Arctic Monkeys – Tranquility Base Hotel And Casino

Tranquility Base Hotel And Casino

Ta brytyjska formacja znana była z chwytliwych, rockowych numerów czerpiących ze stylistyki lekko garażowego rocka, a ostatnio nawet ocierając się o psychodelię. Pięcioletnia przerwa doprowadziła do kontynuacji współpracy z producentem Jamesem Fordem oraz znacznie dłuższym tytułem niż poprzednik. Czy coś się zmieniło?

O dziwo… tak. Brzmieniowo jest bardziej retro, wręcz klimat jest rozmarzony niczym w pobocznym projekcie Alexa Turnera – The Last Shadow Puppets. I to sugeruje bardzo odrealniony “Star Treatment”, który toczy się wręcz w bardzo wolnym tempie, ale jednocześnie jest w nim coś hipnotyzującego. Od drobnych uderzeń perkusji aż po lekko oniryczną elektronikę do niemal recytującego wokalu Turnera, mocno przypominającego wczesnego Davida Bowie. Dalej mamy zapętlony fortepian w “One Point Perspective”, gdzie już bardziej czuć rocka, dzięki obecności gitary oraz pojawiającym się w tle smyczkom, kontynuując niepokojący klimat (rozpędzone klawisze z końca) w “American Sports” nadającym na bardziej jazzowych falach. Lekko psychodeliczny (i troszkę przypominający ostatnie dzieła Raya LaMontagne’a) jest utwór tytułowy, gdzie przewija się klawesyn z bardziej wyrazistym basem. Równie mroczny klimat zachowuje pozornie oszczędny “Golden Trunks” z nakładającymi się wokalami, a wybrany na singla “Four Out of Five” ma coś z mrocznego Davida Bowiego, tak jak krótki pozornie łagodny “The World’s First Ever Monster Truck Front Flip”, gdzie spokojnie zapewniają muzycy: “Wciśnij guzik, a my zajmiemy się resztą”, a w tle słychać werble. Podobnie pełne moogowych dźwięków “Science Fiction” skontrastowane ze spokojnym wokalem oraz przestrzennymi dźwiękami gitar z klawiszami. Echa starych Małpek czuć w “She Looks Like Fun”, tylko że bardzo niewiele z nich zostało (poza wstępem), bo reszta to powolne, lekko romantyczne granie zmieszane z popisami klawiszowo-perkusyjnymi oraz przemielonym głosem mówiącym tytuł tego utworu.

Dziwne w tym wszystkim jest to, że mimo kompletnej zmiany stylistyki (z szybkich, czasami garażowych, ale chwytliwych numerów na retrofuturystyczną otoczkę a’la lata 60.), Arktyczne Małpki bardzo dobrze się w tym odnajdują. Bardzo specyficzny klimat, bardziej przesterowane, wręcz przestrzenne dźwięki, dużo elektroniki I spokojniejszy wokal Turnera mogą wprawić w wielką konsternację fanów zespołu. “Tranquility” to zupełnie nowa jakość, ale dla starych fanów może być to przeprawa. Z każdym odsłuchem staje się coraz piękniejsza oraz intrygująca, tylko dajcie sobie i jej czas.

8/10

Radosław Ostrowski

Arctic Monkeys – AM

AM

Zespołem Arctic Monkeys nigdy się specjalnie nie interesowałem. Kwartet z High Green pod wodzą Alexa Turnera do tej pory nagrał 4 płyty i jest (obok Franza Ferdinanda) jedną z najważniejszych kapel indie rocka. A już teraz powoli pojawia się album nr 5 pod bardzo prostym tytułem „AM”.

Za produkcję odpowiadają James Ford, który współpracował przy poprzednich płytach zespołu oraz Ross Orton, znany z produkcji bardziej popowych wykonawców jak M.I.A., Duffy czy Kelis. Z tej mieszanki wyszedł dość ciekawy album. Najważniejsza nie jest gitara elektryczna, lecz bas i perkusja. Zaś gitarka czasem coś tak zagra i pobrudzi (singlowe „Do I Wanna Know?”). Nie brakuje silnej energii („R U Mine?” ze świetną perkusją czy „I Want It All”), zgrabnych chórków („One for the Road”), lekkiej inspiracji Led Zeppelin (refren „Arabelli”) czy nostalgicznego fortepianu („No. 1 Party Anthem”). Nie ma tutaj zbyt dużego rozrzutu, zespół gra dość równo i nie ma tu jakiegoś niewypału. Zaś wokal Turnera brzmi lekko i przyjemnie. Więc miłośnicy brytyjskiego grania znajdą tu wiele dla siebie. I nie tylko oni.

7/10

Radosław Ostrowski