Belle & Sebastian – How To Solve Our Human Problems (Parts 1-3)

how-to-solve-our-human-problems-part-3-w-iext52576431

Ta sympatyczna szkocka formacja w tym roku postanowiła nie nagrywać klasycznie rozumianego albumu. Stuart Murduch z kumplami nagrali najpierw jedną EP-kę, potem drugą oraz trzecią, po kolei wydając w przeciągu roku, by następnie rzucić jako jeden album. Sprawdźmy zatem jak można rozwiązać problem ludzkości.

Grupa nadal serwuje swoje melancholijne, pop-rockowe numery w starym stylu. Czuć to już w otwierającym całość nostalgicznym “Sweet Dew Low”, polana ciepłymi klawiszami, łagodną gitarą z basem. Zupełnie jakbyśmy się cofnęli do lat 70. Więcej do powiedzenia ma transowa perkusja w troszkę synth popowym “We Were Beautiful”, gdzie klawisze (zwłaszcza w refrenie) wydają się bardziej niepokojące, chociaż w połowie zostaje to przełamane solówką trąbki. Liryczniej gra “Fickle Season”, dając więcej przestrzeni akustycznej gitarze oraz… cymbałkom, zaś delikatny wokal Sary Martin tworzy bardzo romantyczny nastrój. Fani bardziej tanecznych numerów, będą oczarowani “The Girl Doesn’t Get It”, chociaż to nie jest do końca moja bajka, z kolei dwuczęściowe “Everything Is Now” z harmonijnymi wokalami oraz spokojnym rytmem skojarzył mi się z Arcade Fire, choć pierwsza część jest bardziej instrumentalna. Chociaż tutaj jest więcej instrumentalnych fragmentów. Radosny, chwytliwy, w duchu lekko psychodelicznych czasów prowadzi “Show Me the Sun”. nie brakuje tu i wspólnego śpiewania, ciut przestrojonej gitary oraz przełamania w połowie (na krótko), by przejść ku melancholijnemu “Same Star” czy okraszonego klarnetowym wstępem “I’ll Be Your Pilot”.

Ale nie brakuje bardziej żywiołowych numerów jak pełen gitar “Cornflakes” czy lekko dyskotekowy “Poor Boy” z funkowym basem, ciepłymi klawiszami oraz dość szybkim wokalem Martin (refren) z Murdochem, jednak są one wyjątkiem od reguły, chwilami wybudzenia i wyrwania z liryczno-romantycznego-retro brzmienia w starym stylu. Gdzie odzywają się gitary, smyczki, ciepłe klawisze, melodia jest bardzo przyjemna, a niepoprawni romantycy znajdą masę rzeczy. Klasyczne Belle & Sebastian – tylko i aż tyle.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Belle and Sebastian – Girls in Peacetime Want To Dance

Girls_in_Peacetime_Want_to_Dance

Indie popowa grupa kierowana przez Stuarta Murdocha ostatni album nagrała pięć lat temu. Ekipa Stuarta Murdocha w tym czasie wydała składankę zawierająca niewydane wcześniej piosenki, a sam frontmen spróbował swoich sił jako reżyser (film „Dziewczyny”). Ale grupa postanowiła przypomnieć swoim fanom, że działają i już jest ich dziewiąty album.

Grupa znana jest z melancholijnego klimatu, niepozbawionego melodyjności oraz przebojowego potencjału. I to słychać w openerze „Nobody’s Empire”, gdzie przewijają się ejtisowskie klawisze, fortepian i trąbka. Ferajna jest zgrana ze sobą, miesza melodyjność z fletem („Allie”), barokowymi skrzypcami (liryczny „The Cat with the Cream”)„ czy delikatnie przewijającą się gitara elektryczną (dyskotekowa „The Power of Three” z eterycznym wokalem Stevie Jackson) albo tanecznymi klawiszami (chwytliwy, choć dla mnie troszkę za długi „Enter Sylvia Plath”). Tempo jest różnorodnie, melodie wpadają w ucho i nie są pozbawione energii (lekko jazzowy „The Everlasting Muse” z zapętlonym kontrabasem, ale w refrenach zmienia rytm i instrumentarium – gitara, mandolina, klaskanie i skrzypce czy „Perfect Couples” z bębenkami oraz klimatem rock’n’rolla).  Ale czasami zdarzają się zapychacze (troszkę nijakie „Ever Had a Little Faith?” czy znowu długaśny „Play for Today”), co jest czasami nieuniknione.

Jednak muszę przyznać, że zespół trzyma fason i nadal potrafi oczarować. Ich fani na bank to kupią, ale też osoby szukające dobrego, popowego grania znajdą wiele dla siebie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Belle & Sebastian – The Third Eye Centre

The_Third_Eye_Centre

Każdy szanujący się zespół z dużym stażem musi wydać składankę albo kompilację. Sposób realizacji i jej forma może być różna. Brytyjski zespół Belle and Sebastian działający od 1996 roku wydał tylko jedną kompilację, jednak wytwórnia uznała, że to za mało. I tak wyszedł „The Third Eye Center”.

Nie jest to składanka typu greatest hits czy tribute to. Album ten zawiera rarytasy i niepublikowane do tej pory utwory, które można było mieć tylko w wersjach deluxe. Siedmioosobowa ekipa z Glasgow pod wodzą Stuarta Murdocha gra to, co zawsze – lekko melancholijne piosenki w stylistyce indie. Jest melodyjnie (świetna gitara w „Last Trip”), mieszanki elektroniki w stylu retro („Suicide Girl”) oraz remixów, które zazwyczaj wywołują we mnie negatywne emocje (koszmarny „Your Cover’s Blown” wykonany przez Miaoux Miaoux z mocno wkurzającą dyskotekową elektroniką i utrzymany w podobnej stylistyce, ale trochę lepszy „I Didn’t See It Coming” Richarda X). Sama ta mieszanka brzmi zaskakujaco dobrze, pojawiają się różnego rodzaju urozmaicenia jak saksofon („Heaven in the Afternoon” z delikatnym wokalem Stevie Jackson), flety (remix „I’am a Cuckoo” autorstwa Avalanches), fortepian („Desperation Made a Fool of Me”), także skręty w stronę jazzu („Long Black Scarf”), reggae („The Eighth Station Of The Cross Kebab House”) czy folku („(I Believe In) Travelling Light” czy „Stop, Look and Listen”). Jest nawet utwór instrumentalny (lekko westernowy „Passion Fruit”). Więc o nudzie nie może być mowy, choć trochę jest tu za spokojnie. Ale mnie to nie przeszkadza, wręcz lubię, a klimat melancholijny utrzymywany jest także przez wokale Murdocha i Jackson.

Powiedzmy sobie to wprost – takie kompilacje zazwyczaj powstają w jednym celu i tylko jednym celu – orżnięciu fanów z jak największej ilości kasy. Jeśli jednak mają powstawać takie albumy jak ten, nie mam nic przeciwko. Miłe, sympatyczne i przyjemne granie.

7,5/10

Radosław Ostrowski