Agnes Obel – Citizen of Glass

Agnes-Obel_Citizen-Of-Glass-_-Album-Cover

Ta młoda dziewucha z Danii coraz bardziej podsyca apetyt na swoją niebanalną muzykę mieszającą pop z jazzem, klasyką i elektroniką. Takie były dwie wyborne płyty – „Philharmonics” oraz „Aventine”. Liczyłem, że jej nowe dziecko, czyli „Citizen of Glass” będzie równie interesujące jak poprzedniczki. I nie zawiodłem się.

Że będzie dobrze już słychać po „Stretch Your Eyes” ze świdrującymi, wręcz orientalnymi smyczkami na początku. Potem dochodzi bardzo stonowana perkusja oaz wiolonczela, a także elektronika, budująca aurę niepokoju oraz mroku. Jak to kapitalnie brzmi przed refrenem – niewyobrażalne. Podobnie piękny jest singlowy „Familiar” z uderzeniami fortepianu niczym dzwonu, podszeptami oraz płynącymi w tle smyczkami. Jednak niespodzianką jest tutaj cyfrowo przerobiony wokal, brzmiący jak męski, ale to… sama Agnes. Absolutnie nie do poznania. Dynamiczniej jest w przypadku enigmatycznego i instrumentalnego „Red Virgin Soil” z fantastycznym solo skrzypiec na początku. Rytmiczne uderzenia perkusji i fortepianu tworzą poczucie gonitwy, nieuniknionej walki skazanej na przegraną. Spokojny wydaje się być walczyk „It’s Happening Again”, ale refren, gdzie wokalistka zapętla tytułowe słowa i w połowie smyczki zaczynają „tańczyć” na melodii. „Stone” zaczyna się od akustycznej gitary, która dominuje tutaj tworząc z głosem Agnes jedyną przestrzeń. Tylko, że wokal nawarstwia się, wręcz duplikuje niczym echo.

Dziwacznie brzmienie imitujące trąbkę w „Trojan Horses” zostaje wyrzucone przez pływający fortepian oraz wiolonczelę. Równie czarujący jest utwór tytułowy, idący w odrobinę orientalny ton z dziwacznie grającym fortepianem czy strzelający bogactwem aranżacji „Golden Green”, gdzie cymbałki, klaskanie, nawarstwiające się wokale przed refrenem oraz przerobionym głosem w refrenie. Na koniec dostajemy kolejny odlot w elektronikę, czyli instrumentalny „Glasshopper”, wywołujący dezorientację oraz poczucie osaczenia oraz bardziej klasyczna „Mary”, gdzie fortepian wręcz skacze na niskich tonach.

Sama Agnes idealnie współgra z muzyką, a w swoich tekstach opowiada o współczesnym człowieku. Człowieku ze szkła, którego każdy może zobaczyć, przezroczysty i otwarty jak księga. I jest to ilustracja jak najbardziej adekwatna do obecnej pory roku. Perełka prawdziwa, której przeoczenie będzie niewybaczalne.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Agnes Obel – Aventine

Aventine

Ta młoda Dunka trzy lata temu nagrała debiutancki album, który wywołał zachwyt krytyków i publiczności (mój także). I teraz Agnes Obel pojawia się po trzech latach z nowym materiałem. Czy warto było czekać?

W zasadzie tak, choć zmian jest tutaj praktycznie niewiele. Zaczyna się tak jak poprzednio od krótkiego fortepianowego utworu („Chord Left”). W zasadzie fortepian jest podstawą (prawie) każdego utworu. Jednak aranżacyjnie jest to ciekawsza płyta, poza fortepianem jest tutaj perkusja („Dorian”), wiolonczela (lekko walcowy „The Curse”), smyczki (plumkają w „Aventine”) czy gitara („Pass Them By”). Jednak nie oznaczo to, że jest monotonnie czy mało wciagająco. Fortepian brzmi bardzo zróżnicowanie, zachowano jesienno-magiczny klimat, który przykuwa uwagę. Jest bardzo oszczędnie, ale i pięknie, co nie zawsze każdemu się udaje przy oszczędnych środkach. 12 utworów mija jak z bicza strzelił i zostają one nie tylko w głowie.

W dodatku wszystko bardzo ładnie, wręcz dziewczęco zaśpiewane. Teksty dość oszczędne i krótkie, ale bardzo ciekawe i dopełniające się z muzyką.

Może i to jest smęt, ale dla mnie to po prostu piękna muzyka. Na tę porę roku album idealny.

8/10

Radosław Ostroski


Agnes Obel – Philharmonics

Philharmonics

Kiedy wydaje się, że już w muzyce niczego ciekawego nie da się zrobić (nieśmiertelna śpiewka pt. „Wszystko to już było”), to zawsze pojawia się osoba, jeśli nie wywracająca wszystko do góry nogami, to przynajmniej odświeżająca. Kimś takim jest pewna młoda Dunka (lat 33 obecnie). Jej debiutancki album wyszedł 3 lata temu, ale dzięki sobotniej Ciemnej Stronie Mocy, skusiłem się, by zapoznać się z tym albumem.

„Philharmonics” wyprodukowała sama. Zaczyna się „Falling, Catching” – delikatnym, zapętlonym fortepianem. Ten instrument będzie nam towarzyszyć przez cały album, zawsze brzmiąc delikatnie, a jednocześnie bardzo przyjemnie. Pojawi się też gitara („Brother Sparrow”), harfa („Just So”, „Beast”), melodia z pozytywki (instrumentalna „Louretta”), gitara elektryczna, skrzypce („Avenue”). To wszystko tworzy magiczną, lekko baśniową aurę, która trwa aż do samego końca. Podtrzymuje tą atmosferę bardzo delikatny wokal samej Obel.

Debiut Obel jeśli wywołuje moje skojarzenia, to z Kari Amirian czy Fismollem. Delikatne, wręcz bardzo oszczędne granie, które jednak uwodzi, czaruje i obezwładnia. Od pierwszej do ostatniej nuty. Nie wiem jak wy, ale ja się dałem uwieść.

8,5/10

Radosław Ostrowski