Domino

Pamiętacie jeszcze takie czasy, kiedy Brian De Palma był jednym z najbardziej topowych reżyserów kina amerykańskiego? Kto z nas nie oglądał takich tytułów jak „Carrie”, „Człowiek z blizną” czy „Mission: Impossible”? Od czasu tego ostatniego, czyli od 1996 roku nie nakręcił zapadającego w pamięć filmu. Reżyser od lat błąka się ku produkcjom spoza hollywoodzkiego systemu i działa bardziej na terenie Europy. Najpierw była tworzona w Niemczech i Francji „Namiętność”, a teraz powraca z duńsko-francuskim „Domino”. Czy filmowiec wraca do formy?

Bohaterem jest Christian Toft – duński policjant, działający od lat ze swoim starszym partnerem. Pewnej nocy dostają zgłoszenie o przemocy domowej, więc powoli ruszają do mieszkania. Kiedy Christian wyrusza do mieszkania, już po zgarnięciu podejrzanego, znajduje zmasakrowane zwłoki oraz materiały wybuchowe do produkcji bomby. Partner Christiana zostaje zadźgany nożem, zaś podczas pościgu na dachu, razem ze sprawcą spadają na ziemię. Podejrzany zostaje zgarnięty przez tajemniczych facetów w czerni. Gliniarz razem z przydzieloną do sprawy Alex ruszają tropem terrorysty.

domino (2019)1

„Domino” jest klasycznym thrillerem, gdzie mamy zabawę w kotka i myszkę. Najbardziej zaskakujący jest udział trzeciej strony konfliktu, czyli CIA. Agent Joe tutaj próbuje wykorzystać ściganego przez policję do wytropienia szefa komórki terrorystycznej. Tutaj terroryści są tutaj przedstawieni jako żądni krwi fanatycy religijni, co chcą zatrząść światem. Nie ma miejsca na pogłębianie postaci, a wszystko idzie na klasycznych szablonach: bezwzględni źli, manipulujące tajne służby, skrywane tajemnice oraz żądza zemsty. Nadal czuć inspiracje Hitchcockiem (pościg na dachu budzi skojarzenia ze „Złodziejem w hotelu” oraz „Zawrotem głowy), a reżyser nadal bawi się formą. Fantastyczne wrażenie robi finałowa konfrontacja w slow-motion z wariacją „Bolera” Ravela w tle czy pokazana strzelanina dokonywana przez terrorystkę na podzielonym ekranie. Nadal czuć rękę reżysera, którego nie da się pomylić z nikim innym.

domino (2019)2

Niestety, fabuła nie angażuje tak mocno jak strona wizualna (choć też dość nierówna). I nawet nie chodzi o serwowanie klisz czy odkrywanie oczywistych tajemnic (relacja nowej partnerki Christiana z poprzednim partnerem, współpraca szefa policji z agentem CIA). Jeśli dołożymy do tego masę zbiegów okoliczności (namierzenie szefa komórki przez Christiana) i bardzo średnie dialogi, oglądanie może wywoływać pewne problemy. A i sam film miejscami wygląda dość tanio, jakby miał być skierowany do telewizji. Mało ludzi pojawia się na ekranie (rzadko przekracza ona trzy osoby), większość lokacji sprawia wrażenie pozbawionych oświetlenia (kamienica, gdzie zostaje zabrany podejrzany czy hiszpańska restauracja), zaś ostatnia scena wydaje się po prostu zbędna. Z drugiej jednak strony czuć dobrą rękę w prowadzeniu aktorów oraz budowaniu napięcia.

domino (2019)3

Rzeczywiście, aktorstwo (mimo szablonowo napisanych postaci) udaje się na troszkę ożywić. Nicolaj Coster-Waldau ma w sobie wiele charyzmy oraz determinacji, by stworzyć kreację żądnego zemsty policjanta, a partnerująca mu Carice van Houten wypada całkiem nieźle w roli partnerującej mu Alex. Nie czułem jednak zbyt wielkiej chemii i zgrania między tą dwójką. Na drugie planie błyszczy bardzo wyluzowany i zdystansowany Guy Pierce, nie traktujący się zbyt poważnie jako agent CIA Joe oraz Eriq Ebouaney, czyli żądny zemsty terrorysta.

Trudno mi jednoznacznie polecić ani zniechęcić do obejrzenia nowego dzieła De Palmy. „Domino” to konwencjonalny thriller, potrafiący odpowiednio zbudować napięcie, ale ma niezbyt angażującą historię. Czuć krok w dobrym kierunku i widać przebłyski na coś więcej.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Wendeta

Dziki Zachód nie jest krajem dla kobiet, które są potrzebne do tego, by spełniać zachcianki i pragnienia mężczyzn. Nie inaczej było z Liz – tajemniczą kobietą, pozbawioną głosu oraz pełniącą rolę akuszerki. Żyje z mężem, córką i pasierbem w małym miasteczku gdzieś daleko stąd. Jej spokój jednak zostaje zmącony z powodu nowego wielebnego. Mężczyzna zna kobietę i chce z jakiegoś powodu uprzykrzyć jej życie. Kobieta podejmuje trudną walkę.

wendeta1

Holenderski reżyser Martin Koolhaven tym razem połączył mocny dramat z mrocznym thrillerem, pokazując jak beznadziejnie miały kobiety w XIX wieku, kiedy jeszcze feminizm nie był nikomu znany. Ale nie jest to w żadnym wypadku kino łatwe, lekkie i przyjemne. To bardzo mroczny, depresyjny, krwawy dramat bezsilności świata, gdzie kobieta nie jest w stanie samodzielnie kierować swoim losem. Będziemy mieli zderzenie z religijną hipokryzją oraz symboliką, a po drodze czekają takie fajne rzeczy jak zabijanie zwierząt, obcinanie języków, wychodzące flaki, gwałty, kazirodztwo i pedofilię. Nadal czujecie się świetnie? Surowy krajobraz tylko bardziej potęguje poczucie niepokoju, ciągłego zagrożenia, choć zdjęcia wyglądają przepięknie. Jest coraz bardziej krwawo, makabryczne, chociaż najostrzejsze elementy zostały nam pominięte. Całą historię poznajemy z retrospekcji w środkowej partii filmu, przez co wiele razy będziecie odwracali wzrok oraz kibicowali głównej bohaterce. Bo przecież ona zasługuje na lepszy los, prawda?

wendeta2

Reżyser jednak niczym samo życie nie zamierza być łaskawy. I zakończenie niby daję nadzieję, że następna z rodu wyjdzie na prosto, tylko szkoda, że cena za to była tak wysoka. To naprawdę bolało, doprowadziło do przygnębienia, co w kinie ostatnio zdarza się bardzo rzadko. I za to Koolhavena zwyczajnie szanuję, chociaż nie polubicie tego filmu.

wendeta3

Do tego jestem pod wrażeniem, jak prowadzi aktorów. Najtrudniejsze zadanie miała Dakota Fanning w roli naszej protagonistki, pozbawionej mowy. Mając do dyspozycji jedynie oczy oraz dłonie, buduje postać pełną tajemnicy, ale jednocześnie balansującej między delikatnością a siłą. Pojawiający się w retrospekcjach Kit Harrington daje radę jako tajemniczy rewolwerowiec, chociaż dość szybko odchodzi. Tak naprawdę liczy się tutaj Guy Pierce w roli największego skurwysyna, jakiego nie widziałem od bardzo dawna. Wielebny w jego interpretacji to człowiek nie potrafiący walczyć z własną chucią, hipokryta cytujący i interpretujący Biblię wedle własnego upodobania oraz niebezpieczny psychopata, zdolny praktycznie do wszystkiego. Na pierwszy rzut oka wydaje się przerysowany i komiksowy, ale ta postać budzi prawdziwe przerażenie, bo to czysta, niepowstrzymana siła.

wendeta4

„Wendeta” nie jest filmem dla każdego widza, nawet przyzwyczajonego do okrucieństwa. Brutalne, krwawe, niepokojące kino pokazujące jak wiele trzeba siły, by walczyć o swoją wolność. Zwłaszcza, gdy twój los wydaje się od początku przypieczętowany. I będziecie chcieli, by jak najszybciej się skończył.

7/10

Radosław Ostrowski

Zwycięzca

Igrzyska olimpijskie są dla każdego zawodnika szansą na osiągniecie najważniejszego wyróżnienia, o jakim każdy sportowiec tylko marzy. Jednak czasami dochodzi do trudnej sytuacji, gdy sportowa rywalizacja została wykorzystana do celów propagandowych oraz ideologicznych. Tak było podczas pamiętnej olimpiady organizowanej w Berlinie AD 1936, o której opowiada film „Zwycięzca”.

zwycizca1

Ale tak naprawdę reżyser Stephen Hopkins skupia się na jednym z uczestników olimpiady, który zniszczy ideologiczny plan Goebbelsa – czarnoskórym biegaczu Jesse Owensie, który zdobył cztery złote medale olimpijskie. Dyskryminacja nie była dla niego niczym nowym, gdyż w tych czasach czarni byli traktowani z równo pogardą jak Żydzi w Niemczech. Temat ten jednak zostaje ledwo liźnięty przez reżysera. Nie dziwię się, gdyż wszystko w kwestii rasizmu w USA już zostało opowiedziane wiele, wiele filmów temu. Wszystko opowiedziane jest w klasycznej konstrukcji: aklimatyzacja, treningi, relacja z trenerem, drobne miłosne perturbacje, w końcu zwieńczenie – olimpiada. Te fragmenty są solidnie zrealizowane, a ujęcia biegów oraz skoków w dal mają swoją dynamikę.

zwycizca2

Dla mnie jednak – poza budującą się więzią z trenerem Snyderem – najciekawsze wątki dotyczyły propagandowego wykorzystania olimpiady oraz dylematy postaci związanych z tą sytuacją. Amerykański Komitet Olimpijski wahał się czy zbojkotować te igrzyska, a spór prowadzony między Averym Brumdige’m i Jeremiahem Mahoneyem dodają odrobinę atrakcyjności dla tej oczywistej fabuły. Podobnie jest z wątkiem realizacji filmu przez Leni Riefenstahl oraz scen pokazujących to, co naprawdę działo się w Reichu. Hopkins mocno, choć drobnymi scenami, pokazuje jak kończy się kompromis ze złem. Ale też pokazuje, że można być przyzwoitym, mimo tej paranoi propagandowej, co pokazuje postawa lekkoatlety Carla Longa (drobny epizod Davida Krossa, ale zapadający w pamięć). Te małe drobiazgi, wyróżniają „Zwycięzcę” z grona innych filmów sportowych.

zwycizca3

Pod względem aktorskim też jest co najmniej porządnie. O drugim planie sporadycznie wspomniałem, jednak pierwszy plan też jest nienajgorszy. Dobrze sobie poradził Stephen James w roli Owensa, który z jednej strony musi wytrzymać presję swojego otoczenia, z drugiej staje się niejako symbolem walki z nazistami. Poza tym chłopak chce poukładać sobie wszystko w głowie i jednocześnie zawalczyć. Partneruje mu obsadzony wbrew swojemu emploi Jasona Sudeikisa, który w roli trenera Snydera daje z siebie wszystko. Snyder to trener typowy, który walczy ze swoimi demonami (alkohol, zmarnowana szansa na udział w olimpiadzie, brak sukcesów zawodowych), a jednocześnie nie jest tak rasistowski jak reszta otoczenia.

zwycizca4

„Zwycięzca” to przykład solidnego kina sportowego, gdzie niby poszczególne elementy nie błyszczą, ale jako całość wypada interesująco i daje trochę do myślenia. Na pewno kilka faktów i wydarzeń został podkolorowanych lub pozmienianych, ale nie psuje to pozytywnego wrażenia. Niby takich tytułów było wiele, ale i ten pozostaje ciekawym punktem do dyskusji o relacji sport-polityka.

7/10

Radosław Ostrowski