Egzorcyzmy Emily Rose

Horrory z opętaniem w tle stały się bardzo rozchwytywane po sukcesie „Egzorcysty”, tylko co nowego można pokazać w tej kwestii? Poza kolejnymi jump-scare’ami oraz efektami specjalnymi? Takie pytanie sobie postawił reżyser Scott Derrickson i zdecydował się odpowiedzieć w 2005 roku „Egzorcyzmami Emily Rose”. Połączenie horroru z dramatem sądowym na pewno brzmi odświeżająco, jednak wszystko zależy od wykonania.

egzorcyzmy emily rose2

Cała historia skupia się księdzu Richardzie Moorze (Tom Wilkinson), który zostaje oskarżony o doprowadzenie do śmierci Emily Rose, lat 19. Dziewczyna porzuciła leczenie i wierzyła, że została opętana przez demona. Egzorcyzmy jednak zakończyły się niepowodzeniem. Tyle wiemy na początku, zaś archidiecezja wynajmuje kancelarię prawniczą, by przeprowadzić obronę duchownego. Prawda jest taka, że kościół chce uniknąć rozgłosu i skandalu. Dlatego naciskają, by Moore poszedł na ugodę i nie zeznawał przed sądem, jeśli dojdzie do procesu.

egzorcyzmy emily rose1

Konstrukcja filmu bardziej przypomina zagadkę, kiedy film zaczyna się w momencie pojawienia się na farmie Rose’ów sądowego patologa i aresztowaniu duchownego. Cała historia Emily pokazana jest w formie retrospekcji podczas procesu. I wszystko skupia się na zderzeniu dwóch perspektyw: naukowej (medycznej) oraz duchowej (nadprzyrodzonej). Co zabiło Emily: leki czy egzorcyzmy? Naprawdę była opętana czy to wszystko było objawem choroby psychicznej? Najpierw widzimy jedną perspektywę za pomocą zeznań biegłych lekarzy i dopiero w połowie pojawia się druga opcja. Co najbardziej mnie zaskoczyło to fakt, że przez sporą część czasu reżyser nie opowiada się po żadnej ze stron. Obie możliwości uważa za prawdopodobne, zaś wplecione retrospekcje nie dają odpowiedzi. Są za to bardzo sugestywne oraz budzące strach.

egzorcyzmy emily rose3

Ale co dobre, nie trwa wieczne. Derrickson zaczyna się skupiać na relacji między obrończynią a księdzem i to im poświęca dużo czasu, przez co mam wrażenie, iż wierzy w wersję opętania. W końcu to jest horror i nawet pojawia się nawet ingerencja sił nadnaturalnych. Widać to w postaci zatrzymującego się w nocy budzika czy śmierci jednego ze świadków obrony. Ale wróćmy do ar remu. Wilkinson z Linney świetnie grają na kontraście między ateistką a sługą Bożym, bez popadania w szarże i przerysowanie, z czasem budując nawzajem szacunek. Kluczowa jest jednak rola Jennifer Carpenter w roli głównej, gdzie bardzo przekonująco pokazuje jej zagubienie i przerażenie, a w scenach opętania mrozi krew (o sekwencji egzorcyzmu nawet nie wspominam – tutaj reżyser rozwija skrzydła).

egzorcyzmy emily rose4

Klimat pomagają zbudować bardzo stonowane zdjęcia i okraszona „sakralnymi” wokalizami muzyka Christophera Younga. Troszkę szkoda, że nie widzimy tutaj pokazania historii Emily Rose ze strony prokuratora, który jest… wierzący. I to by dało pewne pole do pokazania konfliktu tej postaci. Drugim mocnym zgrzytem jest scena, gdzie Emily widzi we mgle… Matkę Boską. To wygląda i brzmi nie za dobrze. Nie zmienia to faktu, że „Egzorcyzmy…” są efektywnym oraz pozwalającym na zastanowienie się. Co w przypadku horror jest zjawiskiem równie częstym jak spotkanie jednorożca. A jak wiemy to zwierzę nie istnieje w przyrodzie, tak jak demony.

7/10

Radosław Ostrowski

Pod osłoną nieba

Lata 50. Do północnej Afryki przyjeżdża młode małżeństwo – Kit i Port Moresby oraz towarzyszący im niejaki Tunner. Małżonkowie po 10 latach chcą na nowo rozbudzić dawno zgaszone uczucie, co tylko teoretycznie wydaje się takie proste. Bohaterowie przenoszą się z miejsca na miejsce, nie zostając zbyt długo w jednej lokalizacji.

Bernardo Bertolucci opowiada w swoim filmie o poszukiwaniu straconego czasu oraz szansie na odzyskanie dawnego uczucia, które jeszcze się tak tliło. Wielu parom wydaje się, że taką okazją może być zmiana klimatu – tutaj afrykańska pustynia, z dala od cywilizacji. Jednak dla filmowców pustynia jest stosowana jako symbol pustki, samotności. Poza tym szansę na naprawę tego związku zostają zmarnowane już pierwszego dnia pobytu, gdy małżonkowie dopuszczają się niewierności. Dodatkowo jeszcze przenoszą się z miasto do miasta, zostają przy nim najwyżej dzień, więc jaka może być szansa na naprawę? Być może na jakiś dramatyczny moment, który ich zbliży. Jednak klimat nie sprzyja, podobnie jak seans tego filmu.

oslona_nieba2

Reżyser nie ułatwia nam pokazania relacji między tą dwójką – wiadomo, jest to dramat psychologiczny, ale bardzo pomogłoby wejście w umysł naszych bohaterów. A im dalej oglądamy, tym trudniej wytrwać do samego końca, próbując rozgryźć, co znaczą gesty oraz co tak naprawdę chcieli sobie powiedzieć Kit i Port.

oslona_nieba1

Na pewno największym plusem tego filmu są genialne zdjęcia Vittorio Storaro. Wizualna przestrzeń robi tu monumentalne wrażenie, przepięknie plastycznie (noc nad miastem, próba zbliżenia na pustyni) i czułem się jakbym tam dosłownie trafił. Melancholijny nastrój potęguje muzyka niezawodnego Ryuichi Sakamoto. Jednak nawet one nie są w stanie przełamać hermetyczności tego dzieła.

oslona_nieba3

Swoje próbują zrobić aktorzy, ale nie mają łatwego zadania. Mimo to John Malkovich i Debra Winger trzymają fason, pokazując dość skomplikowaną relację małżonków, którzy niby chcą być ze sobą, ale nie potrafią. Poza tą dwójką moja uwagę zwrócił Timothy Spall w roli śliskiego Erica, przebywającego pod kuratelą mamuśki oraz Campbell Scott jako towarzyszący pan Tanner.

Żaden film ostatnio mnie tak nie zmęczył jak „Pod osłoną nieba”. Nie jest to zła produkcja, tylko strasznie trudna w odbiorze, niemal nie dająca niczego w zamian za czas wspólnie z nią spędzony. Hermetycznego kino dla bardzo wymagającego odbiorcy.

6,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego