Mścicielka

Pomysł na ten film wydaje się tak niedorzeczny, że aż ciekawy. Frank Kitchen jest zabójcą działającym na zlecenie mafii Los Angeles, kierowanej przez niejakiego „Uczciwego Jacka”. Jednym z jego celów zostaje uzależniony od hazardu i narkotyków hulaka. Problem w tym, że jego siostrą jest działająca w podziemiu lekarka, przeprowadzająca nielegalne operacji. Kobieta z zemsty decyduje się… zmienić Frankowi płeć, co wywołuje kompletny szok i konsternację.

mscicielka2

Dawno, dawno temu Walter Hill był jednym z asów kina akcji, które może i wyglądało skromnie, ale było zawsze efektowne, wciągające i pełne adrenaliny. Ale ostatnie lata nie należą do zbyt udanych i nawet Sylvester Stallone nie był w stanie wykrzesać z niego energii („Kula w łeb”, chociaż dla mnie było całkiem niezłe). Jednak nowe dzieło „The Assigment” sprzed dwóch lat to porażka niemal na całym froncie. Całą historię poznajemy dwutorowo. Pierwszy plan to „przesłuchania” dr Rachel Kay przez jej kolegę po fachu, Franka Galena. Drugi plan to retrospekcje związane z postacią Franka. Ta przeplatanka mogłaby nawet wypalić, tylko że historia kompletnie nie angażuje, zwyczajnie nudzi i wygląda bardzo ubogo. By to zamaskować, reżyser czasem wykorzystuje ręcznie rysowane kadry, niby w komiksowym stylu, tylko bez dymków czy „odgłosów”. Wszystko to wygląda wręcz archaicznie, jak dowcip opowiedziany z kamienną twarzą i zastanawiasz się, czy to idiota mówi, czy jakiś nieodkryty geniusz.

mscicielka1

Realizacyjnie przypomina proste kino klasy B, czyli coś, na czym Hill zna się dobrze. Ale wszystko to jest jakieś dziwnie statyczne, wręcz toporne w stylu, pozbawionym jakiejkolwiek tożsamości. Nawet sceny akcji wyglądają bardzo przeciętnie, by nie rzecz słabo. Wszystko pozbawione jakiegoś wyrafinowana, emocji, pasji – tylko szybki strzał oraz bach. Przez co miałem wrażenie oglądania snuja, gdzie wiadomo kto zdradzi, kto jest zły, pełnym setek tysięcy klisz. Po seansie kompletnie rozmazały mi się szczegóły, a wszystko udaje się naszej bohaterce/bohaterowi zbyt gładko, za prosto i za szybko. Dlaczego miałoby mnie to w ogóle obchodzić?

mscicielka3

Aktorstwo też bardzo rozczarowuje. Tutaj nasz czarny charakter o aparycji Sigourney Weaver jest totalnie przerysowany, ale w inny sposób. Cały czas mówi spokojnym, monotonnym głosem, cytuje Szekspira i wygłasza jakieś moralne bzdury o swojej wyższości. A wszystko jakieś takie na pół gwizdka, dziwnie groteskowe oraz strasznie nijakie. Jeszcze bardziej szalonym pomysłem jest wybór Michelle Rodriguez w roli głównej. Sama aktorka robi co może, ale jej charakteryzacja jest nieprzekonująca, mimo zmiany narządów. Od razu widać, że to kobieta udająca faceta i doklejenie brody z wąsami tego nie zmienią. Jedyna w miarę wyrazista postać to Anthony LaPaglia w roli „Uczciwego Jacka”, troszkę przypominając z wyglądu Harveya Keitela, ale to troszkę za mało.

„Mścicielka” jest ostatecznym potwierdzeniem przekonania, że Walter Hill swoje najlepsze lata ma już za sobą i powinien kamerę odstawić na zawsze. Kompletnie archaiczny, wymęczony i marnujący talent wszystkich pracujących wokół. Panie Hill, kończ pan tą karierę.

3/10 

Radosław Ostrowski

The Eichmann Show

Adolf Eichmann – jeden z największych nazistowskich zbrodniarzy, twórca ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej (wymordowanie wszystkich Żydów w Europie) w 1961 roku został schwytany przez izraelski wywiad. Sprowadzony do Jerozolimy, został tam osądzony i skazany na śmierć. Ale nie o tym opowiada ten film. Tylko jest to opowieść o telewizyjnej transmisji z procesu zbrodniarza. Dla amerykańskiej telewizji zrealizowali go producent Milton Fruchtmann oraz skazany na „czarną listę” reżyser Leo Hurwitz.

eichmann_show1

Telewizyjna produkcja BBC2 może wydawać się mało interesująca, bo już o Holocauście opowiedziano wszystko, co tylko możliwe. Mimo to film Paula Andrew Williamsa potrafi zainteresować i wciągnąć, mimo nośności tematu. Poza samym przebiegiem procesu (nadal mocne materiały archiwalne wplecione w film, także z samego procesu), jest to kolejna opowieść pokazująca jak potężnym medium była – i nadal jest – telewizja. Ale żeby była takim medium, musi zwrócić naszą uwagę. Bo inaczej żaden film, relacja nie będzie miała żadnej mocy. Realizacja tego procesów pokazana jest dość uważnie i porusza ważkie problemy etyczne (co sfilmować, co nie; granica manipulacji; jak sfilmować proces nie umieszczając kamer na sali sądowej,; obiektywizm) i te elementy były znacznie ciekawsze od samego procesu.

eichmann_show2

Przy okazji, podczas rozmów bohaterów z mieszkańcami Jerozolimy (członkami ekipy, właścicielki hotelu i prawnikiem), twórcy próbują wejść w umysł nowo powstałego państwa Izrael. Proces był dla nich nie tylko z powodu sprawiedliwości, ale też – jakby to ująć – przekonać ludzi, także wśród osób nie doświadczonych nazistowską machiną mordu, że ich przeżycia nie były wyssane z palca. I temat mrocznej przeszłości przestał być tabu, chociaż nie wszystkim było to na rękę. Były próby zastraszania ekipy, problemy ze zgodą (na początku), oglądalność na początku też nie powalała – Gagarin i kryzys kubański odwróciły uwagę – ale te poboczne wątki nie są zwykłymi zapychaczami, wiernie odtwarzając realia tego okresu.

eichmann_show3

Dodatkowo mamy dwie mocne role, trzymające w zainteresowaniu. Nie zawodzi Martin Freeman w roli odważnego producenta. Z jednej strony to idealista, z drugiej biznesmen, a z trzeciej mąż i ojciec. Postać bardzo złożona, która potrafi kupić gestem, spojrzeniem i słowem. Wiarygodny i naturalny do końca. Drugim bohaterem jest reżyser Hurwitz. Grający go Anthony LaPaglia naprawdę dobrze radzi sobie ze swoim zadaniem – to skupiony i przygotowany profesjonalista. Przyjeżdża do Jerozolimy wierząc, że Eichmann był człowiekiem, który popełnił błędne decyzje. I dlatego tak skupia się na filmowaniu jego sylwetki, by wychwycić jego emocje, rozbicie jego obojętnej maski. Aktor naturalnie ogrywa tą obsesję, a także próbę zrozumienia tego bezmiaru okrucieństwa. Każdy z aktorów ma tutaj swoje pięć minut (role Nicholasa Woodersona i Rebecki Front zostają na długo w pamięci) i nie ma miejsca na słabizny.

eichmann_show4

„The Eichmann Show” nie jest idealnym filmem. Bywa troszkę dydaktyczny i nie próbuje analizować samego nazizmu, ale przypomina, iż ten system nie umarł wraz z samobójstwem Hitlera i może wrócić w innym miejscu świata, gdzie nienawiść do innych jest zabójcza. I te poboczne wątki wzbogacają ten tytuł i czynią go tak ważkim.

7/10

Radosław Ostrowski