Beth Hart & Joe Bonamassa – Black Coffee

Beth-Hart-and-Joe-Bonamassa-Black-Coffee-1-1200x1200

Ten wokalno-gitarowy duet pracował już dwa razy. Ona z głosem jak dzwon, porównywana do samej Janis Joplin, on młody, 40-letni (obecnie) mistrz gitary barwiącej całość bluesem. Jest jeszcze ten trzeci – producent Kevin Shirley, który współpracuje z tą dwójką nie od wczoraj. Ostatnie takie połączenie było 5 lat temu, więc ktoś doszedł do wniosku, że trzeba się znowu spotkać. Tak się narodziło “Black Coffee”.

Początek to soczyste riffy sklejone z dęciakami w postaci “Give It Everything You Got”, które mogłoby się spokojnie znaleźć w “Seesaw”, mimo coraz mocniejszych, szybkich, ostrych solówek. Pozornie wolniejszy, ale bardziej soczysty jest “Dam Your Eyes”, gdzie dochodzi jeszcze grające w tle fortepian, budujący klimat dawnych spelunek. Petard jest utwór tytułowy, gdzie jedynym zabarwieniem jest chórek śpiewający w tle. Pianinko w tle jeszcze będzie się przewijać jak w bardzo delikatnym “Lullaby of the Leaves”, kończące się siarczystymi riffami Joe czy  “Why Don’t You Do Right”. Nie zabrakło nawet miejsca dla skocznego rock’n’rolla w postaci rozpędzonego “Saved”, który nie gryzie się z całą bluesową ferajną. I nawet ten fortepian z dęciaki nie wywołuje zgrzytu, skoro jest to zabarwione tak ostrymi, smakowitymi popisami gitarowymi Bonamassy. Mógłbym dalej wymieniać utwory, ale to jest kompletnie bez sensu, bo wszystko stoi na wysokim poziomie.

Gitarowe popisy mistrza Joe, połączone z siarczystym, energetycznym wokalem Beth Hart tworzy bardzo mocną kombinację dla fanów blues-rockowych klimatów. Czasem zabuja, załagodzi, ale też uderzy z całej siły. Niczym tytułowa czarna kawa, która smakoszom powinna przypaść do gustu.

8/10

Radosław Ostrowski

Beth Hart – Fire on the Floor

Beth-Hart-Fire-On-The-Floor-cover-696x696

To jedna z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd współczesnego bluesa, wspierana przez Jeffa Becka oraz Joe Bonamassę. Zawsze nie schodziła poniżej swojego wysokiego poziomu, o czym świadczy ten 13. już album, zrealizowany zaledwie rok po „Better Than Home”.

Na poprzedniku było bardziej melancholijnie, ze sporą ilością dęciaków. Tutaj jest bardziej różnorodnie, a zaczyna się od „Jazz Man” – knajpiarski blues z domieszką jazzu (dęciaki i fortepian na pierwszym planie), który brzmi bardzo przyzwoicie. Szlak ten kontynuuje „Love Gangster” z płynącą gitarą elektryczną oraz niezawodnymi Hammondami (refren brzmi wybornie) oraz lekka „Coca Cola” pozwalająca sobie na mocniejsze wejścia gitary. Odrobinka funku wchodzi przy bujającym „Let’s Get Together”, co może na początku wywołać konsternację.

I kiedy wydaje się, że dalej będzie podobnie, wchodzi „Love is a Lie”, a wtedy robi się ciężej. Gitary siarczą, klawisze z fortepianem tworzą solidne tło, a Beth swoim głosem mogłaby wysadzić budynki (ale tak robi w każdym utworze). „Fat Man” jest bardzo southern rockowy, z surowymi riffami oraz kolejnym pokazem talentu pianistycznego. A tytułowy utwór to już klasyczne bluesisko z krwi i kości, gdzie symbioza gitary z dęciakami oraz fortepianem jest bardzo silna. Po tym utworze następuje wyciszenie, odzywa się fortepian (nic nowego) i wiolonczela (tego się nie spodziewałem) w jesiennej balladzie „Woman You’ve Been Dreaming Of”, która urzeka swoim klimatem. To jednak krótka przerwa przed przyspieszeniem w postaci skocznego „Baby Shot Me Down” z mocnym refrenem oraz trzymającym za gardło „Good Day To Cry”.

Sama Hart jest w wysokiej formie, a głos ma bardzo potężny – gdy trzeba jest bardzo delikatny, wyciszony, ale jak ryknie, to nie ma przebacz. Jest wtedy ogień, jakiego dawno nie było słychać, a same kompozycje robią bardzo dobre wrażenie. Różne oblicza bluesa od tego bardzo ostrego i gitarowego, po stonowany, knajpiarsko-pianistyczny, refleksyjny. Mi ta różnorodność bardzo odpowiada i jest ogromnym plusem.

8/10

Radosław Ostrowski

Beth Hart – Better Than Home

Better_Than_Home

O tej kobiecie usłyszałem po raz pierwszy, gdy natknąłem się na płytę nagraną z Joe Bonamassą. Mocny, bluesowy głos idealnie współgrał z gitarowymi riffami Joe, ale solowo też była ciekawą artystką. Teraz powraca po 3-letniej przerwie z własnym materiałem.

Pierwszy utwór wprawił mnie w konsternację, bo pojawiają się trąbki. Jednak obecność Hammondów oraz świetnych chórków zrekompensowała tą niedogodność, przez co „Might as Well Smile” przyjemnym kawałkiem. „Tell ‚Em To Hold On” to klasyczne bluesisko, tylko zamiast gitary elektrycznej wysuwa się fortepian. Dalej jest dość spokojnie i wolno się rozkręca (6-minutowy „Tell Her You Belong To Me” z eleganckimi smyczkami w środku czy delikatna „St. Teresa”), pozostając na swój sposób pięknymi kompozycjami. Na szczęście nie brakuje tutaj gitarowych riffów („Trouble”), jednak nie ma ich tutaj zbyt, co może odstraszyć fanów Amerykanki. Musze uprzedzić, że kompozycje potrafią zaskoczyć swoimi aranżacjami („We’re Still Living In The City” z fortepianem, gitarą akustyczną i smyczkami czy singlowy „Mechanical Heart”), a mocny głos Beth (tutaj troszkę bardziej stonowany) działa hipnotyzująco. Dodatkowo album (wersja deluxe) zawiera dwa utwory w wersjach akustycznych, co może być pewną ciekawostką.

Nie jest to może muzyka, która powali na kolana, jednak ma w sobie coś, co przyciąga uwagę. Solidne dzieło, które działa mocniej z każdym odsłuchem.

7/10

Radosław Ostrowski

Buddy Guy – Rhythm & Blues

Rhythm_and_Blues

Blues to zawsze blues jest – tak śpiewał w jednym z utworów Wojciech Skowroński. To samo wiedział Buddy Guy (lat  77), która gra tą muzykę od bardzo dawna. Jednak zamiast przejść na emeryturę lub odcinać kupony od dawnej sławy, nagrywa płyty. I teraz wyszła płyta nr 29.

Już sam tytuł mówi, jak będzie ta płyta. To bluesowe granie w starym, dobrym stylu. Produkcją zajął się doświadczony muzyk Tom Hambridge, który współpracował m.in. z Lynyrd Skynyrd. Jeśli jednak myślicie, że będzie to spokojne, delikatnie granie – pomyliliście adresy. Momenty krótkiego oddechu są bardzo nieliczne („One Day Away”), to nawet w nich pojawiają się dynamiczne, surowe riffy („I Could Die Happy”) oraz stardowy zestaw instrumentarium: perkusja, bas, fortepian („Never Gonna Change”), ale też dęciaki i organy (gościnnie grający Muscle Shoals Horns). Ogień, silna energia i charyzma Buddy’ego, który ani na chwilę nie zwalnia tempa, w dodatku jeszcze tworzy melodyjne kawałki. Ale żeby nie było, wokalista zaprosił jeszcze kilku gości, którzy wypadli znakomicie, m.in. Beth Hart („Will You Gonna Do About It”), Kida Rocka („Messin’ with the Kid”) czy 3/5 składu Aerosmith („Evil Twin”). Innymi słowy, album ten pozwoli przetrwać zbliżające się jesienne dni z hukiem i łomotem.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Beth Hart & Joe Bonamassa – Seasaw

Seesaw

Ten duet razem zagrał po raz pierwszy dwa lata temu. On – bardzo aktywny gitarzysta, działający nie tylko solo, ona – wokalistka z siłą głosu porównywalną z Janis Joplin. Mówię o Beth Hart i Joe Bonamassie, którzy nagrali wspólnie drugą płytę.

I tak jak w przypadku „Don’t Explain” jest to album z coverami, sztuk 11, a wśród nic utwory jakich wykonawców jak Gary Moore, Louis Armstrong, Billie Holiday czy Melody Gardot. Całość wyprodukowana przez niezmordowanego Kevina Shirleya, zaś duet wspierany jest przez grupę muzyków, m.in. basistka Carmine Rojas, pianista Alran Schierbaum i perkusista Argon Fig. I mamy tutaj do czynienia z bluesem i odrobiną jazzu, bo więcej do powiedzenia mają tutaj dęciaki („Seesaw”, „Them There Eyes”). Jednak stylistycznie mamy tutaj spory rozrzut: od szybkich, rock’n’rollowych „Them There Eyes” i jazzowych „Nutbush City Limits”, powolne bluesowe „I Love You More Than You’ll Ever Know” czy bardzo rytmiczne i utrzymane w lekkiej stylistyce country „Can’t Let Go”.

Bonamassa na gitarze gra po prostu fantastycznie i w każdym utworze odnajduje się jak ryba w wodzie, zaś Beth potwierdza swój talent wokalny. Zarówno, gdy trzeba spokojnie i delikatnie („I Love You More Than You’ll Ever Know”), jak i ostrzej, gdzie naprawdę słychać inspiracje Joplin („Miss Lady”).  Jednak mimo rozrzutu brzmieniowego, album jest zaskakująco spójny, zaś piosenki mniej znane otrzymują drugie życie.

Co ja tu będę mówił więcej, ten duet naprawdę razem brzmi fantastycznie, co w przypadku dwóch silnych osobowości nie jest takie łatwe. I znowu im się udało, co powoli zaczyna być normą.

8/10


The Best of Beth Hart

the_best_of_beth_hart

Blues nie jest gatunkiem zbyt popularnym, choć miał wiele gwiazd. Jedną z takich obecnie jest amerykańska wokalista Beth Hart, która nagrywa płyty od 1996 roku. I teraz ukazała się kompilacja najbardziej znanych utworów tej wokalistki.

Album zawiera 16 piosenek, z czego ostatnie cztery są z koncertów. Jak wiadomo w bluesie liczy się gitara elektryczna (na niej gra zazwyczaj Joe Bonamassa), której solówki są po prostu świetne, ale poza nimi pojawia się też fortepian, na którym gra sama Hart. Jedyne co się zmienia, to tempo: od bardzo spokojnych ballad („Soul Shine”, „I’ll Take Care of You”), jak i żywszych kompozycji („Bottle of Jesus”, „Better Man”), czyli o nudzie tutaj nie ma mowy. A już sam wokal Beth jest bardzo silny, gdy trzeba jest bardzo delikatny, ale jak zaryczy, to nie ma przebacz. Takiej siły nie słyszałem od bardzo dawna.

W zasadzie nie pozostaje mi nic innego jak zarekomendować zaznajomienie się z tym albumem, bo rozdrabnianie i analizowanie każdego z utworów zwyczajnie mija się z celem. To co tu jeszcze robicie?

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski