Birdy – Beautiful Lies (deluxe edition)

Beautiful_Lies

Na tą utalentowaną wokalistkę zwróciłem uwagę słuchając jej debiutanckiej płyty sprzed 5 lat zawierający same covery, ale wykonane z takim wdziękiem, że nie stanowiło to dla mnie problemu. Potem było coraz większe pójście w kierunku mainstreamu, jednak zrobione z głową i bez dotykania plastiku. Jednak czy 3 płyta wyprodukowana przez sztab ludzi (m.in. samą Birdy, ale także Jima Abbisa, Roya Kerra i TMS-a) nadal będzie w stanie być interesująca?

Po odsłuchaniu 14 utworów składających się na „Beautiful Lies” trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Interesujący jest opener „Growing Pains”, podsycony orientalnym tłem ze wskazaniem na Azję (smyczki i chórek), podobnie minimalistyczny „Shadow” z bogato brzmiącym refrenem. Jednak singlowy „Keeping Your Head Up” to mieszanka zbyt współczesnego brzmienia (klawisze otwierające jeszcze są niezłe), skręcającego w stronę tandety (przyspieszony refren z nieznośną perkusją), próbująca naśladować Florence + The Machine. Ale do oryginału nie ma startu. Powrotem do dawnej Birdy jest nastrojowy „Deep End” z pięknym fortepianem oraz werblową perkusją, niestety to powrót krótkotrwały, gdyż atakuje drugi singiel „Wild Horses”. Sam w sobie utwór jest niezły, dopóki nie dojdziemy do refrenu – bardziej krzyczanego niż śpiewanego i perkusją naparzającą tak, że psuje ten kawałek.

Gdy wydaje się, że dalej będzie piekło przychodzi piękny „Lost It All”. Wyciszony, spokojny, z tak uroczo grającym fortepianem, iż należy tylko słuchać. Krainę łagodności usłyszymy też w „Silhouette” z ciekawie brzmiącą perkusją (w zwrotkach) oraz zgrabnymi smyczkami połączonym z chórkiem. „Lifted” idzie w stronę r’n’b, co daje nam do zrozumienia wstęp z pstryknięciami i zapętlonym głosem Birdy. Potem robi się w miarę normalnie, ale dziwacznie śpiewany refren wywołuje we mnie konsternację. Podobnie jest z „Take My Heart”, który wydaje się normalnym utworem z pianinem na pierwszym planie do klaskanego refrenu czy idący w elektronikę przyzwoity „Hear You Calling”.

Taki miszmasz stylistyczny, gdzie klawisze i fortepian idą ręka w rękę, może wywołać poczucie niespójności. Birdy z jednej strony chce być dziewczyną z fortepianem, grającą urocze piosenki, a z drugiej chce się rozwijać i eksperymentować, co wychodzi całkiem nieźle. Wersja deluxe zawiera jeszcze dodatkowo cztery utwory i akustyczną wersję przeboju z poprzedniej płyty – „Wings”, co jest małym plusem.

„Beautiful Lies” to chyba najsłabsza płyta Birdy, ale nie oznacza to, iż nie warto spędzić z nią niecałej godziny. Nie do końca wszystko gra, wokal Birdy nadal jednak potrafi oczarować, miejscami aranżacja jest naprawdę pomysłowa. Jest – tylko albo aż – nieźle i liczę, że jeszcze Ptaszyna zaskoczy nas wszystkich. Stać ją na to.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Birdy – Fire Within

Fire_Within

Dwa lata temu pojawiła się pewna wokalistka pochodząca z Wielkiej Brytanii. Nazywała się Jasmine van den Bogaerde i mając 15 lat nagrała debiutancki album zawierający covery. Po dwóch latach przerwy wokalistka znana jako Birdy powraca z autorskim materiałem.

Za „Fire Within” odpowiadają odpowiedzialni za jej debiut Jim Abbiss (Kasabian, Arctic Monkeys) i Rich Costey (Sigur Ros, Muse, Foster the People), więc teoretycznie nie powinno być szokujących zmian gatunkowych czy stylistycznych, bowiem mamy do czynienia z popem. I tak jak przy poprzednim albumie, wiodącym instrumentem jest fortepian, ale jeśli spodziewacie się spokojnych brzmień jak przy debiucie, to popełniacie wielki błąd. Jest zdecydowanie na bogato i różnorodniej. Ocierając się o soul („Light Me Up”), folk (gitarowe „Words as Weapons” z ładnymi smyczkami) czy zahaczając fragmentami o elektronikę, która nie wywołuje jednak rozdrażnienia czy irytacji (m.in „All You Never Say” czy „Heart of Gold”). Może pod koniec robi się troszeczkę za spokojnie, ale za to są to bardzo ładne kompozycje. Bardziej stonowane czy eleganckie, choć lepsze aranżacyjnie.

Wokal Birdy nadal jest może nie dziecięcy, ale bardzo łagodny. Także teksty, choć mówiące o tym samym (nawet nie będę mówił o czym) są całkiem przyzwoite i nie ocierają się o banał.

Na tą płytę czekałem z nadzieją, która została spełniona. Jest wyczuwalny progres od debiutu, barwa głosu nadal czaruje, a piosenek słucha się z niekłamaną przyjemnością. Tak powinno się robić popowe płyty.

7,5/10

Radosław Ostrowski