#BringBackAlice

W zeszłym roku HBO Max ogłosiło, że więcej zagranicznych produkcji (z powodu obcinania kosztów) już nie powstanie. ALE w kwietniu premierę miał polski serial od… HBO Max. Jakim cudem? Prace nad nim były tak zaawansowane, że władze stacji zdecydowały o dokończeniu produkcji i premierze. BTW, tak samo będzie z drugim sezonem „Odwilży” (o tym jednak będzie innym razem). Ale teraz skupmy się na serialu w reżyserii Dawida Nickela.

Akcja toczy się w Gdańsku wśród uczniów elitarnego liceum im. Batorego. Tutaj chodziła też influencerka Alicja Stec (Helena Englert) – dziewczyna zaginęła bez śladu po tym, jak z kumplami poszła na imprezę na statku. Wyparowała i nikt nic nie wie. Świat poszedł do przodu, jej przyjaciele też. Aż tu nagle, po rok Alicja zostaje znaleziona. Ubrudzona, zdezorientowana, w szoku i – jak się okazuje – niczego nie pamięta. Ale jest ktoś, kto nie bardzo wierzy w zanik pamięci celebrytki. Niejaki Tomek Bielecki (Sebastian Dela), którego siostra zaginęła tego samego dnia, co Alicja. I tylko on wierzy, że te dwie sprawy są ze sobą powiązane.

Od razu uprzedzę wszelkie pytania: „#BringBackAlice” jest w założeniu thrillerem zbudowanym na tajemnicy. Z jednej strony dotyczy tego, co się w ciągu roku stało z naszą influencerką. Czy jej zniknięcie jest powiązane z drugą dziewczyną? A może to wszystko jest ustawką i utrata pamięci to jedna wielka mistyfikacja? Bo tak wierzą jej „przyjaciele”. Czemu to ostatnie słowo wziąłem w cudzysłów? Bo ta paczka znajomych: jej chłopak Michał (Marcel Opaliński), jej przyjaciółka Monika (Katarzyna Gałązka), szkolny diler Patryk (Bartłomiej Deklawa), spec od komputerów Janek (Vitalik Havryla) raczej nie sprawia wrażenia zadowolonych z „cudownego” powrotu. W końcu nic tak nie tworzy mocnych więzów jak tajemnica czy wspólna zbrodnia, czymkolwiek ona jest.

Nickel buduje ten znajomy (choćby z „Patointeligencji”) światek młodych ludzi ze szkoły, gdzie rodzice muszą być dziani. Wszystko jest takie sterylne, czyste i… fałszywe. No bo jakie ma być, gdzie liczy się „poza”, spełnia się bardziej plany swoich rodziców, co przyszłość przygotowali już dawno i myślą, że wszystko ujdzie im płazem. Ale wszystko zaczyna powoli niczym cebula odkrywać kolejną warstwę i (nawet jeśli przez chwilę) poznajemy bliżej tą dzieciarnię. Problem jednak w tym, że tak naprawdę to jest tylko (lub aż) tło dla całej tej gry między rzekomymi przyjaciółmi. Wszystko wydaje się umowne, jednak w tej konwencji to działa.

Udaje się zbudować napięcie, w czym na pewno pomagają bardzo krótkie (i szybko zmontowane) przebitki. Wszystkie z takim czerwonym filtrem, co może przypominać horror. Gdzieś w połowie zaczynałem się domyślać rozwiązania tajemnicy, jednak zostałem wyprowadzony w pole. Niemniej muszę przyznać, że samo wyjaśnienie budzi we mnie parę pytań. Tak samo jak niemal wszyscy dorośli wydają się nie mieć zbyt dużego wpływu na wydarzenia. Dialogi miejscami mogły wywołać drobne zgrzyty, jednak nie zdarzało się to zbyt częste. Albo ja mam większą tolerancję na rzeczy, co mogą wywołać żenadę.

Co najbardziej mi się podobało w serialu, to przede wszystkim zdjęcia. I nie chodzi tylko o wspomniany wcześniej filtr (oraz zmianę formatu ekranu), ale jest kilka mastershotów oraz zabaw formą. W połączeniu z dobraną warstwą muzyczną (oprócz nijakiej muzyki instrumentalnej) i świetnym montażem przypomina on troszkę eksperymentalnego „Wilka”. Tamten serial był o wiele krótszy, intensywniejszy oraz bardziej skręcający ku dystopijnej przyszłości. Czyli poza wizualną estetyką nie ma nic wspólnego z „#BringBackAlice”.

Aktorstwo jest tutaj na granicy przerysowania, jednak tutaj sprawdza się co najmniej solidnie. Nawet jeśli jest przejaskrawione (zwłaszcza w przypadku Katarzyny Gałązki), jest ono bardzo celową zagrywką. Najjaśniejszym punktem jest tu zdecydowanie Sebastian Dela jako Tomek. Trochę cwaniak, trochę cynik zbyt mocno znający reguły świata. Jako chłopak z nizin nie ma zbyt dużych perspektyw, zaś jego determinacja w rozwiązaniu tajemnicy pakuje go czasem w tarapaty. Staje się ona wręcz obsesją, dzięki której kibicowałem mu do końca. Równie wyrazista jest Mila Jankowska – zbuntowana Paola, która chodzi swoją drogą i ma gdzieś swoją przebogatą rodzinę, zaś jej relacja z przypadkowo poznanym Tomkiem jest jedną z ciekawszych na naszym podwórku. A co mogę powiedzieć o Helenie Englert, czyli Alicji? To jest dla mnie pozytywna niespodzianka, gdzie lawiruje między zagubioną i niepewną, a coraz bardziej nieufną, podejrzliwą wobec przyjaciół. Łatwo można było tutaj przesadzić w którąś ze stron, jednak aktorce bardzo dobrze udało się zachować tą potrzebną równowagę, co czyni ją niełatwą do rozgryzienia. Z kolei dorośli w zasadzie po prostu są, choć strasznie niewykorzystani (szczególnie Jowita Budnik jako inspektor policji czy Marieta Żukowska jako matka Alicji).

Dziwne to było doświadczenie, ale jednak wciągnąłem się w tą historię. „#BringBackAlice” to bardzo wciągający thriller, który ewidentnie potrafi zrobić wrażenie audio-wizualne (poza dialogami), pewną reżyserską ręką poprowadzony i z wieloma nieogranymi twarzami. Jest pozostawiona furtka na ciąg dalszy, ale czy należy ją ruszać? Tu już wam nie odpowiem.

7/10

Radosław Ostrowski

Artyści

Warszawski Teatr Popularny znajdujący się w budynku Pałacu Kultury i Nauki wpada w poważne tarapaty. Nawet nie chodzi o frekwencję czy problemy repertuarowe, ale bardziej personalne. Wszystko z powodu samobójstwa dyrektora – weterana sztuki. Dział Kultury Rady Miasta ogłasza konkurs, który wygrywa dyrektor prowincjonalnego teatru, Marcin Konieczny. Mężczyzna próbuje opanować to miejsce i zgrać się zarówno z zespołem aktorskim, jak i administracją czy ekipą techniczną. Ale jeden pożar wywołuje kolejny, zaś radni miasta rzucają kolejne kłody pod nogi. Jak się uda dyrektorowi poradzić z sytuacją?

Chwalenie seriali z TVP i oglądanie ich dzisiaj raczej nie jest mile widziane, zwłaszcza z powodu osoby szefa tej instytucji. Ale i sama jakość tych produkcji pozostawiała wiele do życzenia. Jednak w 2016 roku telewizyjna Dwójka pokazała coś, co zaskoczyło. Reżyserka Monika Strzępka ze scenarzystą Pawłem Demirskim w „Artystach” przyglądają się środowisku teatralnemu, zaś przyczyną powstania była 250. rocznica powstania teatru publicznego. Gatunkowo to prawdziwa hybryda – mieszanka dramatu, satyry, komedii oraz surrealizmu. Co najbardziej zaskakujące, ta cała mieszanka jest niesamowita i wykonana w zasadzie bez zarzutu. Powoli zaczynamy poznawać galerię bardzo wyrazistych postaci: od troszkę wycofanego dyrektora przez sekretarza-geja i przechodzącą załamanie nerwowe księgową po komplikującego wszystko szefa działu biznesowego oraz sprzątaczkę widzącą duchy. Ale zaraz, jakie duchy? No tak, są tutaj duchy postaci dla teatru ważnych: od samego Wojciecha Bogusławskiego aż do profesora Kozaneckiego, nauczyciela Koniecznego. Początkowo wydają się niemymi osobami, pojawiającymi się i pełniącymi rolę obserwatorów, z czasem zaczynają się odzywać.

Historia skupia się tutaj na pokazaniu tego, jak funkcjonuje to środowisko oraz jakie ma problemy. Początkowo można odnieść wrażenie, że bohaterowie za bardzo poważnie to wszystko traktują. Ale czy naprawdę tak jest? Czy zależy im tylko na sztuce, a może na sławie, uznaniu, pieniądzach? Te dylematy przewijają się czasem wprost, a czasem tylko między słowami. No i czy aby być artystą trzeba pochodzić z inteligenckiego domu? I co decyduje, że jeden spektakl jest sukcesem, a inny wtopą? I czy w ogóle warto brać w tym wszystkim udział? Wszystko to okraszone świetnie brzmiącymi dialogami, choć niepozbawionymi bluzgów oraz zaskakującymi intrygami. Niektóre sceny prób (prace nad „Snem nocy letniej”) potrafi rozbawić, ale też zadziwić trafnymi obserwacjami. I wszystko aż do otwartego zakończenia – żałuję, że nie powstał ciąg dalszy.

Realizacyjnie jest to znowu bardzo wysoka półka. Zdjęcia niemal przyklejone do twarzy, kamera niemal ciągle w ruchu, skupiona na zbliżeniach, a czasami nawet pod nietypowymi kątami. Jeśli budzi to jakieś skojarzenia, najbliżej jest tu do „The Knick”. Strzępka wręcz garściami bierze z serialu Soderbergha: od pracy kamery po muzykę grającą w tle. Czegoś takiego w naszej telewizji publicznej się nie spodziewałem. Tak samo jak obsadzenia w większości ról mniej ogranych aktorów z Marcinem Czarnikiem na czele. Każdy tutaj nawet w drobnej roli jest po prostu fantastyczny i trudno mi kogokolwiek tu wyróżnić. Jest też kilka zaskakujących epizodów (m.in. Andrzeja Seweryna czy Mikołaja Grabowskiego), podnosząc całość na wyższy poziom.

„Artyści” to serial, który przespałem w dniu premiery, a zasługuje na więcej uwagi niż miał podczas swojej emisji. Autorskie dzieło z własnym charakterem, konsekwentnie idące wyznaczoną ścieżką i nawet potrafiące trzymać w napięciu jak thriller. Nieprawdopodobne, ale znakomite.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski