Buddy Guy – Born to Play Guitar

Born_To_Play_Guitar

O Buddym Guyu opowiadałem opisując poprzednią płytę „Rhythm and Blues”. Weteran z Chicago jednak zamiast iść na emeryturę, dalej nagrywa i po dwóch latach serwuje kolejny album. I słychać, że urodził się z gitarą.

Jest to klasyczny gitarowy blues, o czym świadczy już tytułowy utwór z wolnym riffem oraz towarzyszącym fortepianem. Bardziej żywiołowy jest „Wear You Out”, ale czy może być inaczej, jeśli Guya wspiera Billy Gibbons z ZZ Top? Gitara jest żywiołowa, rytmiczna i odpowiednio brudna. I ta zmienność tempa będzie nam towarzyszyć do końca. Spokojna „Back Up Mama” z żywiołowym fortepianem na końcu miesza się z prawdziwymi petardami w rodzaju „Too Late” (harmonijka ustna grana przez Kima Wilsona) czy „Whiskey, Beer & Wine”. Dęciaki też musiały się pokazać (oldskulowy „Crying Out Of One Eye”), podobnie jak smyczki (łagodny „(Baby) You Got What It Takes” z Joss Stone) czy Hammond (spokojny „Crazy World”). Brzmi to z energią, pazurem, a nawet te wolniejsze numery prezentują się bardzo dobrze. Nawet nagrany w hołdzie B.B. Kingowi duet z Van Morrisonem trzyma fason i klasę.

Wokal Guya jest świetny, a riffy są jeszcze lepsze. Guy to obok Johna Mayalla potwierdzenie tezy, ze im starsze, tym lepsze. Po prostu muzyka z najwyższej półki.

8/10

Radosław Ostrowski

Buddy Guy – Rhythm & Blues

Rhythm_and_Blues

Blues to zawsze blues jest – tak śpiewał w jednym z utworów Wojciech Skowroński. To samo wiedział Buddy Guy (lat  77), która gra tą muzykę od bardzo dawna. Jednak zamiast przejść na emeryturę lub odcinać kupony od dawnej sławy, nagrywa płyty. I teraz wyszła płyta nr 29.

Już sam tytuł mówi, jak będzie ta płyta. To bluesowe granie w starym, dobrym stylu. Produkcją zajął się doświadczony muzyk Tom Hambridge, który współpracował m.in. z Lynyrd Skynyrd. Jeśli jednak myślicie, że będzie to spokojne, delikatnie granie – pomyliliście adresy. Momenty krótkiego oddechu są bardzo nieliczne („One Day Away”), to nawet w nich pojawiają się dynamiczne, surowe riffy („I Could Die Happy”) oraz stardowy zestaw instrumentarium: perkusja, bas, fortepian („Never Gonna Change”), ale też dęciaki i organy (gościnnie grający Muscle Shoals Horns). Ogień, silna energia i charyzma Buddy’ego, który ani na chwilę nie zwalnia tempa, w dodatku jeszcze tworzy melodyjne kawałki. Ale żeby nie było, wokalista zaprosił jeszcze kilku gości, którzy wypadli znakomicie, m.in. Beth Hart („Will You Gonna Do About It”), Kida Rocka („Messin’ with the Kid”) czy 3/5 składu Aerosmith („Evil Twin”). Innymi słowy, album ten pozwoli przetrwać zbliżające się jesienne dni z hukiem i łomotem.

8,5/10

Radosław Ostrowski