Infernal Affairs – Piekielna gra 3

UWAGA!
Tekst zawiera spojlery odnoszące się do pierwszej części, więc jeśli nie oglądałeś, czytasz na własną odpowiedzialność.

Jak się zaczęło jakiś film i powstała część druga, lepiej spiąć jest całość w części trzeciej tworząc TRYLOGIĘ. Nie inaczej stało się z trylogią kryminalno-sensacyjną „Piekielna gra”, której pierwsza część okazała się wielkim sukcesem. Jednocześnie powstała część druga i trzecia. Dwójka była prequelem skupionym na inspektorze policji i drobnym gangsterze, którzy z przyjaciół stali się wrogami. Ale trójka to bardzo dziwna hybryda, będąca jednocześnie sequelem i prequelem. Jak do cholery można coś takiego ogarnąć?

Akcja toczy się na dwóch liniach czasowych, które się ze sobą przeplatają. Pierwsza zaczyna się pół roku przed śmiercią Yana, kiedy ten dalej rozpracowywał gang Sama. Mafiozo poznaje handlarza bronią Chena, który chce z nim robić interesy. Jednocześnie Yan ze względu na bardzo gwałtowny atak przemocy w salonie masażu zostaje skierowany na terapię. Drugi wątek dotyczy działającego w wydziale wewnętrznym Minga Lau, który odciął się od swojej dawnej profesji. Ciągle jednak nawiedzają go wydarzenia z finału jedynki i nie może być pewny, że jest jedyną wtyczką mafii w strukturach policji. Dziesięć miesięcy po śmierci Yana dostaje cynk, że jeden z policjantów – inspektor Yeung – mógł współpracować z triadą. Decyduje się zbadać sprawę i zmieszać gliniarza z błotem, by odsunąć od siebie podejrzenia.

Muszę przyznać, że trójka bardzo mnie zaskoczyła, wracając do korzeni. Wątek Lau oraz Yeunga prowadzących grę w kotka i myszkę naprawdę wciąga, a retrospekcje z udziałem tego drugiego rzucają wątpliwości, co do jego prawdziwych intencji. Wraca poczucie zagrożenia oraz ciągłego niepokoju związanego z odkrywaniem kto jest kim. Pomaga w tym obecność dwóch nowych postaci – Yeunga oraz Chena. Co jednak zaskoczyło to psychologiczne dylematy ocalałego zdrajcy, którego wejście w nową skórę (Lau) okazuje się o wiele bardziej problematyczne niż mu się wydawało. Zmęczenie, ciągły niepokój, wreszcie parę schiz (scena w poczekalni) i pytanie: ile jeszcze wytrzymam? Kiedy wpadnę?

Przejścia między czasami są początkowo oznaczane, ale potem mieszają się ze sobą, co może wywoływać na początku dezorientację. To jednak nie trwa długo, a klimat niepokoju oraz tajemnicy powraca z całą mocą. Zaskakująco złapał mnie wątek terapii Yana z dr Lee, zmieniając dynamikę lekarz-pacjent w relację miłosną. Może wtedy muzyka jest za bardzo romantyczna, jednak nie psuje to bardzo dobrego wrażenia. I daje to także chwilę na złapanie oddechu. To jednak odskocznia przed mroczny światem, gdzie zaufanie jest towarem deficytowym, a zdrada jest czymś powszechnym jak oddychanie. Jest nawet scena pościgu oraz strzelanina, zaś finał daje wiele satysfakcji, ostatecznie zamykając całość.

Nadal jest świetnie zagrana, stara ekipa nadal trzyma poziom. Więcej czasu dostaje Kelly Chen (dr Lee), co działa na korzyść. Z nowych postaci zapada w pamięć bardzo powściągliwy inspektor Yeung (świetny Leon Lai) oraz groźnie wyglądający Shen (Daoming Chen po prostu błyszczy), zmieniając wiele w całej narracji. Kto jest naprawdę kim – przekonajcie się sami, więcej nie zdradzę.

Po drobnym spadku formy jakim była część druga, „Piekielna gra 3” wraca na właściwe tory, stanowiąc świetne zamknięcie trylogii. Wraca mrok oraz kwestia związania z byciem w obcej skórze. Sprytnie poprowadzona, skomplikowana intryga wsysa jak bagno. A wyjście z niego jest tylko jedno.

8/10

Radosław Ostrowski

Infernal Affairs: Piekielna gra 2

Pierwsza „Piekielna gra” była wielkim kasowym hitem oraz ogromnym zaskoczeniem dla reżyserskiego duetu Andrew Lau/Alan Mak. Panowie rok po premierze od razu zaserwowali dwie kolejne części, choć tylko część trzecia kontynuowała opowieść z oryginału. „Dwójka” jest prequelem i cofa nas o 10 lat do tyłu, kiedy to Yan zostaje wydalony ze szkoły kadetów, zaś Lau zostaje, działając jako wtyczka pracująca dla mafii.

W 1991 roku Sam nie był taką grubą rybą, a zaledwie jednym z członków gangu Ngai, jednocześnie przyjaźniąc się z inspektorem Wongiem. Yan zostaje wyrzucony ze szkoły policyjnej, ponieważ jego przyrodni brat jest członkiem triady. A jest nim… Ngai Wing-Hau, który dzięki morderstwu swojego wuja, zostaje szefem mafii. Ta decyzja zmusza Sam do umieszczenia wtyczki policji – zostaje nim Lau King Ming. Cztery lata później władza Ngaia wydaje się nienaruszona, ale gangster proponuje podział władzy między swoich czterech współpracowników, w tym Sama. Jednak cała ta akcja jest pułapką, mającą zlikwidować tych ludzi.

Już z opisu można wywnioskować, że bohaterowie poprzedniej części tak naprawdę są zepchnięci na drugi plan. „Dwójka” skupia się przede wszystkim na postaciach Wonga oraz Sama, którzy z przyjaciół stają się wrogami. Jak obaj zaczynają wspinać się w hierarchii i współpracują przeciw wspólnemu przeciwnikowi. Z tego powodu atmosfera oraz klimat mocno się zmienia, nie jest tak intensywny ani gęsty niż poprzednik. Do tego początek jest naładowany wieloma postaciami, przez co można się pogubić w tej układance. Dopiero kiedy akcja przesuwa się do roku 1994, udało mi się przestawić oraz wejść do tego brudnego świata. Jest parę mocnych scen przemocy (egzekucja czterech mafiozów, z których udaje się wyrwać Samowi czy wysadzenie samochodu), jak i wiele przewrotek, zmieniających przebieg gry.

Te ostatnie elementy bardzo przypominają ducha oryginału, o czym przypomina bardzo mocny finał, gdzie wracamy do punktu wyjścia z „jedynki”. Nadal historia potrafi wciągnąć, mimo wielu pobocznych wątków. Najciekawszym z nich jest wątek żony Sama, która samodzielnie dokonuje zemsty na wuju Ngaia. Ale jak to mówi jeden z bohaterów: „prędzej czy później, za wszystko trzeba zapłacić”. Nie ma na szczęście poczucia przesytu, a finał – pozornie przewidywalny – daje wiele satysfakcji.

Stara aktorska wiara powraca, tym razem dając większe pole do popisu dla Anthony’ego Wonga oraz Erica Tsanga. Młodsze inkarnacje bohaterów „jedynki” (Shawn Yue i Edison Chen – obecni także w poprzedniej części) dają radę, choć więcej czasu dostaje ten pierwszy. Z nowych postaci największe wrażenie robi Francis Ng jako bardzo opanowany, elegancki Ning. Wydaje się spokojny, wręcz pozbawiony emocji, przewidujący każdy ruch przeciwnika, ale kiedy działa jest skuteczny jak diabli. Warto też wspomnieć wyrazistą Carinę Lau jako żonę Sama.

Druga część „Piekielnej gry” nie jest aż tak waląca po oczach, intensywnym thrillerem sensacyjnym jak pierwsza część. Mimo to potrafi dać wiele satysfakcji, ma wiele mocnych scen akcji oraz nadal wyraziste postacie. Nie mogę się doczekać finału, który najmocniej podzielił fanów.

7/10

Radosław Ostrowski

Infernal Affairs – Piekielna gra

Ile już na ekranie widzieliśmy zabaw w policjantów i złodziei? Gdzie obie strony próbuja nawzajem się podejść, zyskać przewagę do pokonania tych drugich? A metod jest wiele: od prowokacji i obserwacji po umieszczanie wtyczek. I ten ostatni element pokazuje sensacyjniak z Hong Kongu – “Infernal Affairs”. Po naszemu “Piekielna gra”. Stara dobra polska szkoła tłumaczeniowa, ale nie o to chodzi.

Historia ma tutaj banalie prostą koncepcję: mamy dwóch tajniaków działajacych po dwóch Stronach barykady. Yan jest policjantem działającym pod przykrywką jako członek triady od 10 lat. Jedyną osobą znającą jego tożsamość jest nadkomisarz Wong, trzymający dane zabezpieczone hasłem. Po drugiej stronie jest inspector Yen, będącym jedną z wtyczek szefa mafii Sama. Obaj nie wiedzą o swoim istnieniu aż do momentu pewnej ważnej transkacji, zakończonej mała wpadką. Panowie dostają od swoich szefów zadanie namierzenia zdrajcy w szeregach.

Brzmi znajomo? Jeśli wam się kojarzy z “Infiltracją” Martina Scorsese, to jest to właściwy trop. “Piekielna gra” jest oryginalną wersją powstałą cztery lata przed oscarowym dziełem mistrza z USA. Ale duet Andrew Lau i Alan Mak idzie w zupełnie inną stronę. Bo na hasło kino sensacyjne z Hong Kongu raczej należy się spodziewać czegoś w rodzaju Johna Woo, prawda? Czyli przeładowanej akcją rozpierduchy z wszechobecnym slow-motion, wiadrami krwi, gołębiami. Cóż, nie tym razem. Bliżej temu filmowi do thrillera psychologicznego, opartego na zabawie w kotka i myszkę. Nawet skojarzyło mi się to z… kinem szpiegowskim. Niby wiemy kto jest kim, ale z czasem granica mędzy tym kto jest dobry z naszych bohaterów zaciera się. Yan chce wrócić do dawnego życia jako policjant, z kolei Lau dostaje szansę na rozpoczęcie nowego etapu. Tylko kto wytrzyma nerwowo tą konfrontację, a kto zginie. Bo nie ma tutaj szansy na szczęśliwe zakończenie dla obu bohaterów.

Sama ekspozycja trwa kilka minut i jest bardzo szybko poprowadzona, za pomocą dynamicznego montażu oraz krótkich scenek. Następnie zostajemy rzuceni w środek operacji, gdzie napięcie zaczyna sięgać zenitu. Wizualnie troszkę jest bliżej do kina Michaela Manna, gdzie większość akcji toczy się nocą. Zdarzają się podnoszące adrenaline momenty jak rozmowa komisarza z Yanem, kiedy zbliża się do nich ekipa gangsterów czy kiedy Yan obserwuje Lau po rozmowie z Samem w kinie. Ryzyko wpadki może się zdarzyć w każdej, a jeden nie wie o drugim nic. Aż do momentu konfrontacji zakończonej nagle i gwałtownie, gdzie finał naprawdę mnie zaskoczył.

Jest także świetnie zagrane i dajcie sobie wmówić, że wszyscy azjatyccy aktorzy wyglądają tak samo. Bo nie. Błyszczą szczególnie grający główne role Tony Cheung i Andy Lau jako szukający siebie nawzajem krety. Obaj maja wiele do pokazania, zwłaszcza Cheung zmęczony działaniem pod przykrywką, znakomicie się uzupełniając. Wspierają ich równie błyszczący Anthony Wong (nadkomisarz Wong) oraz Eric Tsang (gangster Sam), tworząc bardzo mocny drugi plan.

“Piekielna gra” po raz kolejny pokazuje, że azjatyckie kino gatunkowe jest o wiele ciekawsze niż opierające bardziej na szablonach kino z USA. Jest bardziej spokojne i mniej efekciarskie niż można się było spodziewać, zaś klimat i suspens działa aż do samego końca. Atmosferę wręcz można kroić nożem. O wiele lepsze od remake’u Scorsesego.

8/10

Radosław Ostrowski