Nikt 2

Sequele to twardy orzech do zgryzienia. Jak dać jednocześnie coś znajomego, ale innego? Nie ma jednej konkretnej odpowiedzi, jednak najczęściej spotykany wariant to: podbić bardziej stawkę, zwiększyć skalę i zachować podobną intrygę. Tak postanowiono zrobić z przygodami pana Nikogo w „Nobody 2”.

Tym razem Hutch Mansell (Bob Odenkirk) wrócił do profesji, co polega na zabijaniu innych dla niejakiego Fryzjera (Colin Salmon). Powód? Bo jest w tym strasznie dobry i – wskutek działań z pierwszej części – ma ogromny dług do spłaty. Ale przez swoją profesję zaniedbuje swoją rodzinę, co budzi straszną frustrację. By ją przełamać decyduje się zrobić przerwę i wyruszyć na wakacje do Plummersville, gdzie znajduje się… wesołe miasteczko. Miejsce, które odwiedził jako dzieciak i nadal budzi w nim pozytywne wspomnienia. Ale na miejscu zostaje zderzony z rzeczywistością. Bo miejsce okazuje się szlakiem przemytniczym dla szefowej mafii (Sharon Stone), skorumpowanego szeryfa (Colin Hanks) i właściciela parku (John Ortiz).

Tym razem za kamerą stanął Timo Tjahjanto, czyli indonezyjski reżyser kina akcji znany najbardziej z „Przychodzi po nas noc”. I każdy kto widział przynajmniej jeden film akcji z Indonezji wie, że akcja jest u nich bardzo brutalna, intensywna oraz krwista do tego stopnia, iż może wywołać dyskomfort. Tutaj jednak sceny akcji są jednocześnie ostre, jednocześnie są kreatywne oraz… zabawne (bójka na statku, pierwsza konfrontacja Hutcha z lokalsami). Czuć tutaj rękę producentów „Johna Wicka” w choreografii i kaskaderce, zaś sama akcja jest płynnie sfotografowana oraz zmontowana. Zaś sam finał (niemal westernowy w duchu) jest bardzo efekciarski, z ogromną skalą, dając absolutną masę frajdy. Przy okazji twórcy próbując eksplorować temat trudnych relacji ojca i syna, gdzie ten pierwszy nie chce, by ten drugi poszedł jego ślady. Jakby przy okazji film pokazuje jakie reperkusje może dać przyniesienie „pracy” do domu i wpływ przemocy na najbliższy.

Jednak „Nobody 2” to nie dramat psychologiczny, tylko letni akcyjniak i jako taki naprawdę dowozi. Sam Odenkirk nadal dobrze prezentuje się jako niepozorny mistrz zabijania. Widać, że próbuje się powstrzymać, ale ciągle coś mu w tym przeszkadza. Równie świetna jest Connie Nielsen w roli żony, czy wracający na drugim planie Christopher Lloyd (ojciec Hutcha) oraz raper RZA (brat). Z kolei antagoniści może nie są aż tak wyraziści jak Julian z pierwszej części, ale też dodają sporo ognia i jest aż troje. Ortiz ma najwięcej głębi w roli właściciela parku, którego z Hutchem ma podobną przeszłość oraz obawę o swojego syna, Hanks jest śliski oraz przekonany o swojej sile, zaś Stone jako szefowa mafii jest totalnie przerysowana (dla mnie za bardzo) i ma masę frajdy z grania.

Drugie spotkanie z „Nikim” nie jest może aż tak zaskakujący jak pierwsza część, lecz pozostaje niezobowiązującym kinem rozrywkowym. Zgrabnie balansuje między krwawą jatką a humorem, całość jest pewnie wyreżyserowana, a Bob Odenkirk absolutnie błyszczy w roli niepozornego, aczkolwiek bardzo efektywnego i bezwzględnego zabijaki.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kaskader

Czasem jest tak, że znając reżysera filmu na jaki się wybieramy, wiadomo czego można się spodziewać. Takim twórcą zdecydowanie jest David Leitch – były kaskader, wyspecjalizowany w szeroko pojętym kinie akcji z takimi tytułami jak „Atomic Blonde”, „Deadpool 2” czy „Bullet Train” w swoim dorobku. Dlatego idąc na „Kaskadera” można się spodziewać: praktycznych efektów specjalnych, popisów kaskaderskich, dynamicznych oraz lekko przejaskrawionych scen akcji. I w dużej części to właśnie dostałem.

kaskader2

Tytułowym kaskaderem jest Colt Seavers (Ryan Gosling), dla którego podpalenie, skakanie przed eksplozją i brawurowa jazda samochodem marki Cinquecento to chleb powszedni. Od lat jest dublerem gwiazdy kina akcji, Toma Rydera (Aaron Taylor-Johnson) i jest strasznie zabujany w operatorce, Jody (Emily Blunt). Wszystko wydaje się iść dobrze, ALE podczas kręcenia prostej sceny kaskaderskiej coś poszło nie tak. Skończyło się to uszkodzonym kręgosłupem oraz wycofaniem się z branży. Dla kogoś takiego to wyrok śmierci, więc przez 18 miesięcy zaszywa się gdzieś. Wtedy pojawia się jeden telefon od producentki Gail (kompletnie nie do poznania Hannah Waddingham), by znów zrobił swoje jako kaskader do filmu reżyserowanego przez… Jody. I to na jej wyraźną prośbę. Na miejscu sprawa okazuje się o wiele bardziej skomplikowana: Tom Ryder zniknął bez śladu i trzeba go znaleźć, bo inaczej produkcja zostanie wstrzymana. Czasu mało jest, więc Colt musi działać szybko.

kaskader1

Film oparty jest na popularnym w USA, ale nieznanym u nas serialu telewizyjnym z lat 80. Historia jest dość prostą mieszanką kryminału, akcji i odrobiny romansu. A także spojrzenie na branżę filmową z perspektywy osób mniej rozpoznawalnych niż aktorzy i reżyserzy, zaś wykonują najbardziej niebezpieczną pracę – kaskaderów. I czuć tą pasję w tych ludziach oraz szacunek do tego, co robią – w końcu narażają swoje życie dla naszej (poniekąd) rozrywki. Tutaj masę scen pościgów, bijatyk, wybuchów i strzelanin wykonywana jest praktycznie, z niewielką ilością efektów komputerowych. Nasz bohater pakuje się w poważną kabałę i by dotrzeć do prawdę robi masę SZALONYCH rzeczy: a to ściga gości, co porwali asystentkę Rydera, co kończy się bijatyką w jeżdżącej ciężarówce, pędzi na motorówce czy robi mordobicie w klubie na haju. Nie jest to aż tak brutalne i szorstkie jak w „Atomic Blonde” lub energetyczne niczym w „Bullet Train”, lecz jest to zrobione bardzo solidnie. A już finał, gdzie na planie filmowym dochodzi do absolutnej JAZDY BEZ TRZYMANKI (choć plan jest durny), cieszyłem się jak dzieciak, co bardzo baaaaaaaaaaaaaardzo fajne zabawki.

kaskader4

Sama kryminalna intryga i sprawa Rydera nie jest aż tak wciągająca. Łatwo można się domyśleć kto za tym wszystkim stoi, zaś dynamiczna relacja między Coltem a Jodi trochę jest bardziej na wiarę (choć czuć tu chemię między Blunt a Goslingiem). Za to jest dużo jest też humoru oraz odniesień do innych filmów czy to w formie cytatu („Ostatni Mohikanin”, „Rocky”), warstwy wizualnej („Mad Max”, „Diuna”) czy postaci (pies o imieniu… Jean-Claude!!!), gra świetna muza z lat 80. (Kiss, AC/DC, Jan Hammer) i buduje klimat.

kaskader4

Ale to by nie zadziałało, gdyby nie przekonujące aktorstwo. Ryan Gosling jest na wznoszącej fali i kolejny raz sprawdza się jako doświadczony kaskader/detektyw-amator. To ostatnie trochę budzi skojarzenia z postacią graną w „Nice Guys”, tylko po drodze wykonujący różne ewolucje kaskaderskie. Pełen charyzmy i zaskakująco szerokiego wachlarzu emocji: melancholijnego smutku, opanowania, gniewu aż po dziką energię. I wypada świetnie. Równie dobrze radzi sobie Emily Blunt w roli debiutującej reżyserki, próbującej ogarnąć ten realizacyjny chaos. Zaś chemia między tą dwójką działa na tyle, by zaangażować się w tą historię. Ale całość tak naprawdę kradnie świetny Winston Duke (bardzo lojalny i oddany szef kaskaderów Dan Tucker) oraz Hannah Waddingham (producentka Gail, pozornie wspierająca produkcję).

kaskader5

To nie jest najlepszy film akcji i nie jest to najlepszy film w dorobku Davida Leitcha. Za to jest to – jak sam reżyser określił – list miłosny do kaskaderów, odnosząc się z szacunkiem do ich profesji. A wszystko w formie bezpretensjonalną rozrywką w sam raz na zbliżający się okres letni. Wskakujcie śmiało, ściągnijcie kumpli (płci obojga) i bawcie się dobrze, tak jak ja.

7/10

PS. Jak zaczną się napisy końcowe, nie wychodźcie z kina. Nie tylko ze względu na scenę po napisach, ale także na pokazywane momenty realizacji tego filmu.

Radosław Ostrowski

Dzika noc

Nasz Miki ma ostatnio mocno pod górkę. Kiedyś radosny, pełen energii i pasji w swojej profesji, teraz jest coraz bardziej rozgoryczony, przygnębiony i wolałby się schować w jakiejś knajpie. Świat zasuwa jak szalony, wszyscy chcą kasy, kasy i kasy, zaś duch Bożego Narodzenia coraz bardziej umiera. Wszystko się skomercjalizowało, a Miki (czyli Mikołaj) zaczyna mieć wyjebane na to wszystko. Obiecuje sobie, że to będą ostatnie Święta. Co może pójść nie tak?

Ano podczas wizyty w rezydencji strasznie bogatych ludzi, grupa uzbrojonych po zęby bandziorów. Czego oni chcą? 300 milionów dolców ukrytych w skarbcu. Akcja była planowana już dawno i nic ekipy pana Scrooge’a nie powstrzyma. Mikuś pewnie olałby cała sytuację i uciekł w pizdu, gdyby nie jeden mały problem. Najmłodsza domowniczka, czyli Trudy – jedyna wierząca w Mikołaja, idealistka, szczera dziewczyna, której rodzice nie są w zbyt dobrej relacji. Czy rozgoryczony Mikuś odzyska wiarę w Święta? I przy okazji jeszcze skopie parę tyłków?

dzika noc1

Norweski reżyser Tommy Wirkola robi sklejkę znajomych elementów. Zarys fabularny brzmi jak coś a’la „Szklana pułapka”. Mamy walkie-talkie, uzbrojonych po zęby gości, zakładników oraz krwawą jatkę. Nie brakuje też „Kevina samego w domu” oraz na dodatek „Cud na 34. ulicy”. Mikstura z tego powstała miała być krwawym filmem akcji z czarnym niczym smoła poczuciem humoru. Muszę jednak przyznać, że „Dzika noc” nie do końca była tym, na co liczyłem.

dzika noc2

Początek jest świetny, kiedy poznajemy pijącego Mikołaja w barze, a następnie trafiamy do naszej popękanej rodzinki. Poznajemy postacie dość szybko: siostrę Jasona z mężem, gwiazdą kina akcji klasy C i synem youtuberem oraz jego matkę – strasznie dzianą wiedźmę, sarkastyczną i wredną (zaskakująca Beverly D’Angelo, czyli pani Griswold). Potem dostajemy szybki montaż z akcji Mikołaja, a potem wskakuje nasz Scrooge (John Leguizamo) i jego już znajdująca się w środku ekipa. Są twardzi, uzbrojeni po zęby oraz gotowi na wszystko. W drugim akcie akcja wydaje się zwalniać, a nasz Mikuś raczej chce się wydostać. Jednak niczym John McClane zostaje zmuszony do działania, zaś zdobyte walkie-talkie pozwala mu na kontakt z wierzącą w niego Trudy. Traci na tym tempo, za to lepiej poznajemy naszego kumpla w czerwonym wdzianku.

dzika noc3

Wszystko wynagradza chwila, gdy nasz (nie)święty wręcza niegrzecznym złolom potężny kawałek węgla, to nie ma zmiłuj. Ani dla naszych antagonistów, ani dla widzów. Krew leją się w ilościach hurtowych, a zgony brutalnością idą w kierunku slashera. Tego się nie da odzobaczyć, ale adrenalina zaczyna pulsować i przyspieszać. Sceny akcji zrobione są w stylu „Johna Wicka”, czyli z długimi ujęciami, bez szybkich cięć oraz bez kompromisów, za to z szaleństwem w kreatywności. I ogląda się to z wielką frajdą, zwłaszcza gdy mord dokonuje się ze świąteczną piosenką w tle.

dzika noc4

Swoje też robią aktorzy, ale tak naprawdę „Dzika noc” to one man show Davida Harboura, czyli Mikołaja. Rozgoryczony, wypalony i rozczarowany otaczającym światem potrafi wzbudzić współczucie. Powoli jednak odzyskuje pewność siebie dzięki jedynej wierzącej i z szaleństwem w oczach karze kolejnych bandytów. Wspierają go przeurocza Leah Brady (jedyna wierząca Trudy) oraz świetnie bawiący się John Leguizamo (pan Scrooge), którzy najbardziej się wybijają z drugiego planu.

Jeśli czekacie na film z Mikołajem, który jest prawdziwym złodupcem i polaną krwią satyrę na komercjalizację Bożego Narodzenia, „Dzika noc” to propozycja idealna. To jest Mikołaj dopasowany do dzisiejszych porąbanych czasów oraz najlepsza część „Szklanej pułapki” od czasu części trzeciej.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Bullet Train

Macie czasami tak, że idzie na film, znacie reżysera i mniej więcej wiecie, czego możecie się spodziewać. Idziecie pozytywnie nastawieni, ale po wyjściu z seansu jesteście zmieszani, skonfundowani, nawet lekko rozczarowani. Takie dziwne doświadczenie miałem podczas seansu nowego filmu Davida Leitcha – „Bullet Train”. Nadal nie jestem pewny, czy my się ten film podobał.

Punkt wyjścia jest prosty, wręcz banalny. Bohaterem jest Biedronka (Brad Pitt) – najemnik, wykonujący robotę jako złodziej i raczej cwaniak. Czemu jest on promowany jako twardy zabijaka, to ja nie wiem. Gościu znany jest z tego, że ma pecha o skali wręcz kosmicznej i nawrócił się, podążając ku drodze zen. Znaczy się bez przemocy, zabijania i używania broni palnej. Teraz wraca do gry w zastępstwie za chorego kolegę, z zadaniem banalnie prostym. Wsiąść do tytułowego pociągu, co pędzi szybciej niż TGV na linii Tokio-Kyoto, zabrać walizkę z kasą i wyjść. Ale wiecie jak to jest z prostymi zadaniami: proste są tylko z nazwy. Po pierwsze, pasażerów jest dziwnie mało, po drugie to są wszelkiej maści cyngle, zabójcy i mordercy, po trzecie (prawie) wszyscy są tej walizki. A po czwarte, jeśli uważacie, że to wszystko to jeden zbieg okoliczności, popełniliście wielki błąd.

bullet train1

Leich kojarzony jest z akcją, w końcu to doświadczony kaskader (był też dublerem Brada Pitta m.in. w „Podziemnym kręgu”, „Ocean’s Eleven” i „Troi”) oraz reżyser takich filmów jak „John Wick”, „Atomic Blonde” czy „Deadpool 2”.  I spodziewałem się bezpretensjonalnego kina akcji, z wariackimi scenami akcji, niesamowitą choreografią. ALE tutaj chodzi o coś jeszcze, bo reżyser opierając film na powieści Kotaro Isaki próbując zrobić coś jeszcze. Zaserwować skomplikowaną fabułę, pełną przewrotek, skupiając się na kilku postaciach oraz ustaleniu o co tu do cholery chodzi i kto za tym wszystkim stoi? To jest jednocześnie siła i słabość tego filmu. Jak to możliwe? Już tłumaczę.

bullet train2

Tu nie chodzi o to, że postacie są nieciekawe, źle zagrane czy dialogi są nudne. Problem mam z retrospekcjami, których jest zaskakująco sporo i (oczywiście) dzieją się poza pociągiem. Pociągiem szybkim, zautomatyzowanym oraz ciasnym, co buduje lekko klaustrofobiczną atmosferę. Same przeskoki w czasie oraz sceny poza pociągiem są tutaj bronią obosieczną. Z jednej strony dobudowują cała historię, odkrywając kolejne elementy układanki, z drugiej zaś destabilizują rytm oraz niszczą budowaną atmosferę. Szczególnie jak parę scen się powtarza. Reżyser i scenarzysta za bardzo próbują iść w stronę Tarantino oraz Ritchiego w sosie azjatyckim, tylko na sterydach. Wszystkiego jest tu dużo. Dużo akcji (świetnie zrobionej), dużo humoru (niestety, w pewnej chwili zbyt powtarzalnego), dużo postaci (z czego kilka drobnych epizodów zaskakuje – nie, nie będę zdradzał), dużo gadania i zbiegów okoliczności. W środku filmu czułem się zdezorientowany tym chaosem i bałaganem, który w finałowym akcie (czyli ostatecznej konfrontacji oraz wyjaśnieniu całego tego pierdolnika) skrystalizował się. Wręcz nabrał wiatru w żagle, chociaż pod koniec pojawiają się efekty komputerowe.

bullet train3

Aktorsko jest tu bardzo interesująco, choć nierówno. Dobrze radzi sobie Brad Pitt jako pechowy Biedronka, co serwuje mądrości z poradnika pozytywnego myślenia i zderzenie jego nowej filozofii z coraz brutalniejszą jatką potrafią rozbawić do łez. Swoje robi absolutnie szalony duet Aaron Taylor-Johnson/Brian Tyree Henry czy para „bliźniaków” Cytryna/Mandarynka. Mieszanka opanowania, słowotwórstwa oraz obsesji na punkcie „Tomka i przyjaciół” tworzy potężną bombę. Jest jeszcze kradnąca ekran Joey King jako niepozorna psychopatka o ksywie… Książę, która opanowała do perfekcji sztukę manipulacji i ma własny interes, by być w tym pociągu oraz – jak zawsze trzymający fason – Hiroyuki Sanada. O głównym arcyłotrze nie chcę mówić zbyt wiele (tajemniczy gangster o ksywie Biała Śmierć), ale aktor grający tą postać, niemal w całości noszący maskę, był dla mnie dużą niespodzianką.

bullet train4

Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, czy warto pójść na „Kulisty pociąg” (przekład mój), bo to produkcja pełna sprzeczności. Przerysowana, mocno absurdalna i przegięta aż do granicy wytrzymałości, z barwnymi postaciami, świetnymi scen akcji oraz zbyt skomplikowaną intrygą. Leitch miał o wiele większe ambicje, ale zaczął gubić kroki i parę razy się przewrócił.

6,5/10

Radosław Ostrowski

King’s Man: Pierwsza misja

Pierwsi „Kingsmani” byli bardzo odświeżającym filmem szpiegowskim, jednocześnie parodiując ten gatunek. Wszystko polane bardzo absurdalnym humorem, wariackimi scenami akcji oraz świetnym aktorstwem z zaskakującym Colinem Firthem na czele. Później powstała jeszcze kontynuacja, lecz nie spotkała się z tak ciepłym przyjęciem. Niemniej jednak powstała kolejna część, która jest… prequelem i opowiada o początkach organizacji.

Wszystko zaczęło się w roku 1914, gdy widmo wojny nie było jeszcze aż tak namacalne. Bohaterem jest książę Oksfordu, który w 1902 roku stracił swoją żonę (przywożąc zapasy z Czerwonego Krzyża do obozu w zachodniej Afryce) i niemal samotnie wychowuje syna. Mężczyzna jest zatwardziałym pacyfistą, nie chcącym angażować się w jakąkolwiek wojnę czy spór. Sytuacja go jednak zmusza, gdy rozpętuje się piekło. Najpierw zostaje zamordowany następca tronu Austro-Węgier, Franciszek Ferdynand, a następnie przyjaciel oraz mentor księcia, szef wywiadu Kitchener. Wojna doprowadza do chaosu oraz śmierci milionów, co zmusza bohatera do działania. Ze wsparciem niani Polly oraz majordomusa Sholi zaczyna tworzyć siatkę wywiadowczą, gdzie informacje przekazują służący z różnych części świata. Działając w tajemnicy trafia na trop tajemniczego Pasterza, planującego wywrócić świat do góry nogami oraz zniszczyć Anglię.

Matthew Vaughn po raz trzeci zasiada na stołku reżyserskim i znowu zaskakuje. Nadal czuć tutaj spory budżet, ale co jest najbardziej nietypowe, to jest ton. O wiele bardziej poważny i mroczny, gdzie humor pojawia się bardzo rzadko. W końcu jest to czas wojny, pełen brutalnych scen oraz momentów bardzo dramatycznych. Fikcja miesza się tutaj z faktami historycznymi, a stawka – powstrzymanie Pasterza i jego agentów oraz zakończenie wojny – jest wręcz bardzo namacalna. Choć scen akcji jest tu mniej niż w poprzednich odsłonach, nadal czuć ten wariacki, efekciarski styl reżysera. Najdobitniej pokazuje to scena, gdzie bohaterowie próbują zabić Rasputina – zdjęcia i montaż to wręcz czyste szaleństwo (by jeszcze bardziej odlecieć w tle zostaje wpleciony fragment „Rok 1812” Czajkowskiego).

Z drugiej strony są o wiele bardziej dramatyczne momenty jak choćby sekwencje batalistyczne, pokazujące walkę w okopach czy momenty próby odnalezienia nocą szpiega przez żołnierzy zakończona walką z przeciwnikiem przy użyciu broni białej. Ten dysonans powinien wywoływać poważny zgrzyt, jednak jakimś dziwnym cudem wszedłem w ten świat. Chociaż nie do końca tego oczekiwałem po tym filmie. Reżyser igra z oczekiwaniami widza, co wielu się bardzo NIE SPODOBA i zagra na nerwach.

Jeśli coś podnosi ten film na wyższy to przede wszystkim aktorstwo. Tym razem w roli głównej mamy Ralpha Fiennesa jako księcia Oxfordu, a on jak zawsze jest znakomity. Zarówno w tych rzadkich momentach akcji, jak w bardziej dramatycznych scenach. Czuć zarówno determinację i silną wolę, jak też cierpienie oraz momenty załamania. Równie dobrze sprawdza się ekipa otaczająca protagonistę, czyli Gemma Arterton (Polly) i Djimon Hounsou (Shola), a także Harris Dickinson jako syn księcia, Conrad. Relacja między tą dwójką, pełna kontrastu dwóch spojrzeń na kwestie wojennego zaangażowania dla mnie była silnym paliwem emocjonalnym. Ale całe szoł kradnie Rhys Ifans w roli mnicha Rasputina, który jest kompletnie przerysowany, lecz nadal stanowi poważne zagrożenie. Aktor jest nie do poznania zarówno fizycznie, jak i głosowo (cudny ten akcent oraz make-up), choć nie jest on głównym przeciwnikiem. Ten jest solidnie napisany oraz zagrany, choć do ostatniej konfrontacji nie widzimy jego twarzy.

Moja pierwsza kinowa wizyta w roku 2022 i nie mogę powiedzieć, że byłem… bardzo zmieszany, a momentami wstrząśnięty. To o wiele poważniejsza inkarnacja cyklu, gdzie jest mniej podśmiewywania się oraz robienia jaj, a dramatyczne sceny potrafią naprawdę uderzyć z pełnej siły. I na pewno ta część spolaryzuje fanów serii.

7/10

Radosław Ostrowski

Zakładnik z Wall Street

Wall Street – najsłynniejsza ulica w Nowym Jorku, gdzie spotyka się świat wielkiej finansjery. Ale to w tym mieście prowadzony jest program telewizyjny „Money Monster”, gdzie Lee Gates z dużym luzem oraz dystansem przekazuje i doradza jak inwestować, by zgarnąć dużą kasę w czym pomaga spora ekipa ludzi. Razem z reżyserką Patty Fenn na czele, ale pewnego dnia pewna duża firma finansowa traci 800 milionów dolarów – i nikt o nic nie pyta. Jednak pewien desperat uzbrojony w bombę oraz pistolet wchodzi do studia, bierze Gatesa za zakładnika i żąda wyjaśnień.

zakladnik_wall_street1

Wydaje się, że filmów na temat skomplikowanych mechanizmów związanych z funkcjonowaniem finansowego świata. Tym razem mamy do czynienia z klasycznym thrillerem, który jest niemal skupiony w jednym miejscu. Reżyserująca film Jodie Foster wie, jak zbudować napięcie i robi to bardzo konsekwentnie, bardzo powoli dawkując informacje. Zwłaszcza, że nasz główny niby zły (porywacz) wydaje się być niestabilną, tykającą bombą i jeden niewłaściwy ruch, słowo, może skończyć się eksplozją. Ale jednocześnie Foster przeskakuje przez różne miejsca, gdzie ludzie oglądają te wydarzenia (bary, metro, Rejkjavik, Tokio, siedziba firmy) i próbuje rozgryźć całą tą hecę. Pokazuje też jeszcze jedno: że każdy szary człowiek (oprócz finansowych watażków) nie jest w stanie ogarnąć, każdy jest manipulowany, oszukiwany. Jak mówi prezes firmy: „Nigdy nie pytasz o to, jak to działa, dopóki zarabiasz”. Czyli chciwość jest dobra, prawda? Tylko nie dla wszystkich.

zakladnik_wall_street2

Niby nie jest to nic, czego byśmy nie znali po filmach o wielkich finansach, gdzie tak naprawdę wszystko jest zasłoną dymną do większego kantu. Foster potrafi utrzymać odpowiednie tempo, w czym pomaga bardzo płynny, dynamiczny montaż, pulsująca muzyka oraz miejscami bardzo dużo złośliwego humoru. I to czyni „Zakładnika” bardzo przyjemną rozrywką, budującą suspens aż do końca (nawet jak… opuszczamy budynek). Może i bywa dość przewidywalny (łatwo się domyślić, kto narozrabiał), ale to wszystko potrafi wciągnąć.

zakladnik_wall_street3

„Zakładnik” ma też bardzo mocną obsadę. George Clooney jako Gates świetnie balansuje na granicy powagi i zgrywy, kryjąc pod tą postacią dość sumiennego, ale manipulowanego dziennikarza. Równie mocna jest Julia Roberts (Patty), który za pomocą słuchawek ma kontakt z Lee i próbuje opanować ten cały bajzel. Ten duet świetnie się uzupełnia, tworząc silną mieszankę spokoju z brawurą. No i jeszcze Jack O’Connell w roli desperata Kyle’a, będący najbardziej nieobliczalny, niepewny, ale budzący współczucie.

„Zakładnik z Wall Street” to niemal staroszkolny w konstrukcji thriller zrobiony za pomocą współczesnych wynalazków. Nie opowiada niczego, co byśmy o świecie wielkiej finansjery nie wiedzieli, ale to trzyma w napięciu i dostarcza rozrywki. Czasami to wystarczy.

7/10 

Radosław Ostrowski