Moje wspaniałe życie

Jesteśmy w Nysie – małym miasteczku gdzieś na Śląsku. Tutaj mieszka Joanna – nauczycielka języka angielskiego razem ze swoją rodziną. Czyli: mężem-dyrektorem, dwoma synami, synową, wnukiem i babcią. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest w porządku. Ale jest jeszcze kochanek, o którym rodzina nie wie. Imię ma Andrzej i jest kolegą Joanny ze szkoły, a oboje spotykają się w mieszkaniu jej rodziców. Sytuacja staje się coraz bardziej nerwowa, gdy okazuje się, iż ktoś zna jej tajemnice. Mało tego, zaczyna ją szantażować.

moje wspaniale zycie1

Łukasz Grzegorzek to ciekawy filmowiec, który mocno inspiruje się kinem spod znaku Sundance. Jest skromne, kameralne, lecz uważnie przyglądające się swoim bohaterom. Co najważniejsze, nie osądza ich i nie moralizuje, a to nie jest wcale łatwe zadanie. W kontekście sytuacji ten tytuł nabiera bardzo ironicznego wydźwięku. Bo które życie jest wspaniałe? To z innym facetem w mieszkaniu, gdzie spełnia się erotycznie, jara zioło i prowadzi takie tam pogaduchy? Czy z rodzinką stłoczoną w jednym domu, gdzie dla każdego jest kimś w rodzaju „przynieś, kup, ugotuj, pozamiataj”? Bo mąż jest za bardzo skupiony na pracy, bo matka ma Alzhaimera i trzeba jej pilnować, bo jeden syn się hajtnął i kompletnie jako mąż oraz ojciec sobie nie radzi, bo drugi syn („królewicz”) ma na wszystko wyjebane – poza tańczeniem przed kompem w rytm napierdalającej elektroniki? Odpowiedź niby wydaje się prosta, ale… no właśnie, wydaje się.

moje wspaniale zycie2

Cata ta sytuacja oraz szantaż, który coraz bardziej się nasila jest tylko pretekstem do pokazania bardzo skomplikowanego portretu głównej bohaterki. Joanna (rewelacyjna Agata Buzek) to niby jedna postać, a tak naprawdę to dwie. Jedna to żona, matka i babcia przeżywająca kolejne frustracje i spięcia z rodziną tak dysfunkcyjną, że nie powstydziłby się jej Wes Anderson. Druga to jej dokładne przeciwieństwo i wydaje się, że obydwa chodzą swoimi drogami, nie przeszkadzając sobie nawzajem. Te paradoksy są wygrywane bezbłędnie i nie antagonizują naszej bohaterki, ani nie czynią z niej męczennicy w imię wyższej sprawy. Czynią ją po prostu człowiekiem, który musi skonfrontować się ze swoimi (świadomie popełnianymi) błędami oraz swoją rodziną. I z jakim hukiem to robi – tej tyrady nie da się zapomnieć.

moje wspaniale zycie4

Historia nie skupia się na samym szantażu (choć są pewne próby ustalenia tożsamości sprawcy), ale na życiu Joanny i jej rodziny. Oraz jej facecie, brawurowo zagranym przez Adama Woronowicza. Niby wydaje się największym źródłem humoru, to nie jest tylko klaunem. Równie wyrazisty jest Jacek Braciak (Witek, mąż), z którym czuć bardzo silną chemię. Także w momentach utarczek oraz drobnych konfrontacji iskrzy mocno. Jedynym problem w zasadzie jest wpleciona postać polonistki (Karolina Bruchnicka), gdzie czuć potencjalną relację z Witkiem, który ostatecznie nie prowadzi donikąd. Aczkolwiek zawsze miło jest zobaczyć Jaromira Nohavicę (barman).

moje wspaniale zycie3

Tak naprawdę chodzi o to, żeby żyć w zgodzie z samym sobą, a nie wobec cudzych oczekiwań – zdaje się mówić Grzegorzek. To my – bez względu na płeć – mamy być szczęśliwi, a nie inni mają nam mówić, co dla nas jest najlepsze. Może brzmi to banalnie, ale czasami o takich banałach zapominamy. Całość jest pięknie sfotografowana, bez jakiegoś poczucia fałszu i pokazuje jak uważnym obserwatorem jest Grzegorzek, którego warto obserwować.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ja teraz kłamię

Wyobraźcie sobie takie show, gdzie wy jesteście osobami decydującymi. Konfesjonał Gwiazd – tutaj celebryci opowiadają o swoich rzeczach i grzechach, a w zamian dostają dużą kasę. I wy, widzowie, głosujecie telefonami: wierzycie im lub nie. Przed wami troje postaci: aktorka poruszająca się na wózku, reżyser nie mogący znaleźć zatrudnienia oraz piosenkarka po uzależnieniu od narkotyków. Prowadząca, ubrana w turban Kai, wierzy im, ale widownia nie. Od tego momentu poznajemy historię każdego z nich.

ja teraz klamie1

Reżyser Paweł Borowski wraca po 10 latach przerwy. Artysta-plastyk oraz felietonista tworzy tutaj bardzo odrealniony świat przyszłości z perspektywy tzw. wyższych sfer. Ludzi bogatych, pragnących sławy i uwielbienia takich szarych ludzi jak ty i ja. Ludzi podatnych na manipulację oraz oszustwo, bo przecież pragniemy sensacji, makabry oraz tragedii. Z kolejnymi wydarzeniami dostajemy kolejne informacje oraz tajemnice skrywane przez naszych bohaterów. Kolejne tajemnice, jakieś morderstwo, kłamstwa, pęknięcia oraz trzy relacje. Kto kłamie, kto mówi prawdę, kto manipuluje i steruje innymi? Niby nic nowego, ale reżyser robi wszystko, by tutaj pogmatwać, skomplikować oraz namieszać we łbie.

ja teraz klamie2

Najbardziej wybija się tutaj strona wizualna oraz osadzenie w retro-futurystycznej otoczce. Scenografia jest wręcz piorunująca, przypominająca klasyczne kino SF (komputery w kształcie lekko powiększonych maszyn do pisania, „pocztówki”, telewizory czy stare samochody). Także pozornie minimalistyczne studio Kai potrafi zaintrygować. Nie wspominam jeszcze o bardzo wyrazistych kostiumach czy bardzo staroświecko brzmiącej muzyce elektronicznej. Ale największą robotę wykonuje praca kamery Arka Tomiaka. I nie chodzi o pokazanie tej rozbuchanej wizji, lecz sztuczki związane ze zmianami perspektywy, co jeszcze bardziej podkręca tą rzeczywistość. Obłędna robota, jakiej na naszym podwórku zwyczajnie nie widziałem, chyba nigdy.

Problem mam jednak z samą fabułą – pozornie prostą i szczątkową, coraz bardziej komplikującą się. Tylko, że w połowie zacząłem podejrzewać jakąś grubymi nićmi szytą mistyfikację. Pokazywanie tych samych scen zaczyna robić się monotonne i nie prowadzi donikąd. Zaś samo rozwiązanie zagadki jest mało satysfakcjonujące i skręca w stronę jakiejś opery mydlanej. Chociaż może to też jest jakieś oszustwo (ostatnia scena), ale nawet wtedy rozczarowuje.

ja teraz klamie3

I nawet aktorstwo nie jest do końca wykorzystane, a wiele znanych twarzy (Więckiewicz, Chabior, Woronowicz, Dziędziel, Kulig) pełni tak naprawdę role epizodyczne. Z tego całego grona najbardziej wybijają się cztery kreacje, czyli Agata Buzek (prowadząca Kai z turbanem na głowie przypomina uważną korbę), Maja Ostaszewska (aktorka Celia), Rafał Maćkowiak (reżyser Matt) oraz Paulina Walendziak (piosenkarka Yvonne). Choć pozornie nie są za bardzo zarysowani, to cały ten kwartet wyciska ze swoich postaci wszystko, co się da.

ja teraz klamie4

Ciężko mi jednoznacznie ocenić ten film. Z jednej strony jest oszałamiający wizualnie oraz ma świetną stylizację na retro-futuryzm, ale z drugiej wydaje się troszkę wydmuszką i niewykorzystującym potencjał całej obsady. Nie mniej jest to jeden z bardziej intrygujących polskich filmów SF.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Ciemno, prawie noc

Wałbrzych. Miast pełen brudu, kopalni oraz szarzyzny. I to właśnie tutaj przybywa dziennikarka Alicja Tabor, która kiedyś tu mieszkała. Próbuje napisać o sprawie zaginięcia trójki dzieci, mimo starań policji. Ale kobieta jeszcze próbuje rozgryźć pewną tajemnicę z przeszłości, co może mieć istotny wpływ.

ciemno prawie noc1

Borys Lankosz po latach przerwy wraca z kolejną adaptacją literacką. Tym razem wziął na warsztat powieść Joanny Bator, której – niestety, albo na szczęście nie czytałem. Niby mamy tutaj coś w rodzaju dochodzenia, gdzie nasza bohaterka prowadzi rozmowy. Czy to z matką jednej z zaginionych dzieci, ciotką drugiego czy dyrektorem z domu dziecka „Aniołek”. I do tego jeszcze mamy przebitki z przeszłości, odkrywania tajemnic z życia samej Alicji (a dokładniej zniknięcia jej siostry) oraz wiele innych zagadek. I muszę przyznać, że atmosfera oraz klimat tajemnicy naprawdę wciąga. Poczucie obcości potęgują znakomite zdjęcia Marcina Koszałki (zarówno te nocne, jak i przyrody) oraz świdrująca uszy muzyka. Ale dla mnie największym problemem jest tutaj scenariusz, który całe to śledztwo spycha absolutnie na daleki, BARDZO daleki plan. Twórcy przypominają sobie o tym w ostatnich 30 minutach, gdzie znikąd pojawia się pewien trop. Do tego jeszcze przeskakujemy z postaci na postać, z wątku na wątek, już do niego nie wracając.

ciemno prawie noc2

Bo im dalej w las, tym więcej patologii, brudu i degrengolady zobaczycie. Gwałty, zabijanie zwierząt, pedofilia, pornografia dziecięca, handel dziećmi, kazirodztwo, Kotojady, morderstwo – chyba niczego więcej nie pominąłem. Problem jednak w tym, że im bardziej oddalamy się od śledztwa oraz niby bliżej poznajemy tło, tym bardziej miałem to kompletnie w dupie. Nawet w najbardziej dramatycznych momentach, co jest kompletnie zaskakujące. Samo szokowanie brutalnością, podłością i okrucieństwem świata, gdzie słońce już dawno opuściło to miejsce jest bardzo nieskuteczną strategią. Zamiast współczucia jest nuda, śmiech, obojętność (niepotrzebne skreślić).

ciemno prawie noc3

Reżyser jest jednak na tyle sprytny, że zaprosił iście gwiazdorską obsadę i częściowo próbuje ratować ten bajzel. Ale te duże nazwiska w większości pojawiają się na kilka, kilkanaście minut. Podobać może się wycofana Magdalena Cielecka w roli Alicji Tabor, tylko że nie bardzo byłem w stanie wejść w jej skórę. Niewiele się o niej dowiadujemy, albo inaczej: ta historia jest strasznie poszatkowana. Poza nią najbardziej wybija się z tego grona Piotr Fronczewski (dyrektor domu dziecka) oraz bardzo pogubiona Roma Gąsiorowska (Mizera).

Oglądając „Ciemno, prawie noc” cały czas miałem skojarzenia z „Ostrymi przedmiotami”, tylko że Lankoszowi ktoś bardzo stępił pazury. Zamiast emocji oraz tajemnicy, pojawia się przerost formy nad treścią, a kolejne dokręcanie patologicznej śruby po prostu irytuje. Nie spodziewałem się takiego rozczarowania.

4/10

Radosław Ostrowski

Córka trenera

Czy tenis do dobry sport do pokazywania na ekranie? Pozornie nie jest zbyt dynamiczny, choć odbijanie piłeczek można podrasować montażem. Ale w filmie sportowym tak naprawdę najważniejsze jest to, co się dzieje poza boiskiem/kortem/ringiem. I taki jest też najnowszy film Łukasza Grzegorzka. Bohaterami tutaj jest ojciec i córka. On jest zapalonym tenisistą, który chce zaszczepić swoją pasją córkę. Ona ma 17 lat i od lat razem z ojcem ruszają po małych turniejach w małych miasteczkach, miejscowościach. Ale do tej dwójki dołącza Igor – młody, uzdolniony chłopak.

corka trenera1

Sama historia wydaje się być bardzo prosta i zostajemy rzuceni w nią niejako z rozpędu. Grzegorzek bardziej niż na rozgrywkach czy scenach gry, próbuje skupić się na relacjach między postaciami. Na tych drobnych spojrzeniach, niewypowiedzianych słowach oraz gestach. Trudno mówić tutaj o nitce fabularnej, bo jest ona bardzo wątła. Ale nie o to tutaj chodzi. Cała ta sportowa sytuacja stawia pytania bardzo istotne: czy rodzic ma prawo próbować zaszczepić swoją własną pasję, by przejąć pałeczkę? Czy dziecko możne spełniać te pasje tylko po to, by uszczęśliwić swojego rodzica? A może powinno pójść swoją własną drogą? Te pytania przewijają się w tle i nie narzucają się w trakcie oglądania. Bo najważniejszy jest tutaj klimat. Z jednej strony bardzo wakacyjny, mamy pięknie filmowane lasy, jeziora oraz korty takie bardziej z małych miejscowości (Winbledon to to nie jest) i hoteliki jakby wzięte z PRL-u. Ale z drugiej mamy wszelkie sceny treningów oraz przygotowań wykorzystujące slow-motion oraz Paganiniego w tle. Takich metod nie powstydziłby się nawet Fletcher z „Whiplash” – ścisła dieta, sporo wymyślnych ćwiczeń. Ale nie ma tutaj demonizowania czy tworzenia jednowymiarowych postaci, reżyser jest na to za sprytny.

corka trenera2

Realizacyjnie „Córka trenera” przypomina filmy sundance’owe, gdzie humor i dramat przeplatają się ze sobą. kamera jest niemal skupiona na swoich bohaterach, a także na drobnych szczegółach. To wszystko wydaje się naprawdę przyziemne, utrzymane w ciepłych kolorach. Dialogi też wypadają bardzo dobrze, złego słowa nie mogę powiedzieć o dźwięku. Jednak najmocniejszą kartą w ręku reżysera pozostaje empatia wobec bohaterów. Bez osądzania, krytykowania czy walenia prosto w oczy.

corka trenera3

No i jeszcze jest fenomenalny Jacek Braciak w roli głównej. To na nim tak naprawdę skupia się cała opowieść, zaś aktor tworzy bardzo złożoną postać człowieka pełnego wielkiej pasji, ale jednocześnie surowego. Także wobec siebie samego (mocno „zużyta” łękotka), skrywając troszkę pewną wrażliwszą stronę. I to on powoli zaczyna dojrzewać oraz akceptować decyzję córki. Partnerująca aktorowi debiutantka Karolina Bruchnicka (debiutantka) tworzy świetną chemię z Braciakiem, przez co wierzy się im. Mam wrażenie, że jeszcze o niej usłyszymy. A poza nimi na drugim planie wybija się debiutujący Bartłomiej Kowalski (Igor) oraz magnetyzująca Agata Buzek (Kamila).

Powiem szczerze, że Grzegorzek coraz bardziej zaczyna zaznaczać swoją obecność w polskim kinie. Czuć tutaj ducha amerykańskiego kina niezależnego, zaś skupienie się na mniej znanych rejonach dodaje naturalności oraz świeżości. Do tego mamy Braciaka na pierwszym planie, co się nie zdarzyło nigdy przedtem. I to może być mocny haczyk.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Człowiek z magicznym pudełkiem

Wyobraźcie sobie świat, w którym Polska jest potężnym krajem, rozdającym karty. Gdzie ludziom żyje się dobrze i w dostatku, a nad wszystkim czuwa zawsze uczciwy Wielki Brat. Tak właśnie wygląda Warszawa 2030 roku. Oczywiście, że nie jest zbyt dobrze, bo to świat pełen zamachów, inwigilacji i terroryzmu.

W tym świecie znajduje się Adam. Nie pamięta kim jest, co robił, ma tylko jakie krótkie przebitki. W końcu udaje się mu zdobyć mieszkanie (podniszczona kamienica) oraz pracę w korporacji jako sprzątacz. Wtedy na jego drodze pojawia się ona – Goria, typowa korporacyjna twarda kobieta. Pozornie niedostępna, ale coś zaczyna się powoli rodzić. I wtedy znajduje się pewne stare radio, a jednocześnie odzywa się przeszłość, czyli rok 1952.

magiczne_pudelko2

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że w Polsce powstanie dobry film SF, wyśmiałbym go w twarz. Ale reżyser Bodo Kox ma więcej jaj i odwagi niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Wizja świata, którą proponuje reżyser może nie jest zbyt oryginalna (wszelkie skojarzenia z „Brazil” Gilliama na miejscu), ale mocno aktualna. Z jednej strony duże biurowce, sterylny świat pełen reguł i zasad, z drugiej chropowate, podniszczone budynki, gdzie wszystko można zdobyć w niekoniecznie legalny sposób. Czy poza pracą jest miejsce na coś więcej? Ludzie się tu przyzwyczaili do kolejnych zamachów, dokonywanych przez… to nieważne. Niby jest dostatek, bo wszystko możesz kupić (ręka działa jak karta kredytowa), ale woda jest limitowana, światło czasami szwankuje i gaśnie (jakby nadal był 20. stopień zasilania), ludzie zaś rozmawiają jakby przez słuchawki oraz głośno. I w tym świecie dochodzi zaczyna się odzywać uczucie. Miłość, pożądanie, przywiązanie – może i jest dość skrótowo przedstawione, ale wierzy się w tą relację.

magiczne_pudelko3

Jednocześnie próbujemy poznać tajemnicę skupioną wokół Adama – kim jest, co robi i przebitki z przeszłości budują zagadkę. Powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy układanki, krótkie scenki, by w finale uderzyć z bardzo gorzkim finałem. Wrażenie robi świetna scenografia – z jednej strony bardzo oszczędna i pięknie sfotografowana (bardzo wystylizowane zdjęcia), z drugiej czuć inspiracje wielkimi (neony jak z „Blade Runnera”, maszyna do podróży w czasie niczym z Gilliama), okraszone jest to przepiękną muzyką oraz sporą ilością humoru i porządnymi efektami specjalnymi. A paralele między rokiem 1952 z 2030 w paru miejscach poraża.

magiczne_pudelko1

Kox potrafi też dobrze prowadzi aktorów, choć pojawiają się znane twarze jak Wojciech Zieliński (agent Targosz) czy Arkadiusz Jakubik, nigdy nie schodzący ze swojego poziomu. Film wyleczył mnie z alergii na punkcie Olgi Bołądź, która (w końcu) ma szansę pokazać coś więcej i – przy okazji – wygląda zjawiskowo. Ale prawdziwym odkryciem jest Piotr Polak (Adam) – tajemniczy, bardzo oszczędny w pokazywaniu emocji i jakiś taki niedzisiejszy. Do tego te piękne oczy, które potrafiłyby rozkochać niejedną kobietę.

magiczne_pudelko4

Kompletnie nie byłem pewny, co spłodził Kox i miałem wątpliwości. Ale „Człowiek z magicznym pudełkiem” to film w polski wyjątkowy, bo SF praktycznie od 30 lat w zasadzie nie istnieje. Jest to intrygujący melodramat traktujący konwencję kina fantastyczno-naukowego jako otoczkę do wydarzeń ekranowych. Dowcipne, wzruszające, troszkę bawiące się konwencją i bardzo gorzkie kino. Drugi taki film może tak szybko nie powstać.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Niewinne

Polska, grudzień 1945. Kraj podnosi się z kolan po wojnie, terrorze i próbuje się odnaleźć w nowej, komunistycznej rzeczywistości. Koniec wojny nie oznacza wcale stabilizacji oraz spokoju. O tym przekonuje się lekarka z francuskiego oddziału Czerwonego Krzyża – Mathilde Beaulieu. Kiedy przychodzi do niej polska zakonnica z pobliskiego klasztoru, zbywa ją. Jednak siostra nie odpuszcza i lekarka idzie z nią. Okazuje się, że „umierająca kobieta”, o której mówiła zakonnica jest w ciąży. Nie ona jedyna, została zgwałcona przez wyzwolicielską Armię Czerwoną.

niewinne1

Takie filmy jak „Niewinne” bardzo łatwo zepsuć – epatowaniem przemocy, wiarą lub płytkim podejściem do tematu. Jednak francuska reżyserka Anne Fontaine postanowiła całą tą mroczną i przerażającą historię w sposób bardzo delikatny, subtelny, stawiając pytania o wiarę oraz jak żyć po takim wydarzeniu. Jak sobie poradzić z taką traumą i co robić: zostać zakonnicą oraz trwać w czystości (dziwnie to brzmi to wydarzeniach) czy być matką dla swojego dziecka? Klasztor próbuje tuszować sprawę (wyjawienie groziłoby likwidacją, wygnaniem i potępieniem), dlatego trzeba działać w tajemnicy. Wszystko tutaj pokazane jest bez popadania w skrajności, osądzania czy oskarżania. Zderzenie światopoglądowe jest tutaj poprowadzone bardzo delikatnie, co jest bardzo zaskakujące. Wrażenie robi też świetna strona wizualna – z jednej strony mamy surowe ściany klasztoru, z drugiej piękne krajobrazu zimowego lasu. Modlitwy, msze i jednocześnie narodziny, przestrzeganie zasad czystości (mocne sceny badań lekarskich), a dalej jeszcze Ruscy, którzy mogą przyjść znowu (wcześniej trzy razy wzięli swoje według niepisanego prawa zwycięzcy).

niewinne2

Reżyserka bardzo powoli odkrywa tajemnice i trafnie pokazuje ten dziwny czas. Jednocześnie miałem pewien problem ze środkiem filmu, gdzie tak naprawdę mało czasu było poświęconego dla przyszłych matek. Te postacie zostają zepchnięte na dalszy plan, zwracając coraz bardziej uwagę na lekarkę, matkę przełożoną oraz posłusznej jej siostrze Annie. Ich moralne dylematy (zwłaszcza sióstr) stają się najważniejsze, prowokując do pytania: co ja bym zrobił na miejscu tych postaci? Też to intryguje, ale wolałbym więcej czasu poświęcić ciężarnym zakonnicom oraz temu, jak one próbują się w tym wszystkim odnaleźć.

niewinne3

Jednak mimo troszkę nierównego środka, całość rekompensuje świetne aktorstwo. Główną postacią jest lekarka (śliczna Lou de Laage), dla której życie ludzkie jest najwyższą wartością, próbującą zrozumieć świat zakonu. Ale tak naprawdę film kradną Agata Kulesza i Agata Buzek. Pierwsza jest twardą, mocno trzymającą się swojej wiary, podejmującej trudne wybory i jednocześnie bardzo powściągliwą, z kolei Buzek jest młodą, troszkę wątpiącą kobietę, troszkę zagubioną. Obydwie panie są rewelacyjne, ale szkoda pozostałych aktorek (Eliza Rycembel, Joanna Kulig, Katarzyna Dąbrowska), które zostają zepchnięte na dalszy plan, chociaż to ich postaci są „zapalnikiem” wydarzeń.

niewinne4

Czy „Niewinne” to film kontrowersyjny, obrazoburczy? Nie sądzę – Fontaine bardzo delikatnie, ostrożnie i z wyczuciem przedstawia trudny przypadek, gdzie zderzenie między wiarą i bezwzględną rzeczywistością wystawia na ciężką próbę. Na pewno zmusza do przemyśleń oraz nie daje łatwych odpowiedzi na pytania o Boga, cel i sens. Gdyby bardziej skupiono się na pozostałych zakonnicach, byłaby większa siła rażenia.

7/10

Radosław Ostrowski

11 minut

Kino polifoniczne ma dość długą tradycje, także w Polsce. Tą formę uznał za najlepszą do realizacji swojej wizji Jerzy Skolimowski w swoim najnowszym dziele. „11 minut” przedstawia tytułowe jedenaście minut z życia kilku mieszkańców Warszawy.

11_minut1

Młoda aktorka, jej zazdrosny mąż, reżyser, drobny złodziejaszek, kurier, sprzedawca hot-dogów, para alpinistów, ekipa pogotowia ratunkowego – to są bohaterowie całej historii, poszatkowanej na kawałki. Niewiele o nich wiemy, a po seansie dowiadujemy się jeszcze mniej. Dla Skolimowskiego ciekawsze są tutaj zderzenia między bohaterami i ich losy. Aurę niesamowitości tworzą dziwne zdarzenia – na niebie widziano czarną dziurę, samolot zaczął niżej latać nad miastem, a z telewizora odzywa się głos mówiący, że nie da się niczego naprawić. Szczątkowa jest dla Skolimowskiego pretekstem do zabawy formą (ujęcia z komórki i laptopa na początku, kadry z perspektywy psa) i oczekiwania. Na co? Zdarzenie, które wywróci wszystko do góry nogami – dokona małej apokalipsy.

11_minut2

Jestem pod wrażeniem, jak wygląda Warszawa. Niczym wielka metropolia, realizacyjnie to miks zarówno poetyckich ujęć (bańka), a także pewnej grozy. To drugie czuć mocno w scenach, gdzie pogotowie trafia do podskórnej kamienicy czy w scenach z kurierem – zwłaszcza w lynchowskim ujęciu w windzie, gdzie atmosfera potęgowana jest podskórnie pulsującą muzyką Pawła Mykietyna. Samo zakończenie wprawi w konsternację, ale wszystko toczy się na granicy prawdopodobieństwa, przypominając troszkę takie filmy jak „Lulu na moście” czy „Po godzinach”. Skolimowski w prostych ujęciach buduje suspens jak w rasowym thrillerze, choć pozornie nic się nie dzieje.

11_minut3

Aktorzy mają tutaj wiele do zagrania, choć mają niewiele czasu i mówią rzadko. Najbardziej w pamięci mi utkwił Wojciech Mecwaldowski jako zazdrosny mąż z taką wściekłością w oku (tym nie podbitym) oraz Andrzej Chyra (sprzedawca hot-dogów), ale reszta postaci też intryguje. I nie ważne czy mówimy o parze alpinistów myjących okna (Agata Buzek i Piotr Głowacki) czy młodym chłopaku próbującym okraść lombard (Łukasz Sikora). Ten element układanki nie zawodzi.

11_minut4

„11 minut” to pozornie film jakich wiele, jednak Skolimowski bardzo zgrabnie układa puzzle przed nami, wracając do swojej wysokiej formy. Zabawa konwencją i jeden z najlepszych wizualnie filmów na naszym podwórku ostatnich lat.

7/10

Radosław Ostrowski

 

Jeziorak

Iławiec – miasto gdzieś na Warmii i Mazurach. I to właśnie tutaj komisarz Iza Dereń prowadzi śledztwo w sprawie szemranego bimbrownika, który podczas obławy rani jednego z policjantów. W tym samym czasie zostają znalezione w łódce zwłoki młodej kobiety. Jakby tego było mało, dwóch policjantów zaginęło po nocnej służbie (jeden z nich to narzeczony Izy). O tym, że te wątki są ze sobą powiązane ze sobą, zorientowałby się każdy.

jeziorak1

Michał Otłowski przez długi czas realizował program „997”, więc teoretycznie zna się na tworzeniu kryminału. Reżyser garściami czerpie z kina skandynawskiego, co widać w stronie plastycznej – mazurskie lasy i jeziora skrywają mrok oraz tajemnicę, co silnie podkreśla kamera Łukasz Gutta utrzymana w burej kolorystyce. Morderstwo, pożar, prostytucja, korupcja, kłamstwo – kluczem do rozwiązania jest tajemnicza przeszłość, gdzie nic nie jest oczywiste. Dochodzenie toczy się dość spokojnie, w oparciu o sprawdzony zestaw – rozmowy, zbieranie dowodów, nie ma tutaj zawodów w strzelaniu.

jeziorak2

Klimat chwyta od pierwszego ujęcia, a cała intryga jest sprawnie opowiedziana, mimo pewnych klisz (niedopasowany duet policjantów, umoczenie miejscowej policji, dziennikarz „handlujący” informacjami) ogląda się to dobrze. Pewną wadą mogą być wplecione retrospekcje dotyczącej niejakiej Wilhelminy, które burzyły rytm opowieści. I zakończenie jest przewidywalne, ale to są tak naprawdę drobiazgi, nie psującego pozytywnego odbioru „Jezioraka”.

jeziorak3

Otłowski wie też jak prowadzić aktorów i tutaj należą mu się brawa. Najbardziej błyszczy Jowita Budnik w roli podkomisarz Dereń. I wbrew pozorom nie jest to słaba i delikatna kobieta (zaawansowana ciąża nasuwa skojarzenia z Frances McDormand w „Fargo”), ale twardo stąpająca po ziemi, dociekliwa i nie idąca na kompromisy policjantka. Partneruje jej świetny Sebastian Fabijański jako aspirant Marzec, który pomaga w dochodzeniu. Mało doświadczony gliniarz okazuje się dobry partnerem w sprawie, nadrabiając logicznym myśleniem i inteligencją. Poza tym duetem drugi plan tworzą znane twarze takich aktorów jak Łukasz Simlat (tajemniczy Wilhelm Bryl), Mariusz Bonaszewski (komendant Wolski) czy Przemysław Bluszcz (Paweł Bączak – właściciel pensjonatu Jeziorak), którzy tworzą wyraziste postacie.

jeziorak4

„Jeziorak” jest przykładem na to, że w Polsce da się zrobić klimatyczny i dobry kryminał. Mimo oczywistych inspiracji kryminałami z mroźnej północy Europy, nie jest to w żaden sposób sztuczne. Porządna rozrywka.

7/10

Radosław Ostrowski

Koliber

Joseph Jones był żołnierzem brytyjskich sił specjalnych stacjonujących w Afganistanie. Teraz ukrywa się w londyńskich uliczkach jako bezdomny i towarzyszy mu Isabelle. Uciekając przed łobuzami wpada do domu i przejmuje tożsamość właściciela, który wyjechał na długo. Zdobywa pracę w chińskiej mafii, pomagając siostrze Cristinie zajmującej się bezdomnymi. Ale kiedy dowiaduje się, że Isabelle została zamordowana, chce ją pomścić.

koliber1

Dziwny film zaserwował debiutujący w roli reżysera Steven Knight (scenarzysta m.in. „Wschodnich obietnic” Davida Cronenberga), bo jak na film akcji za mało akcji, tempo jest spokojne, a dużo psychologii. Londyn nocą nie wygląda tak fajnie jak za dnia i nie chodzi mi tu o neony, ale nocą budzą się demony. Wiem, brzmi to banalnie, ale to akurat prawda – prostytucja, haracze, handel towarem, ściąganie długów. Tu sprawiedliwość wymierza się na własną rękę. Klimatu brudu dopełniają ciekawe i niepozbawione uroku zdjęcia Chrisa Mengesa, dobry montaż oraz dość intrygująca fabuła, która może nie jest specjalnie oryginalna, ale nie zanudza. Jak dla mnie to za spokojnie było (ze względu na pewnego aktora liczyłem na więcej zadymy), ale efekt jest niezły, zaś rzadko pojawiające się sceny akcji są porządnie zrobione.

Liczyłem na jatkę i kino akcji, bo zagrał tu niejaki Jason Statham, który jednoznacznie kojarzy się z byciem twardzielem. Tutaj jednak gra faceta z przeszłością, od której próbuje uciec, a by odkupić swoje winy, musi sam załatwić sprawy za pomocą pięści. I facet jest wiarygodny, nawet jeśli nikomu nie spuszcza łomotu. Drugą kluczową postacią jest siostra zakonna grana przez Agatę Buzek. Nie, to nie jest żart. Nie dość, że dobrze mówi po angielsku (choć kilka zdań jest po polsku) i całkiem nieźle poradziła sobie z rolą dość skomplikowanej kobiety.

koliber2

„Koliber” to od czasu „Revolvera” Guya Ritchiego najbardziej nietypowy film w dorobku Jasona Stathama. Jak na film akcji, za dużo gadania i spokoju, a jak na dramat trochę dużo akcji. Efekt wyszedł przyzwoity, a i parę razy potrafi zaskoczyć.

6/10

Radosław Ostrowski