Deep Purple – Burn (30th Anniversary Remastered)

Deep_Purple_-_Burn

Kto z fanów muzyki rockowej nie zna Deep Purple? Grupa z charyzmatycznym wokalistą Ianem Gillanem na pokładzie już w latach 70. robiła wielką furorę, a już wkrótce pojawi się nowe wydawnictwo. Jednak zanim do tego dojdzie, zrobimy mały krok w przeszłość. Jest rok 1974 i wychodzi album „Burn”. Wtedy doszło po konfliktu w grupie, którą opuścił Gillan i basista Roger Glover zastąpieni przez Davida Coverdale’a (później założył Whitesnake) i Glenna Hughesa. W tym nowym składzie wyszedł ósmy album grupy „Burn”.

Album zaczyna tytułowy utwór, gdzie mamy szybką perkusję, prosty gitarowy riff oraz mocne organy w tle. Do tego świetny riff w połowie (Blackmore kolejny raz pokazuje klasę), z dołączonymi klawiszami Lorda. Nie inaczej jest z pozornie wolniejszym „Might Just Take Your Life”, gdzie prym wiodą organy i bluesowy klimat, a także świetnie zaśpiewane wspólnie refreny (w środkowej części brzmi to znakomicie). Nie brakuje też ognia i mocy jak w „Lay Dawn, Stay Down” z bardzo szybkim wstępem fortepianowym (to w ogóle fortepian szaleje na drugim planie) oraz płynnym riffem. Dalej dostajemy chropowate i mroczne „Sail Away” z prostym (lecz skutecznym) refrenem opartym na krótkiej zmianie perkusyjnego rytmu, a także dziwaczne (lecz gitarowe) „You Fool No One” – takiego wstępu jeszcze nie zdążyło mi się słyszeć. Jakby nienagrana wcześniej piosenka Cream, ale psychodeliczny środek instrumentalny i riffy Blackmore’a wskazują na Purpurę.

Troszkę przebojowo się robi na „What’s Going On Here” z bluesowym fortepianem oraz mroczny „Mistreated”, który bardzo wolno się rozkręca, chociaż gitara i klawisze dwoją się, troją, atakują zewsząd, jednak bez specjalnego popisywania się (może poza zakończeniem). Wtedy dostajemy coś nieoczywistego w postaci instrumentalnego „A 200”, pełnego bardzo nieoczywistej elektroniki pachnącej odrobinę Orientem.

Ponieważ jest to remaster, to wszystkie dźwięki oczyszczono i przywrócono im blask, dając prawdziwego kopa. A żeby się nam nie nudziło, to dostajemy pięć dodatkowych utworów (remiksy). O dziwo Coverdale dobrze odnalazł się w grupie, godnie zastępując Gillana. „Burn” nie jest wymieniane jako jedna z wielkich płyt Deep Purple, ale brzmi ona bardzo dobrze, mimo upływu lat.

8/10

Radosław Ostrowski

Whitesnake – The Purple Album

The_Purple_Album

Legendarny brytyjski zespół Whitesnake lata świetności ma dawno za sobą. Jednak ekipa Davida Coverdale’a postanowiła nie odpuszczać i zaserwowała album z coverami utworów równie wielkiego klasyka – Deep Purple.

Nie jest to dziwne, zwłaszcza ze Coverdale przez trzy lata był wokalista Deep Purple, a wszystkie zagrane tu utwory pochodzą z tego okresu. Więc będzie ciężko, ostro i agresywnie, riffy Reba Heacha są soczyste i pachną dawnymi czasami („Love Child”), a klawisze Michaela Lippi niemal żywcem przypominają dokonania Jona Lorda („Burn”). Nie brakuje też momentów wyciszenia i o dziwo jest tego trochę  – akustyczny „Sail Away”, początek „Holy Man” z chóralnym refrenem czy poruszający „Soldier of Fortune”. Fani ciężkiego brzmienia na pewno polubią wolnego „Mistreated”, gdzie gitara tnie ostro, a wolne tempo nie przeszkadza (w połowie następuje przyśpieszenie riffowe), ale nie brakuje nietypowych elementów (akustyczny, niemal country wstęp do ” Might Just Take Your Life” czy wplecione bicie serca na początku „Lady Double Dealer”) i obowiązkowego przyśpieszacza (drapieżny „Lay Down Stay Down” i agresywny „Stormbringer”, gdzie gitara brzmi jak podrasowany silnik samochodowy).

Wokal Davida Coverdale’a idealnie współgra do mocnego i ostrego grania, które zawsze było znakiem rozpoznawczym Whitesnake. Grupa na własną modłę przerobiła dawne utwory z czasów Deep Purple i wyszło znakomicie. Na pewno jeszcze do tej płyty powrócę nie raz.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski