
Albumy z coverami zawierającymi piosenki z czasów młodości danego artysty jest coraz bardziej wyczuwalnym trendem. Zazwyczaj takie albumy powstają z dwóch powodów: albo podreperować sobie karierę albo nabić sobie kasę. Jak myślicie, co kierowało Annie Lennox – połówka legendarnego duetu Eurythmics – by nagrać taki album? No właśnie.
Podszedłem do tej płyty jak kat na ścięcie, a okazało się, ze „Nostalgia” wyprodukowana przez Dona Wasa (współpraca m.in. z Bobem Dylanem, Johnem Mayerem czy B.B. Kingiem) i Mike’a Stevensa była czymś zupełnie wyjątkowym. Zaskakuje wybór piosenek? Nie, to zestaw standardów z tzw. Wielkiego Amerykańskiego Śpiewnika. Aranżacjami? O tak – tutaj jest bardziej minimalistycznie. Smyczki, klawisze, fortepian, czasem harfa – i to wszystko. Mimo znajomości sporej części piosenek („Georgia on My Mind”, „Summertime”), ta minimalistyczna oprawa działa znakomicie, na korzyść albumu. Czasem odezwie się trąbka („I Cover the Waterfront”), czasem przewinie się chórek („Strange Fruit”), jednak jest to prezentowane w bardzo dyskretny sposób.
A jest to robione, by na pierwszym planie było słychać wokal Annie Lennox, a ten nadal ma siłę rażenia niczym bomba atomowa. Każdy delikatny dźwięk działa bardzo silnie, a jednocześnie nie jest to przeszarżowane, nadekspresyjne (najlepiej to słychać w gospelowym „God Bless the Child”), ale i tak jest w stanie mocno poruszyć. I właśnie dlatego, „Nostalgia” nie jest żadnym skokiem na kasę czy na popularność. Wierzę, że Lennox jeszcze zaserwuje nam bardzo interesujący album z własnymi utworami – najwyższa pora.
8/10
Radosław Ostrowski
