Lalka (1968)

Dla Wojciecha Jerzego Hasa „Lalka” była bardzo wyjątkową produkcją. Po pierwsze, był to pierwszy film reżysera w kolorze. Po drugie, był to ostatni film stworzony w Zespole Filmowym „Kamera”, z którym współpracował od samego początku swojej drogi artystycznej. No i skala (ponad 300 aktorów, 10 tysięcy statystów, przygotowane tysiące kostiumów) realizacji była ogromna. Czy po latach ta produkcja broni się?

Historia jest raczej powszechnie znana (zwłaszcza, gdy czytało się książkę jako lekturę szkolną – tak jak ja) i skupia się na Stanisławie Wokulskim (Mariusz Dmochowski). Jak go poznajemy pracuje jako kelner w winiarni u Hopfera oraz uzdolniony wynalazca. Ale po kilkunastu latach stał się bardzo energicznym i zamożnym kupcem, prowadzącym sklep z galanterią. Kiedy prowadzi różne interesy za granicą, ten lokalny zostaje pod nadzorem przyjaciela oraz subiekta, Ignacego Rzeckiego (Tadeusz Fijewski). Wokulski na swoje nieszczęście zakochuje się w Izabeli Łęckiej (Beata Tyszkiewicz), młodej hrabinie, której rodzina coraz bardziej ubożeje. Mężczyzna próbuje coraz bardziej wkraść się w łaski jej rodziny.

„Lalka” już od samego początku zwraca uwagę warstwą wizualną, pokazując bardzo szeroki wycinek miasta Warszawa: od pełnych przepychu salonów arystokratycznych przez sklepy z masą towarów aż po bardziej wyniszczone dzielnice biedoty. Ilość szczegółów w warstwie scenograficzno-kostiumowej jest imponująca, pozwalając w zbudowaniu bardzo żywego świata. Wiele ze źródłowego materiału zostało powycinane (wspomnienia Rzeckiego z „Pamiętnika starego subiekta”, wątki dotyczące mieszkańców kamienicy Krzeszowskiej czy zmienione zakończenie) – wiadomo, bo to spory tekst. Ale jeśli ktoś spodziewałby się melodramatu, to Has trochę inaczej kładzie akcenty. Reżyser bardziej skupia się nie tyle na romansie i wątkiem melodramatycznym, lecz na pewnym zderzeniu dwóch światów: bardzo zamożnej i żyjącej bardzo jałowo wyższych sferach z bardziej energicznym mieszczaninem, próbującym się do niej dopasować.

Może jałowo to za mocne określenie, ale ich egzystencja ogranicza się do wydawania gotówki ponad stan, długów, prowadzenie nierentownych interesów. Brakuje im jakiegoś powodu do działania, kierują się pozorami oraz konwenansami. Dużo jest tutaj plotek, spekulowania, działań prowadzonych niejako z ukrycie, gdzie w zasadzie wszystko (także godność) może być na sprzedaż. I to właśnie ten portret świata oraz psychologiczna wędrówka Wokulskiego, która kończy się… sporym rozczarowaniem. Nie brakuje tu bardzo ciekawych dialogów (te stworzył Kazimierz Brandys), bez popadania w walenie ekspozycją czy szeleszczeniem papieru. Technicznie trudno się tu do czegoś przyczepić. O scenografii i kostiumach już mówiłem, prezentują się imponująco, tworząc cudną warstwę plastyczną. Razem ze sporymi ilościami masterszotów oraz oszczędną muzyką Kilara nie można oderwać oczu.

A wszystko jest bardzo elegancko zagrane przez masę rozpoznawalnych i świetnych aktorów. Jednak liczy się tutaj trójka: Mariusz Dmochowski (Wokulski), Tadeusz Fijewski (Rzecki) i Beata Tyszkiewicz (Łęcka). Na pierwszy rzut oka Dmochowski może wydawać się dziwnym wyborem – potężnie zbudowany, z dość surową urodą, zaś sporo w jego graniu obserwowania otoczenia oraz milczenia. Jakby jego postać zastanawiała się i planowania kolejne działanie czy słowo, co tworzy pełną aurę tajemnicy. Intrygująca postać, mieszająca stoicki lub melancholijny spokój z chwilami nagłego ożywienia. Tyszkiewicz jest zwyczajnie zjawiskowa i tylko pozornie sprawiająca wrażenie naiwnej, nie orientującej się w swoim położeniu kobiety. W kontrze do nich jest tutaj poczciwy Rzecki w wykonaniu Fijewskiego, który jest reprezentantem powoli odchodzącego pokolenia ery romantyzmu. Jego wspólne sceny z Dmochowskim mają dodatkowego kopa.

Choć ekranizacja Hasa została potem zapomniana przez powstały lata później mini-serial z 1977 roku (a jakby tego mało szykują się nowe dwie adaptacje powieści Prusa), to jednak „Lalka” pozostaje bardzo autorskim spojrzeniem na klasykę polskiej literatury. Może bywa czasem bardzo teatralny w prezentacji i zaskakująco kameralny, jednak pozostaje bardzo wciągającym oraz pociągającym kawałkiem kina kostiumowego w eleganckim stylu.

8/10

Radosław Ostrowski

Faraon

Czy jest coś bardziej apetycznego i problematycznego niż władza? To jak łatwo ją zdobyć, ale utrzymać jeszcze trudniej, bo nie wiadomo kto jest twoim sojusznikiem, kto zdrajcą i komu można wierzyć. Przed takimi problemami będzie musiał się zmierzyć następca tronu egipskiego, Ramzes – bohater powieści Bolesława Prusa oraz filmu Jerzego Kawalerowicza „Faraon”.

faraon1

Akcja osadzona jest w Egipcie bez jakiegoś określonego czasu. Bohaterem jest Ramzes, syn faraona Ramzesa XII i następca tronu, który bardziej wolałby spędzać czas na wojnie niż na tronie. Jednak jego ojciec coraz bardziej słabnie, a większe wpływy zaczynają mieć kapłani, szczególnie pełniący funkcję ministra wojny Herhor. Dochodzi do konfliktu oraz wewnętrznej wojny o władzę, wpływy i pieniądze. Czyli śpiewka stara jak świat, a początek spięcia jest podczas manewrów wojskowych i zamieszania z powodu… dwóch skarabeuszy, rozkopania kanału oraz śmierci kopacza. Tu sytuacja zaczyna się zaogniać, zwłaszcza z powodu niewielkiego skarbca władcy. By spłacić obiecane nagrody dla armii, zapożycza się u fenickiego kupca Dagona. I tu zaczynają się tworzyć nitka do uzyskania wpływów u władcy.

faraon4

Reżyser robi film pełen paradoksów, bo jest to produkcja z dużym budżetem, tysiącami statystów oraz imponującą scenografią. Ale z drugiej strony „Faraon” bywa kameralny, z niewielką ilością mówiących aktorów (jak w spektaklu teatralnym) oraz bardzo wieloma, świetnymi dialogami. A wszystko to skupia się wokół konfrontacji dwóch osobowości. Po jednej stronie mamy młodego Ramzesa XIII (debiutujący Jerzy Zelnik) – ambitny, opierający siłę w armii, niedoświadczony w politycznych grach chłopak. Zamiast działać w cieniu idzie na otwartą konfrontację i co gorsza, jest przekonany, że z racji swojego pochodzenia może narzucić swoją wolę każdemu. Skoro jest kimś, kogo w średniowiecznej Europie nazywano by pomazańcem Bożym, jego słowo jest ostateczne i ma Moc. Po drugiej strony totalne przeciwieństwo, czyli minister wojny, kapłan Herhor (fantastyczny Piotr Pawłowski) – bardzo opanowany, wyciszony, z kamienną twarzą i zawsze przewidujący.

faraon3

Wynik tej konfrontacji wydaje się chyba oczywisty, ale nie do końca o to tu chodzi. Reżysera bardziej interesują wszelkie sztuczki, manipulacje oraz intrygi otaczające niedoświadczonego młodzieńca. Jak bardzo jego własna ambicja i nienawiść oślepiają go, czyniąc z niego marny materiał na władcę. Niemal tutaj każdy nim manipuluje lub próbuje to czynić: od kapłanów przez kobiety po kupców fenickich. Sytuacja jak w ruletce i jak się w tym odnaleźć? Odpowiedź wydaje się prosta, ale nie zdradzę jej. Trudno się przyczepić realizacyjnie do tego monumentu: od armii statystów w scenach batalistycznych (nawet jeśli są krótkie) przez monochromatyczne zdjęcia Jerzego Wójcika z wieloma ujęciami z oczu (do dziś wyglądają imponująco) po scenografię i kostiumy. Nie oszczędzano na tym filmie i to widać. Może z dzisiejszej perspektywy aktorstwo wydaje się teatralne, ale to bardzo pasuje do tego filmu.

faraon2

Kawalerowicz jednak bardzo pewnie prowadzi narrację, mimo wielu postaci i wątków, z zaskakującą precyzją. A to jest sztuka jaką posiadają jedynie wielcy filmowcy, który jeszcze reżyser pokazał w „Śmierci prezydenta”. Ciągle imponujące dzieło w historii polskiego kina.

8/10

Radosław Ostrowski