Sand Castle

O wojnie w Iraku opowiadało wiele, wiele filmów, ale tym razem z tym tematem postanowił się zmierzyć Netflix. Bohaterem opowieści jest szeregowiec Ocre, który nie chciał walczyć za kraj. Poszedł do wojska, bo jak sam mówi, nie stać go było na studia. Gdy go poznajemy łamie sobie rękę, waląc drzwiami od samochodu. Ale to nic nie daje i razem z oddziałem ruszają do boju. Po zajęciu kraju jego oddział pod wodzą sierżanta Harpera dostaje zadanie dostarczenia wody. Problem w tym, ze pompa jest zniszczona, a poza wojakami nikt nie chce podjąć się naprawy.

sand_castle1

Film Fernando Coimbry nie skupia się tylko i wyłącznie na pokazaniu amerykańskich chłopaków jako kolesi nie do zdarcia, nie do zabicia, potrafiących wyjść z każdej opresji bez szwanku. To nie jest propagandowa agitka, tylko pokazanie bardziej złożonego spojrzenia na wojnę w Iraku. Państwo to już wcześniej miało swoje problemy i wewnętrzne wojny, są też strasznie nieufni wobec Amerykanów. Cywile może by i pomogli, ale po prostu boją się. Bo karą za współpracę jest śmierć, co dobitnie pokazuje scena, gdy w szkole widzimy spalone zwłoki przybite na palu czy rozmowa z szejkiem. Klimat troszkę tutaj przypomina „Hurt Locker”, a sceny strzelanin dają prawdziwego kopa i budują poczucie osaczenia. A co gorsza, nigdy nie wiadomo, kiedy zaatakuje przeciwnik. Może to zrobić podczas jazdy konwoju czy rozdawaniu wody. A czy możliwe jest takie porozumienie ponad podziałami i lękami? I na jak długo ono potrwa? Te pytania pozostają bez odpowiedzi. Równie brak patosu oraz podniosłych dialogów typu „Bóg, honor, ojczyzna” działa na plus tego filmu.

sand_castle2

Zdarzają się pewne momenty zastoju, a wiele postaci nie jest zbyt mocno zarysowanych, ale aktorzy dają z siebie wszystko, by uczynić je ludźmi. Najbardziej w pamięć zapadają postacie Ocre (Nicholas Hoult kolejny raz pozytywnie zaskakuje) oraz sierżanta Harpera (Logan Marshall-Green). Jest też jeszcze bardzo ostry  w walce sierżant Burton (Beau Knapp) oraz najbardziej rozważny z grupy, czyli nowy dowódca ekipy – kapitan Syverson (Henry Cavill jest tu nie do poznania).

sand_castle3

„Sand Castle” może nie tworzy jakiegoś nowego obrazu wojny w Iraku, ale przypomina jak skomplikowana sytuacja tam panuje. Nie jest tylko filmem skupionym na strzelaniu i zabijaniu (to plus), ale skupia się na tym, jak poradzić sobie w nietypowej sytuacji. Bardzo porządna robota.

7/10

Radosław Ostrowski

Snowden

Some say you’re a patriot
Some call you a spy
An American hero
Or a traitor that deserves to die
In the heart of the free world
In the home of the brave you gave up everything
To bring down the veil

Żadna inna postać w ostatnim czasie nie wywołała takich kontrowersji w historii USA, ale i całego świata jak Edward Snowden. Bohater czy zdrajca? Demaskator czy szpieg? Zdania są podzielone, a jego historia musiała zainteresować filmowców. To była tylko kwestia czasu, a jeśli a ten materiał bierze się tak kontrowersyjny reżyser jak Oliver Stone, oczekiwania zostały podniesione do ogromnych. Reżyser znany był  subiektywnego przedstawiania rzeczywistości, ale zawsze potrafił zaangażować emocjonalnie (patrz „JFK” czy „Pluton”).

snowden1

Osią konstrukcyjną filmu jest wywiad jaki udziela Snowden w Hong Kongu (gdzie, jak wiemy od pewnego posła działa biuro antykorupcyjne) dziennikarzom The Guardian. Podczas spowiedzi poznajemy jego historię od próby służby wojskowej po działalność w CIA i NSA w latach 2004-13. I tutaj reżyser przedstawia naszego bohatera, a właściwie jego przemianę: z naiwnego idealisty chcącego służyć swojemu krajowi do balansującego na granicy załamania nerwowego, podejmującego samotną walkę z systemem. Przenosimy się wraz z bohaterem do różnych zakątków świata – Szwajcaria, USA, Hawaje, wreszcie Hong Kong i Rosja, która bardzo kocha demokrację. Nie jest to jednak szpiegowski thriller, ale rasowa biografia z elementami kina szpiegowskiego.

snowden2

Stone się na bohaterze i na rozterkach, ale nie atakuje konkretnej opcji politycznej. Tak, mówi wprost, że jest źle i trzeba coś z tym zrobić. Krótkie zbitki montażowe pokazują silną presję jaką Snowden odczuwa od strony służb, a reżyser kolejny raz bawi się formą – miesza kolorystykę, filtry (sceny działa szpiegowskiego programu). I z surową bezwzględnością atakuje działania służb specjalnych, co bez wiedzy obywateli inwigilują nas wszystkich. Sami to ułatwiamy za pomocą telefonów komórkowych, portali społecznościowych, gdzie umieszczamy bezmyślnie wszystko. Mówi to wprost i bez upiększania, co wielu może uznać za propagandową agitkę. Nie brakuje tutaj napięcia (brak wywieszki „Nie przeszkadzać” czy kopiowanie danych do pendrive’a), jednak nie jest to najważniejsze. Dopiero pod koniec robi się zbyt patetycznie (przemowa Snowdena o buncie mas), ale ostatnie wszystko zostaje poddane naszej ocenie, prowokując dyskusję.

snowden3

Czuć pewne podobieństwo dzieła Stone’a do „Piątej władzy” o Julienie Assange’u, gdzie tez dotykano temat inwigilacji, ale też i do jakiego punktu można się posunąć ujawniając tajne sprawy i stając do walki z niedoskonałym systemem jakim są taje służby. A za taką walkę płaci się wysoką cenę – w końcu trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny.

snowden4

„Snowden” nie miałby takiej siły ognia gdyby nie znakomity Joseph Gordon-Leviit. Aktor upodabnia się do Snowdena bardzo mocno, przenosząc jego gesty i barwę głosu (chociaż przez długą chwilę byłem pewny, że to Keanu Reeves), ale też bardzo uważnie prezentując wewnętrzne rozdarcie między postępowaniem słusznie, a działalnością służb. Kompletnym zaskoczeniem była dla mnie Shailene Woodley, która – wbrew moim oczekiwaniom – nie była tylko ładnym dodatkiem do portretu informatora. Stworzyła wyrazistą postać dziewczyny Snowdena, która go fascynuje, ale zaczyna coraz ciężej znosić fakt, że praca jest ważniejsza od niej. Na drugim planie dominuje bardzo opanowany Rhys Ifans (Corbin O’Brien) w garniturze niczym z klasycznych filmów szpiegowskich oraz całkiem dobry Nicolas Cage (Hank Forrester), który tym razem jest bardzo powściągliwy.

Stone kolejny raz przypomina o swojej dobrej formie i tak jak poprzednimi filmami podzieli wszystkich. Jednak nie radziłbym się skupiać tylko na politycznym aspekcie, lecz na psychologicznym rozdarciu między wyborem tego, co słuszne a biernemu obserwowaniu wydarzeń. I ten dylemat jest dla mnie najciekawszy, a co wy byście zrobili na jego miejscu? Pomyślcie mocno nad tym.

7/10

Radosław Ostrowski

Savages: ponad bezprawiem

Ben i Chon są młodymi chłopakami, którzy zajmują się sprzedawaniem narkotyków. Poza tym balują, imprezują i mają tą samą dziewczynę, Ophelię. Dostają propozycję współpracy z meksykańskim kartelem, ale się nie zgadzają.  Więc kartel pod wodzą Eleny decyduje się porwać dziewczynę, w ten sposób zmuszając ich do lojalności…

Oliver Stone ostatnio nie miał zbyt dobrej passy, od czasów „Męskiej gry” każdy film spotykał się z chłodniejszym przyjęciem („Aleksander”, „W.” czy „Wall Street II”). Tym razem postanowił przenieść na ekran powieść Dona Winslowa. Choć sama fabuła nie jest zbyt zaskakująca, to jednak jest opowiedziana w taki sposób, że aż chce się oglądać. Kamera albo skupia się na pięknych plenerach Kalifornii, albo zaczyna skupiać się na detalach jak w rasowym kryminale. Tempo zmienia się jak w kalejdoskopie, nie brakuje brutalnych scen (tortury zakończone podpaleniem ciała) bez chodzenia na kompromisy, obecność narratorki (niezbyt lotnej Ophelii) – dzięki takim zabiegom Stone bawi się konwencją, niepozbawionej przerysowania. A zakończenie wielu może zaskoczyć.

savages_400x400

Od strony aktorskiej najciekawszy jest zdecydowanie drugi plan, bo główni bohaterowie są średnio ciekawi. Wcielający się w nich Taylor Kitsch (narwany i bardziej walczący Chon) oraz Aaron Taylor-Johnson (spokojniejszy i bardziej myślący Ben) radzą sobie poprawnie, zaś Blake Lively w roli O to młoda, puściutka dziewczyna marząca o wielkiej przygodzie, która ma ładnie wyglądać przed kamerą. Jak już wspomniałem ciekawszy jest drugi plan, na którym bryluje Benicio Del Toro jako bezwzględny i obrzydliwy Lado. Również Salma Hayek w roli szefowej kartelu jest dość ciekawie zarysowana jako ostro walcząca o przetrwanie szefowa mafii, która czasem potrafi być ludzka, ale rzadko. Nie można nie wspomnieć Johna Travolty grającego skorumpowanego agenta DEA, który odgrywa dość kluczową rolę i wypada naprawdę przyzwoicie.

savages2_400x400

Stone może nie kręci filmów tak mocnych jak „Pluton” czy „Urodzony 4 lipca”, niemniej wraca jednak do dobrej formy. Bezkompromisowe, dobre kino sensacyjne w niezłym stylu. Czekam na więcej, Mr Stone.

7/10

Radosław Ostrowski