agresywną oraz pozbawioną furii twarz. I pojawia się tym razem w roli… anioła stróża. Bieda anioła z Temu.

Anioł ma pięknie imię Gabriel oraz bardzo małe skrzydełka, przez co nie jest zbyt lotny. Zaś jego zadaniem jest pilnowanie ludzi piszących SMS-y podczas jazdy telefonem. Nie brzmi jak coś ważnego czy ekscytującego, choć jego szefowa Martha (Sandra Oh) ma inne zdanie. Na swoje nieszczęście aniołek chce pomóc zagubionej duszy, a tych w Los Angeles jest na pęczki. Tak poznaje Arja (Aziz Ansari) – hinduskiego imigranta, biorącego kilka fuch naraz, mieszkającego w samochodzie i ledwo radzącego sobie z czymkolwiek. Wydawało się, że wszystko się zmieni, kiedy zostaje asystentem dzianego Jeffa (Seth Rogen) i poznaje Elenę (Keke Palmer) – koleżankę z pracy, co chce założyć związek zawodowy. Na swoje nieszczęście zostaje zwolniony, dziewczyna ma wypadek i nie może przyjść na randkę, co uruchamia spiralę dramatu. Gabriel postanawia pomóc, czyli pokazuje możliwą przyszłość oraz… zamienia Arja i Jeffa miejscami. Na tydzień, by docenił swoje życie. Efekty tej decyzji mocno się odbiją na całej trójce.

Założenie kinowego debiutu Aziza Ansariego – aktora i stand-upera, który najbardziej znany jest dzięki serialowi „Specjalista od niczego” – jest połączeniem „To wspaniałe życie”, „Nieoczekiwanej zmiany miejsc” i… „Anioła w Krakowie”. Czyli mieszankę komedii, przerysowanej satyry i zadziwiająco poważnego dramatu. Jakim cudem to gra? Problemy Arja z multitaskingiem mogą wydawać się początkowo źródłem zabawnych sytuacji, lecz zaczyna się przebijać desperacka walka o przetrwanie. Pokazuje absurdalność tej rzeczywistości (praca jako kolejkowicz na zakupach, „samodzielnie” dorobienie się bogaczy), gdzie amerykański sen to kit i bujda dostępna tylko dla nielicznych. Ze sporą dawką ironii, ale też zadziwiająco sporą dawką empatii.

Szczególnie w drugiej połowie, gdy naiwny Gabriel trafia na ziemię jako człowiek. I Keanu w tej roli odnajduje się fantastycznie, mieszając stoicki spokój, tony naiwności dziecka oraz odkrywanie drobnych przyjemności (tacos, taniec, shake). Jest w tym przeuroczy, dodając sporo jowialności, szczególnie ubrany jako kuchenny sprzątacz z papierosem w ręku. Stoi w kontrze z bardzo wygadanym, ekspresyjnym i energicznym Anzarim oraz bardziej poważnym Rogenem, czyniąc bardzo elektryzującą święt(n)ą trójcę. Ale swoje też robią postacie drugoplanowe jak anielica Martha, walcząca o lepsze warunki pracy Elena czy – mój absolutny MVP – Felipe, szef Gabriela w knajpie (cudowna jest scena, kiedy on rozmawia z popijającym Gabrielem).

Mógłbym się tutaj przyczepić, że zakończenie jest troszkę zbyt słodkawe i moralizujące, zaś początek jest lekko niemrawy. Niemniej po seansie „Anioła stróża” wyszedłem z odrobinę lepszym samopoczuciem. Może i przesłanie może wydawać się banalne („życie może bywa do dupy, ale w towarzystwie wspierających cię ludzi jest bardziej znośne”), przez większość czasu nie czuć w tym fałszu czy naiwności. Fell-good movie, który potrafi poruszyć, rozbawić i skłonić do zastanowienia.
7/10
Radosław Ostrowski
