Asia – Alpha

Alpha

Debiutancki album supergrupy Asia odniósł nieprawdopodobny sukces komercyjny. Kwartet postanowił pójść za ciosem i po roku wydał drugi album „Alpha”, a skład (także produkcyjny) nie uległ poważniejszym zmianom. Czyżbyśmy dostali to samo, co przedtem?

Jeśli chodzi o przebojowość, to absolutnie tak. Nadal jest to chwytliwy i melodyjny pop rock, okraszony progresywnymi wstawkami. I każdy robi swoje: widać większy wspływ tutaj klawiszy Downesa oraz sekcji rytmicznej, a gitara Howe’a jest gdzieś tam w tle (najbardziej się wybija w „Never in a Million Years”). Elektronika nadaje tutaj elegancji czy baśniowości (balladowe „The Smile Has Left Your Eyes”) oraz wspólnie śpiewane chórki. Perkusja nadal wyczynia nieprawdopodobne uderzenia, pojawi się też gitara akustyczna („My Own Time”) i to wszystko tworzy bardzo pogodny, wręcz ciepły klimat. Nie brakuje też rozmachu (“The Heat Goes On” z potężną perkusją, złożoną elektroniką oraz ostrzejszą gitarą z delikatniejszym środkiem), chwytliwości, przebojowości (praktycznie każdy numer) oraz delikatnych dźwięków fortepianu („The Last to Know”). To wszystko powoduje, że „Alphy” słucha się więcej niż bardzo dobrze. Mi trochę brakowało gitary Howe’a (nic dziwnego, że po tym albumie opuścił grupę), ale wokal Johna Wettona (trzyma formę i jakoś nie chce jej opuścić) oraz naprawdę dobre teksty powodują, że jest to naprawdę bardzo dobra płyta. Do przesłuchania bardzo gorąco namawiam.

8/10

Radosław Ostrowski

Asia – Asia

Asia

Kiedy w 1982 roku powstała grupa Asia, spodziewano się kolejnego świetnego zespołu grającego rocka progresywnego. Te wymagania nie wzięły się znikąd. Wystarczy spojrzeć na członków tej grupy. Steve Howe – gitarzysta, wcześniej członek zespołu Yes. Geoff Downes – klawiszowiec grający wcześniej w popowej grupie The Buggles, pracował z Yes przy albumie „Drama”. Carl Palmer – perkusista, znany z grupy Emerson, Lake & Palmer. No i wokalista i basista John Wetton – członek m.in. King Crimson. Musiało powstać coś wielkiego, ale chyba fanom w/w grup chyba nie o to chodziło.

Za produkcję „Asii” odpowiadał Mike Stone, który wcześniej współpracował m.in. z Queen czy Journey. A skąd wziął się szok? Ponieważ zespół złożony z tak wybitnym indywidualności zaczął grać prostą, wręcz pop-rockową muzykę, która nie mogła dorównywać dorobkowi Yes czy ELP. Ale wiecie na czym polega dowcip? Po pierwsze, piosenki są bardzo melodyjne i chwytliwe. Po drugie, nie brzmi to tandetnie i plastikowo, a każdy z muzyków daje z siebie wszystko. Howe bardzo pięknie gra na gitarze, gdy trzeba zrobić mocną solówkę, robi ją. Delikatne i przyjemne klawisze Downesa pachną popem (balladowe „Without You”), ale jest to bardzo piękne. Sekcja rytmiczna ma tutaj swoje momenty i potrafi zaskoczyć (początek i koniec „Time Again”, gdzie perkusja dowala do rytmu gitary i klawiszy czy „Wildest Dreams”), a aranżacje są tu naprawdę dopieszczone, choć skrojone pod radiowe wymagania. Każdy utwór na tej płycie ma potencjał hitowy, którego zazdrościły inne zespoły (z nieśmiertelnym utworem „Heat of the Moment”).

Świetne chórki, mocny wokal Wettona oraz całkiem niegłupie teksty wnoszą Asie na wyższy poziom, choć nic tego nie zapowiadało. Mógłbym wymienić każdy utwór po kolei i rozłożyć na czynniki pierwsze, ale mamy do czynienia tutaj ze świetnymi muzykami, którzy postanowili nagrać prosta i przyjemną muzykę. A to pozornie jest tylko łatwą kwestią niż zrobienie progresywnego kolosa. Im się udawało przez dłuższy czas, a debiut jest absolutnie udany i mimo lat nie chce się zestarzeć.

8/10

Radosław Ostrowski

PS. Świetna okładka po prostu.