Sebastian Riedel & Cree – Heartbreaker

00._Sebastian_Riedel__Cree__Heartbreaker_2015__Front

Polski blues rock bez zespołu Cree byłby odrobinę ubogi. Grupa założona przez syna Ryszarda Riedla, działa od 20 lat i na szczęście nie próbuje rywalizować z Dżemem o miano bluesowej kapeli wszech czasów. Mają jednak wierną publiczność, a siódma płyta potwierdza ich klasę oraz talent.

„Heartbreaker” zaczyna się od mocnego uderzenia. „Nigdy mało” poraża ciężkimi riffami i serwuje dużego kopa, zwalniając gwałtownie w połowie, by przyspieszyć. „Z nieba spadło” zaczyna się od jednostajnych uderzeń perkusji, do których dołączają gitary oraz Hammondy. Niespodzianką jest powolna i pełna smyczków ballada „Na dnie Twojego serca”, która promowała wydawnictwo. „Każdy rodzi się świętym” to powrót do bluesa z lat 70. z lekkimi riffami oraz klawiszami, a niespodzianką jest solówka saksofonu. Konsternacją było dla mnie 9-minutowe country „Możesz na mnie liczyć” – dla mnie troszeczkę za długie, podobnie jak 7-minutowa „Modlitwa biznesmena w pociągu” z wplecioną informacją z peronu, elektrycznymi skrzypcami (świetnymi) oraz trąbką. Wyciszeniem i spokojem zaskakują „Głodne duchy”. Powrotem do rock’n’rolla są „Wielkie plany”, gdzie gitary znów maja wiele do roboty, przywracając czad i energię, a wolniejsza „7 rano” wali soczystymi riffami i perkusją, a także wokalnymi zagrywkami w stylu Johna Lee Hookera z „Boom Boom Boom Boom”. A na sam koniec dostajemy bardziej akustyczną „Heartbreak Girl” z harmonijką ustną i zaśpiewana w całości po angielsku.

Sebastian Riedel ma głos podobny do swojego ojca, jednak już dawno przestało to przeszkadzać. Z kolei teksty pełne (dość prostej) życiowej filozofii, nie popadając w banały.

Niby nic nowego czy odkrywczego, bo w bluesie wszystko już powiedziano, ale takiego energetycznego kopa zawsze przyjemnie dostać. Nawet podczas prac świątecznych.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Sebastian Riedel & Cree – Wyjdź

Sebastian_Riedel__Cree__Wyjdz

Działają już 20 lat, nagrali 5 płyt, zaś frontmanem zespołu jest syn legendarnego wokalisty Dżemu – Ryszarda Riedla. Teraz zespół Cree wydał swój szósty album, wobec którego oczekiwania były spore. No i co z tego wyszło?

Rockowo-bluesowe granie, zaś za produkcję odpowiadał Andrew Jackson współpracujący z Pink Floyd. Miało być rockowo, melodyjnie i prosto.  Tak też jest, ale nie brakuje tutaj też energii i dynamiki. Bywa surowo („Ja wiem i ty to wiesz”), czasem spokojniej i balladowo (akustyczne „Wierzyć chcę w marzenia”, gdzie pod koniec pojawia się solo na elektryku czy „Ciemności blask”), nie brakuje nawet skrętu w reggae, co wychodzi naprawdę nieźle („Być nie mogę”) i punk rocka („Moja halucynacja”) oraz naprawdę ostre brzmienia (tytulowy utwór) czy lekką psychodelię („Szaman”). Brzmi to po prostu znakomicie, choć zdarzają się słabsze momenty (singlowe „Jestem tu dla ciebie”), jednak są one czymś naprawdę rzadkim. Widać, że zespół dojrzewa i nagrywa coraz lepsze płyty.

Zaś głos Sebastiana Riedla jest naprawdę świetny i wywołuje skojarzenia z ojcem. Wydaje się wręcz kopią Ryśka, jednak nie należy tego traktować jako wadę. Także teksty napisane przez Darka Duszę brzmią naprawdę dobrze i słucha się przyjemnie – bardzo życiowe, niepozbawione liryzmu („Biuro ludzi znalezionych”).

„Wyjdź” potwierdza, że rock w Polsce trzyma się naprawdę dobrze, nawet skręcając w stronę bluesa. Warto kupić ta płytę, także dlatego, że część dochodu z albumu zostanie przekazana na rzecz fundacji „Śląskie Hospicjum dla Dzieci”. Szlachetna inicjatywa.

8,5/10

Radosław Ostrowski