Dido – Girl Who Got Away

girl_who_got_away

Ta brytyjska wokalistka jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci sceny muzycznej, choć wielu powiedziałoby, że jest nijaka. Trzy płyty w ciągu 14 lat to niewiele. Ale teraz ukazuje się płyta nr 4, która może wywołać spore zainteresowanie.

Wokalistka znana jest z budowania chilloutowego i intymnego klimatu, za pomocą bardzo oszczędnego brzmienia oraz delikatnego wykorzystywania elektroniki. W tej kwestii nic się tu nie zmieniło, ale brzmi to bardziej współcześnie. Z instrumentów najbardziej słyszalna jest gitara akustyczna, choć i pojawia się elektryczna („Go Dreaming”), wszelkiego rodzaju perkusyjne instrumenty, fortepian („Let Us Move On”), ale najważniejsza jest tu elektronika – delikatna, bardzo stonowana i w paru utworach jak „End of Night” czy „Go Dreaming” może ona budzić skojarzenia z Jessie Ware. Jednocześnie nie zabrakło tego, co najważniejsze w popie, czyli melodyjności oraz zróżnicowania. Są tu bardziej dynamiczne („Blackbird”) jak i bardziej oszczędne kompozycje („Happy New York”), co jest wielką zaletą.

Drugą mocną zaletą jest sam wokal Dido, który jest zarówno czarujący jak i współtworzy chilloutowy klimat. Jeśli to dodamy z dobrymi tekstami (tematyka przemijania + nieszczęśliwej miłości), wychodzi z tego bardzo piękna i dobra płyta, której trudno znaleźć jakieś potknięcia czy niedoróbki. She’s back on town.

8,5/10 + znak jakości Radzimira

Radosław Ostrowski

Dido – Safe Trip Home

safe_trip_home

Dido – ktoś zapyta ile można. Obiecałem sobie, że zapoznam się z dorobkiem tej Brytyjki, która coraz bardziej mi się podoba. Po dwóch bardzo ciepło przyjętych płytach, trzeba było poczekać na kolejny album 5 lat. I ten album zebrał bardziej krytyczne recenzje i pokrył się zaledwie złotem (poprzednie były platynowe).

Tym razem „Safe Trip Home” wyprodukowała Dido wspólnie z multiinstrumentalistą Jonem Brionem. Ale nie zmienia to faktu, że nadal idziemy w tym samym schemacie, czyli akustyczny podkład + skrzypce + wokal = stonowany, niemal intymny klimat. Tym razem jest to bardziej odczuwalne, gdyż elektronika zaczyna ustępować żywym instrumentom. I to już słychać w „Don’t Believe in Love” ze spokojną perkusją i delikatnie grającą gitarą elektryczną, gdzie potem dołączają smyczki. Jednak ta formuła tutaj powoli zaczyna nużyć. Jednak zdarzają się pewne fantastyczne kompozycje jak ambientowy „Graften Street”, którego współautorem jest Brian Eno, najbardziej dynamiczny (jak na Dido) „Never Want To Say It’s Love” z bardzo rytmiczną gitarą elektryczną, nagrany w rytmie walca „It Comes and It Goes” (naprawdę ładny fortepian, klaskanie) czy orientalna perkusja w ” Lets Do Things We Normally Do”. Reszta jest dość do siebie zbliżona, co nie znaczy, że słaba. Ale pojawia się monotonia jak w „The Day Before the Day” opartym tylko na gitarze. Dla wielu pewnym zgrzytem może być kończący album prawie 9-minutowe „Northers Skies”, które jest najbardziej naszpikowane elektroniką. Liryka nadal trzyma stabilny poziom, głos Dido nadal jest stonowany.

Niby jest wszystko tak jak być powinno, ale coś jest jednak nie tak. Po raz pierwszy zaczyna ciążyć schemat, który działał wcześniej. Mam pewne obawy, czy „Girl Who Got Away” nie będzie rozczarowaniem. Ale o tym dowiem się już jutro. „Safe Trip Home” jest zaledwie dobre. Liczyłem na trochę więcej.

7/10

Radosław Ostrowski

Dido – Life for Rent

life_for_rent

Po sukcesie „My Angel” wydawało się, że Dido zaatakuje i znów odniesie wielki sukces. To drugie się sprawdziło, choć trzeba było czekać cztery lata (zastanawiające jest to, że zazwyczaj trafia na 4-letnie przerwy).

„Life for Rent” wyprodukowała Dido, jej brat Rollo oraz Rick Nowels, który współpracował m.in. z New Radicals, Madonną czy Lykke Li. Ale cala filozofia się tu nie zmieniła – nadal mamy do czynienia z popem zmieszanym z delikatną elektroniką. I jest to w zasadzie kontynuacja poprzednika, tylko bardziej i równie przebojowo. Wystarczy wymienić „White Flag”, tytułowy utwór czy „Don’t Leave Home”. W zasadzie mógłby napisać to samo, co przy „No Angel” zmieniając tylko tytuły i daty. Nadal dominuje prostota, ale zdarzają się utwory rzekłbym epickie jak kończące „See the Sun/Closer” z bardzo rozbudowanymi smyczkami w pierwszym oraz akustyczną gitarą w drugim. Poza smyczkami i klawiszami (najlepiej wypadają w „Sand in My Shoes” oraz lekko dyskotekowym „Stoned”) pojawia się też fortepian („This Land is Mine”). Nie zatracono umiejętności budowana klimatu, każda piosenka brzmi interesująco, jak wokal nadal potrafi zauroczyć. Do tego całkiem niegłupia liryka.

Takie płyty naprawdę są trudne do oceny, bo w zasadzie albo się to lubi albo nie. Poza tym zmian jest niewiele, bo jak wiadomo zwycięskiej drużyny się nie zmienia, prawda? Wysoki poziom jest utrzymany, nudy nie ma i słucha się tego nadal przyjemnie, a czas mija jak z bicza strzelił. Chyba o to tutaj chodzi, nie??

8/10

Radosław Ostrowski

Dido – No Angel

Dido - No Angel

Niedawno ukazała się czwarta studyjna płyta brytyjskiej wokalistki Dido. Obiecuję wam, że wkrótce się za nią wezmę. Tym razem postanowiłem sięgnąć do początków drogi wokalistki i prześledzić jej artystyczną drogę.

Wszystko tak naprawdę zaczęło się od płyty z demami (1995 rok), ale oficjalny debiut był 4 lata później. Album ten zawierający 12 popowych piosenek pokrył się platyną w wielu krajach i ten poziom utrzymywał się aż do nagranej w 2008 roku „Safe Trip Home” (o niej w swoim czasie). To tutaj pojawiły się trzy przeboje: „Here with Me” (wykorzystany w serialu „Roswell” – klimatyczna, delikatna elektronika), „Hunter” (gitara akustyczna + klawisze + smyczki) oraz „Thank You” (fragment z tego utworu wykorzystał niejaki Eminem w kawałku „Stan”; bębenki, pianino, gitara). Atutem tej płyty jest bardzo oszczędne wykorzystanie elektroniki i budowanie wyciszonego, niemal intymnego klimatu, co się absolutnie udaje. Jednak najważniejszymi instrumentami są elektroniczne dźwięki.

Nie czuć za to znużenia czy monotonii, choć o to było bardzo łatwo, co jest zasługą nie tylko producentów (m.in. Rollo, Jamie Cato, Martin Glover), ale pięknego wokalu – pięknego, delikatnego, ale zawsze pełnego emocji. Poza wymienioną trójką największe wrażenie zrobiły „Slide” oraz „Isobel” (lekko „orientalna” perkusja oraz solówką harmonijki), choć reszta nie spada poniżej wysokiego poziomu.

Tekstowo dominuje tematyka miłosna, choć skupiona na tej smutniejsze stronie, czyli rozstaniu, odejściu („My Lover’s Gone”), ale też i tej radosnej stronie („Thank You”).

Mimo upływu ponad dekady, „No Angel” nadal broni się swoim klimatem oraz głosem Dido. Nie dziwię się, że od tego zaczęło się wszystko. A jak wiadomo, dobrze rzeczy nie starzeją się.

8,5/10

Radosław Ostrowski