Asia – Gravitas

Gravitas

I historia zatoczyła koło. Kiedy w 2006 roku reaktywowała się Asia, nikt nie spodziewał się, że uda im się powrócić w glorii i chwale. Po nagraniu trzeciej płyty po tym wydarzeniu, ekipę opuścił (znowu) gitarzysta Steve Howe. Pozostali członkowie jednak się nie przejęli i na jego miejsce przyjęli 27-letniego Sama Coulsona i w tym składzie nagrali kolejny album „Gravitas”.

Tym razem za produkcję odpowiadają frontman John Wetton oraz klawiszowiec Geoff Downes. Czy pod tym względem oznacza to jakieś zmiany? W zasadzie nie, bo ukształtowany styl z lat 80-tych jest konsekwentnie przekazywany z albumu na album. Każdy z muzyków zna się na swojej rzeczy, nie brakuje podniosłych – chórlanie śpiewanych – refrenów, a całość jest przebojowa i radio friendly. Palmer łoi na perkusji aż miło, zgrywając się razem z Wettonem, a Downes popisuje się swoimi klawiszowymi umiejętnościami, choć można miejscami odczuć zmęczenie materiału, które najbardziej słychać w balladach (za długi utwór tytułowy, „The Closer I Get to You” z niezłym tematem pianistycznym czy „Heaven Help Me Now” z pięknym orkiestrowym wstępem – dalej jest sieczka), może poza „Russian Dolls” z wplecionym odgłosem pociągu w tle, pachnąca trochę wschodem. A jak radzi sobie Coulson? To nie jest drugi Howe – jest trochę surowszy i mocniejszy, ale brakuje mu finezji poprzednika. Nie zawodzi za to John Wetton, którego głos brzmi naprawdę dobrze.

W zasadzie „Gravitas” niczego nie zmienia, ale z drugiej strony – liczyliście na coś innego? Jest to naprawdę przyzwoita Asia, choć mam nadzieję, że panowie jeszcze mnie zaskoczą i wejdą na wyżyny swoich możliwości. Ale kto wie?

6,5/10

Radosław Ostrowski

Asia – XXX

XXX

When I’m gone, do this thing for me,
For this is my final day, and you know I would not joke,
So bury me in willow, not in oak.

Każdy gatunek muzyczny ma swoją supergrupę, czyli zespół składający się z indywidualistów grających wcześniej w innych zespołach. W rocku prograsywnym takim zespołem jest brytyjska Asia. Z okazji 30-lecia działalności scenicznej, ukazał się nowy materiał „XXX”.

Zespół nagrał go w pierwotnym składzie: klawiszowic Geoff Downes (The Buggies, obecnie Yes), giatarzysta Steve Howe (Yes), perkusista Carl Palmer (Emerson, Lake and Palmer) oraz basista i wokalista John Wetton (King Crimson). Silne indywidualności, które znów się zetknęły pięć lat temu. Każdy z nich pokazuje na co ich naprawdę stać. Ale ich muzyka wyprodukowana przez Mike’a Paxmana (Uriah Heep, Status Quo) brzmi bardziej nostalgicznie i dojrzalej. Zespół łączy stare brzmienia z lat 80-tych (najbardziej to słychać w klawiszowych partiach Downesa), a jednocześnie jest bardzo wyrafinowany i dość dojrzały. Każdy z muzyków pokazuje na co ich stać i tworzy bardzo nastrojowe kawałki („Burn Me in Willow”,”Faithful” czy kapitalna ballada „Ghost of a Chance”), ale jednocześnie bardzo energetycznej i dynamicznej („No Religion” czy otwierający „Tomorrow the World”). Refreny są chwytliwe i wpadające w ucho (najbardziej to słychać w rozpisanym na głosy „Reno (Silver and Gold)”, ale pojawiają się w każdym kawałku) i po prostu chce się do nich wracać. A co najważniejsze żaden z muzyków nie narzuca się, tylko uzupełniają się i tworzą bardzo spójną całość, nawet jeśli wyczuwa się podobieństwo do Yes.

Wokal Wettona jest naprawdę mocny i idealnie pasuje do każdego utworu. Nie ważne czy rozmyśla o śmierci („Burn Me in Willow”), miłości („Face on the Bridge”) czy o życiu, jest maksymalnie przekonujący. Tak samo w tekstach, które są naprawdę kawałkiem dobrego pióra. Słowo „banał” muzykom jest obce, za co należy im się chwała.

Mówiąc krótko, „XXX” podziałała na mnie bardziej niż ostatnia (udana) studyjna płyta zespołu Yes. Asia zaskakuje dojrzałością i dużą dawką energii, której muzykom z takim stażem zaczyna brakować. Kolejny przykład żywotności progresywnych brzmień.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


Asia – Omega

Omega

Po dłuższej przerwie Asia wróciła w pierwotnym składzie odcinając się totalnie od tego, co się działo w latach 90. Powrót w czteroosobowym, pierwotnym okazał się strzałem w dziesiątka, a płyta „Phoenix” przywróciła ich do łask. A jak wiadomo, trzeba iść za ciosem i po dwóch latach wyszedł następny album.

Tym razem dla wytwórni Frontline Records i pod okiem producenta Mike’a Paxmana, który współpracował m.in. z zespołami Status Quo i Uriah Heep. Czy coś się brzmieniowo zmieniło? Nie. Nadal to głównie dynamiczne rockowe granie, okraszone progresywnymi sztuczkami, co potwierdza już otwierająca całość “Finger on the Trigger”. Ale Asia to nie tylko dynamiczne hiciory do podbijania radiowych stacji, każdy z członków świetnie gra na swoim instrumencie i wokal Wettona jest naprawdę dobry. Problem jednak polega na jednym, ale poważnym drobiazgu: nic nowego tutaj nie ma i powoli czuć z tego powodu pewne znużenie. A ballady, choć dość spokojne („Ever Yours” z ładną gitarą akustyczną), działały dość usypiająco, choć zdarzają się pewne drobne momenty przyjemności (fortepian, smyczki oraz solówka Howe’a w „Listen, Children” czy lekko bluesowe „Emily”), jednak trzeba przyznać, że to naprawdę solidnie zrobiona płyta. Jednak muszę się przyznać, że „Phoenix” bardziej na mnie podziałał. Ale „Omega” tez jest całkiem niezła.

7/10

Radosław Ostrowski

Asia – Phoenix

Phoenix

Asia po wielu latach grania pozostawała jednym z popularnych zespołów progresywnych brzmień, jednak po odejściu z podstawowego składu prawie wszystkich członków, wielu fanów grupy wracało do dwóch pierwszych płyt, nie do końca akceptując Johna Payne’a na wokalu. Dlatego w 2006 roku, jedyny członek grupy działający od początku, klawiszowiec Geofff Downes postanowił dokonać restartu grupy i tak nastąpiła reaktywacja. Wrócili wokalista i basista John Wetton, perkusista Carl Palmer oraz gitarzysta Steve Howe. I dwa lata później wyszedł nowy album starej grupy, pod wiele mówiącym tytułem „Phoenix”. Czyżby rzeczywiście nastąpiło odrodzenie?

Za produkcję pierwszego od 25 lat albumu Asii w pierwotnym składzie odpowiadał sam zespół oraz Steve Raspin (współpraca m.in. z Fishem), a oczekiwania były naprawdę duże. Ale już otwierający całość „Never Again” pokazuje, że to stara, dobra Asia. Wyraziste gitarowe riffy Howe’a (czasami łkająca), mocna i dynamiczna perkusja, chwytliwy bas oraz klawiszowe popisy dają dwie rzeczy, za które zespół był kochany: chwytliwe melodie, podniosłe (wręcz chóralne śpiewane) refreny i świetny głos Wettona. Nie brakuje także ładnej akustycznej gitary („Nothing’s Forever”), delikatnego fortepianu („Heroine”), dziwacznej elektroniki (prawie 8-minutowa suita instrumentalne „Sleeping Giant” z piękną wokalizą, proste „No Way Back” z bluesową gitarą i krótkie „Reprise”, czyli powtórka z początku kompozycji), klarnet (piękne „I Will Remember You”) czy wiolonczelę („An Extraodrinary Life”). Innymi słowy, jest tutaj naprawdę jak zawsze, a nawet jeszcze lepiej, zaś godzina trwania mija bardzo szybko i przyjemnie.

Asia wraca do swojej wielkiej formy i nagrała swój najlepszy album od początku swojej kariery, będący destylatem tego, co najlepsze. A czy dalej było równie dobrze jak po „Phoenix”? Will see.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Asia – Aqua

Aqua

Po wydaniu dwóch płyt w zespole Asia doszło do rozpadu. W 1990 roku doszło do reaktywacji grupy, ale ze zmienionym składem. Wrócił Steve Howe, Carl Palmer i Geoff Downes. Ciężko chorował John Wetton, którego zastąpił nowy basista i wokalista John Payne i doszedł drugi gitarzysta Al Pitrelli. W takim składzie w 1992 roku powstał kolejny album „Aqua”.

Tym razem za produkcję odpowiada Geoff Downes razem z Johnnym Warmanem – bardzo uznanym autorem tekstów i piosenkarzem. Tym razem efekt był dość zaskakujący. Album zaczyna i kończy instrumentalna „Aqua” podzielona na dwie części – delikatna gra gitar akustycznych i klawiszy. A potem pojawia się „Who Will Stop the Rain?” – znacznie delikatniejsze klawisze, piękne solo gitary akustycznej w połowie (słychać robotę Howe’a), surowa gitara elektryczna i na koniec pewien „etniczny” wokal. A dalej jest jeszcze ciekawiej i równie przebojowo, bo stylistycznie niespecjalnie się zmieniło (poza mocniejszą i zadziorniejszą gitarą). Jednak grupa zaczyna się otwierać się na inne gatunki – mamy mocno bluesowe „Back in Town”, „Love Under Fire” z plumkajacymi klawiszami udającymi harfę, nastrojowe „Crime of the Heart” ze smyczkami na poczatku czy mocno rockowe „Someday” ze spokojniejszym środkiem, co przypomina bardziej progresywne brzmienia. Ale im dalej, tym trochę mniej ciekawiej i pojawia się prosta naparzanka gitarowa („Little Rich Boy”), zaś ballady pokroju „The Voice of Reason” oparte w całości na gitarach wywołała we mnie znużenie (poza końcówką).

A jak wypada sam wokal Johna Payne’a? Jest taki bardziej amerykański i bardziej rockowy, co w mocniejszych numerach się sprawdza, ale bardziej „wbił” mi się w głowę Wetton. Także dość proste teksty sprawdzają się bez poważnych zastrzeżeń.

Ku mojemu zaskoczeniu „Aqua” okazała się porządna płytą z dobrymi melodiami, bardziej agresywnym brzmieniem oraz całkiem interesującym wokalistą. Nie brakuje tutaj odrobiny przełamywania barier i zabawy z innymi gatunkami, ale Asia nie zmieniła znacząco swojego stylu. I chyba dobrze.

7,5/10

Radosław Ostrowski

https://www.youtube.com/watch?v=vjZtfoa8V4w&w=300&h=247

Asia – Astra

Astra

Już po wydaniu drugiej płyty w Asii dochodzi do rozłamu. Ignorowany i nie mający dużego wpływu na kompozycje Steve Howe decyduje się opuścić grupę. Wtedy pozostali członkowie znaleźli nowego członka, którym został Mandy Meyer znany obecnie z grupy Unisonic. Co wyszło z tego połączenia?

Za produkcję „Astry” odpowiada sprawdzony już w boju Mike Stone, ale dołączył do niego Geoff Downes. I zaczyna się dość typowo, czyli płynna elektronika grająca bardzo delikatnie, jednak słychać już zmiany odkąd pojawia się gitara elektryczna – bardziej marszowa, wręcz agresywniejsza. Ale po raz kolejny słychać, że każdy z muzyków daje z siebie naprawdę wiele, co pokazuje już otwierające całość „Go”, którym można było zaszaleć na stadionie. Delikatnie grające klawisze Downesa (czasem imitujące klawesyn jak w „Voice of America”) skontrastowane z mocnymi uderzeniami perkusji Palmera oraz chwytliwym basem Wettona plus bardzo chwytliwe, wspólnie śpiewane refreny. Czy może być słabo? Tutaj jest tylko jeden problem – jest po prostu zbyt patetycznie jak w „Voices of America”. Ale zdarzają się szybsze utwory jak „Hard On Me” z mocniejszą gitarą oraz szybszymi klawiszami, wyciszające „Wishing” z „plumkającymi” klawiszami i „Love Now Til Eternity” czy mroczniejszy „Countdown to Zero” z „kosmicznym” wstępem, mocniejszymi dźwiękami muzyków oraz przerobionym cyfrowo głosem w połowie utworu.

Asia kolejny raz sięga po sprawdzone patenty, jednak nie wywołuje znużenia (odświeżeniem jest tutaj gra Meyera). Podniosłe chórki, mocne uderzenia perkusji („Too Late”), soczysta gra gitary elektrycznej, podniosły charakter wynikający m.in. z silnego wokalu Johna Wettona, drobne efekty dźwiękowe (odgłos silnika w „Countdown To Zero” czy szum wiatru z grzmotami w „Suspicion”) czy wyraźne inspiracje innymi („strzelająca” perkusja w „Rock and Roll Dream” wzięte żywcem z new wave’u) powodują, że „Astra” zaskakująco dobrze radzi sobie w porównaniu z poprzedniczkami. Ale potem w Asii doszło do kompletnej rewolucji personalnej, ale to już temat na inna opowieść.

8/10

Radosław Ostrowski

Asia – Alpha

Alpha

Debiutancki album supergrupy Asia odniósł nieprawdopodobny sukces komercyjny. Kwartet postanowił pójść za ciosem i po roku wydał drugi album „Alpha”, a skład (także produkcyjny) nie uległ poważniejszym zmianom. Czyżbyśmy dostali to samo, co przedtem?

Jeśli chodzi o przebojowość, to absolutnie tak. Nadal jest to chwytliwy i melodyjny pop rock, okraszony progresywnymi wstawkami. I każdy robi swoje: widać większy wspływ tutaj klawiszy Downesa oraz sekcji rytmicznej, a gitara Howe’a jest gdzieś tam w tle (najbardziej się wybija w „Never in a Million Years”). Elektronika nadaje tutaj elegancji czy baśniowości (balladowe „The Smile Has Left Your Eyes”) oraz wspólnie śpiewane chórki. Perkusja nadal wyczynia nieprawdopodobne uderzenia, pojawi się też gitara akustyczna („My Own Time”) i to wszystko tworzy bardzo pogodny, wręcz ciepły klimat. Nie brakuje też rozmachu (“The Heat Goes On” z potężną perkusją, złożoną elektroniką oraz ostrzejszą gitarą z delikatniejszym środkiem), chwytliwości, przebojowości (praktycznie każdy numer) oraz delikatnych dźwięków fortepianu („The Last to Know”). To wszystko powoduje, że „Alphy” słucha się więcej niż bardzo dobrze. Mi trochę brakowało gitary Howe’a (nic dziwnego, że po tym albumie opuścił grupę), ale wokal Johna Wettona (trzyma formę i jakoś nie chce jej opuścić) oraz naprawdę dobre teksty powodują, że jest to naprawdę bardzo dobra płyta. Do przesłuchania bardzo gorąco namawiam.

8/10

Radosław Ostrowski

Asia – Asia

Asia

Kiedy w 1982 roku powstała grupa Asia, spodziewano się kolejnego świetnego zespołu grającego rocka progresywnego. Te wymagania nie wzięły się znikąd. Wystarczy spojrzeć na członków tej grupy. Steve Howe – gitarzysta, wcześniej członek zespołu Yes. Geoff Downes – klawiszowiec grający wcześniej w popowej grupie The Buggles, pracował z Yes przy albumie „Drama”. Carl Palmer – perkusista, znany z grupy Emerson, Lake & Palmer. No i wokalista i basista John Wetton – członek m.in. King Crimson. Musiało powstać coś wielkiego, ale chyba fanom w/w grup chyba nie o to chodziło.

Za produkcję „Asii” odpowiadał Mike Stone, który wcześniej współpracował m.in. z Queen czy Journey. A skąd wziął się szok? Ponieważ zespół złożony z tak wybitnym indywidualności zaczął grać prostą, wręcz pop-rockową muzykę, która nie mogła dorównywać dorobkowi Yes czy ELP. Ale wiecie na czym polega dowcip? Po pierwsze, piosenki są bardzo melodyjne i chwytliwe. Po drugie, nie brzmi to tandetnie i plastikowo, a każdy z muzyków daje z siebie wszystko. Howe bardzo pięknie gra na gitarze, gdy trzeba zrobić mocną solówkę, robi ją. Delikatne i przyjemne klawisze Downesa pachną popem (balladowe „Without You”), ale jest to bardzo piękne. Sekcja rytmiczna ma tutaj swoje momenty i potrafi zaskoczyć (początek i koniec „Time Again”, gdzie perkusja dowala do rytmu gitary i klawiszy czy „Wildest Dreams”), a aranżacje są tu naprawdę dopieszczone, choć skrojone pod radiowe wymagania. Każdy utwór na tej płycie ma potencjał hitowy, którego zazdrościły inne zespoły (z nieśmiertelnym utworem „Heat of the Moment”).

Świetne chórki, mocny wokal Wettona oraz całkiem niegłupie teksty wnoszą Asie na wyższy poziom, choć nic tego nie zapowiadało. Mógłbym wymienić każdy utwór po kolei i rozłożyć na czynniki pierwsze, ale mamy do czynienia tutaj ze świetnymi muzykami, którzy postanowili nagrać prosta i przyjemną muzykę. A to pozornie jest tylko łatwą kwestią niż zrobienie progresywnego kolosa. Im się udawało przez dłuższy czas, a debiut jest absolutnie udany i mimo lat nie chce się zestarzeć.

8/10

Radosław Ostrowski

PS. Świetna okładka po prostu.