Kościół w ostatnim czasie staje się znowu „popularny”. I niestety nie chodzi mi tu o papieża Franciszka, ale raczej o afery pedofilskie, po części z naszymi duchownymi w rolach głównych. W celu podkręcenia całej atmosfery opowieść o księdzu postanowiła nakręcić Małgorzata (a nie jakaś Małgośka, jakby to miała być moja kumpela) Szumowska.
Poznajcie księdza Adama, który gdzieś na Mazurach prowadzi ognisko, w którym uczestniczą dzieciaki z poprawczaka. Ale to nie jest byle egzemplarz – jeździ wypasionym autem, nosi markowe ciuchy, ma też laptopa i iPhone’a. Jednak ksiądz posiada inną tajemnicę – jest gejem, dlatego został wcześniej przeniesiony. I ta historia o wykluczeniu mogłaby nawet zaciekawić (i nawet przez pewien czas tak jest), gdyby wziął się za to inny reżyser. Bo jest to strasznie nierówny film, gdzie za pomocą luźnych scen pokazane jest życie księdza, który nie radzi sobie z tym kim jest. Kiedy reżyserka nie mówi wszystkiego wprost, to wtedy jest ciekawie i interesująco. Ale wszelka obecność symboli: od imienia zaczynając po widok na niebo oraz dosłowność (nadmierna i częsta jak przy scenie homoseksualnego aktu) zabija i niszczy tą konstrukcję od środka. Jakby było tego mało, jest jeszcze nie najlepszy dźwięk (jedynie bluzgi są wyraźnie słyszalne, a tych jest więcej niż w „Psach” Pasikowskiego), luźna konstrukcja oraz zakończenie tak dziwaczne, że aż nie chciało mi się wierzyć. I to wszystko jeszcze miejscami naprawdę mocno sztuczne, zaś kościół niby nie zamiata spraw pod dywan, ale jak można inaczej nazwać przenoszenie duchownego z miejsca na miejsce?

Zaś jeśli chodzi o obsadę, to skupiłem się tylko na Andrzeju Chyrze, który brawurowo zagrał duchownego. Z jednej strony ma charyzmę i jest bardziej taki ludzki (trzymający się ziemi), ale nawet jemu zdarza się zachować jak normalny człowiek (scena, gdy nawalony słucha głośno muzyki z laptopa i tańczy z portretem papieża w ręku). Te sprzeczności są wygrywane delikatnymi spojrzeniami oraz gestami. O pozostałych aktorach mogę powiedzieć, że są i coś tam robią na ekranie, ale nic ponad to.

„W imię…” miało potencjał mocnego i poruszającego filmu, a wyszedł zbędny i tani skandal. Chyba nie o to tu chodziło. Szkoda.
5/10
Radosław Ostrowski


