Książę ciemności

Ile razy słyszeliście o końcu świata – dniu, w którym Szatan przejmie władzę nad światem, a ludzkość umrze ewentualnie stanie się jego niewolnikami. Filmowcy swoich wizji zagłady prezentowali mnóstwo, także John Carpenter odpowiedzialny za trylogię apokaliptyczną. W jej skład wchodzą niezapomniane „Coś”, finałowe „W paszczy szaleństwa” oraz część środkowa, czyli „Książę ciemności”.

Fabuła wydaje się być prosta – lokalny proboszcz, ojciec Loomis otrzymuje w posiadaniu małą skrzynkę oraz pamiętnik od umierającego zakonnika. W skrzynce jest klucz do bardzo starego, wręcz zapomnianego kościoła, gdzie znajduje się dziwna, zielona substancja w dużej kapsule. Prosi o pomoc fizyka, profesora Biracka, żeby zbadać tą materię oraz przetłumaczyć dziwną księgę pisaną różnymi językami. Naukowiec razem ze studentami przybywają do kościoła, a tam zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

ksiaze_ciemnosci2

Carpenter znany był z pewnej ręki przy tworzeniu kina grozy wszelkimi metodami. I już w pierwszych 10 minutach, serwuje napięcie obrazami niemal pozbawionymi dialogów, za to z pulsującą, mroczną muzyką – ciekawe, że sakralny charakter zbudowano tylko za pomocą syntezatorów – zapowiadających złe wydarzenia. A reżyser nie tylko nie spieszy się z serwowaniem kolejnych informacji, stawiając bardziej na klimat oraz poczucie zagrożenia niż na sensowny scenariusz. Samo wnętrze kościoła (w szczególności pomieszczenie z płynem otoczone krzyżami oraz świecami) robi piorunujące wrażenie, zaś atmosfera robi się coraz bardziej niepokojąca. Z jednej strony działa sam zły, stosując niemal klasyczny trick z opętaniem (tym razem przenosząc się poprzez… płyn) i przechodząc z postaci na postać, z drugiej swoje robi grupa bezdomnych otaczająca budynek.

ksiaze_ciemnosci1

Dalej już mamy rzucane różne sposoby straszenia: od powoli budowanej atmosfery niepokoju, przez sporą obecność mrówek po odrobinę krwawej jatki (śmierć za pomocą roweru), przemianę w zombie (mocna scena rozpadu ciała, z którego wyłażą robaki) aż po niebezpieczny moment związany z powrotem Szatana – końcówka jest wręcz rewelacyjna aż do niejednoznacznego finału. Reżyser przy okazji dorzuca swoje trzy grosze w kwestii Kościoła, który ukrywał tajemnicę związaną z prawdziwym Złem, zastępując ją swoimi dogmatami działającymi niczym dobry produkt. Złem, z którym nie można negocjować, przekonać, ale zwalczać. Tylko, czy nauka i wiara jest w stanie pokonać Antychrysta? Zakończenie – jak to u reżysera przystało – nie daje wcale pozytywnej odpowiedzi, o czym lepiej się samemu przekonać.

ksiaze_ciemnosci3

Aktorstwo jest typowe dla kina klasy B, czyli jest przyzwoicie. A film kradnie fantastyczny Donald Pleasence w roli księdza Loomisa (zbieżność nazwiska z lekarzem z „Halloween” nie jest przypadkowe) – zmęczonego życiem duchownego, który wydaje się bardzo niepokojącym bohaterem. Równie świetny jest Victor Wong w roli profesora Biracka – naukowca, z zacięciem filozoficznym, prowokującego do bardziej samodzielnego myślenia. Młodzi studenci, choć mają po około 30 lat, wypadają całkiem nieźle.

„Książę ciemności” zaskakująco dobrze się trzyma, choć to jeden z mniej znanych filmów Carpentera. Strasznie klimatyczny (troszkę przypominał mi „Linię życia” zmieszaną z „Egzorcystą” oraz „Coś”), chociaż czasami fabuła nie zawsze jest sensowna, a poczucie grozy nie zawsze się utrzymuje przez cały film. Niemniej pewna realizacja, świetne zdjęcia oraz niepokojąca muzyka nadal robią bardzo silne wrażenie.

7/10

Radosław Ostrowski

Halloween

Każdy ma swoje ulubione gatunki, jeśli chodzi o horror und groza. Jednym z podgatunków jest slasher, czyli konfrontacja zazwyczaj młodych, nieodpowiedzialnych nastolatków z bardzo niebezpiecznym psycholem, co ma siłę w mięśniach i nic nie jest go w stanie powstrzymać (symbol czystego zła). Takich filmów powstało w ilościach hurtowych, że coraz bardziej ten schemat zaczyna drażnić. I rodzi się pytanie, czy z perspektywy współczesnego widza, filmy tego gatunku z przełomu lat 70. oraz 80. nadal potrafią wywołać strach, przerażenie i grozę? Jednym z tych śmiałków, którzy zbudowali tą konwencję był John Carpenter ze swoim „Halloween” z 1978 roku.

Punktem wyjścia jest popełniona w 1962 roku morderstwo, które popełnił niejaki Michael Myers. Trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie po piętnastu latach ucieka i wraca do rodzinnego miasteczka, by znów zasiać grozę. W ślad za nim wyrusza dr Sam Loomis, tylko czy nie będzie za późno. A w tym samym czasie trzy małolaty planują zrobienie wspólnej imprezy, co może się źle skończyć.

halloween_19781

Reżyser bardzo spokojnie buduje atmosferę strachu i szokuje już na dzień dobry. Sama scena pierwszego zabójstwa pokazana z oczu bohatera potrafi zbudować napięcie, a samo odkrycie tożsamości zabójcy nadal wywołuje szok. Historia toczy się tutaj bardzo powoli, wręcz dwutorowo: bo mamy zarówno tajemniczego Myersa, który straszy tutaj w bardzo prosty sposób (wejście serwowane pamiętnym tematem przewodnim): Myers pojawia się albo gdzieś w tle, by w następnym ujęciu zniknąć albo widzimy częściowo sylwetkę antagonisty, co troszkę przypomina taktykę pierwszych filmów Stevena Spielberga. Nawet jak widzimy pełną sylwetkę, to jest ona na tyle daleko, że nie jesteśmy w stanie zobaczyć wyraźnie jego twarzy. I to potrafi zadziałać, zwłaszcza z powodu wykorzystywania mroku, z którego nasz zły potrafi wyskoczyć w każdej chwili.

halloween_19782

Z drugiej strony mamy grupkę nastolatków, którzy tego dnia chcą pójść na żywioł i stracić dziewictwo. Kontrastem dla nich jest Laurie Strode, która reprezentuje wszelkie konserwatywne wartości, dając jej (zgodnie z panującym szablonem tego gatunku) największe szanse na przetrwanie. Jeśli spodziewacie się wiader krwi, hurtowo zarzynanych małolatów oraz głupawych zachowań naszych bohaterów, to… będziecie mieli tylko to ostatnie (moment, gdy małolata po stosunku czeka na faceta i gdy pojawia się Myers w prześcieradle, nie odpowiadając na jej słowa). Carpenter – być może z powodu cenzury czy za małego budżetu – serwuje śladowo krew oraz sceny erotyczne, co działa tutaj na plus. Nawet jump-scare’y (ale bez typowego dla chwytu podbudowania odpowiednią ilustracją) miejscami nadal potrafią działać, włącznie z otwartym finałem, co kompletnie mnie zaskoczyło.

halloween_19783

Aktorsko jest to poziom kina klasy B, czyli niskobudżetowej produkcji, bez znanych twarzy. Wyjątkiem jest tutaj Donald Pleasence w roli dr Loomisa, który jest tutaj odpowiednikiem profesora van Helsinga w tym świecie. Wie o swoim przeciwniku zadziwiająco dużo, wygląda bardzo tajemniczo, nosi broń, serwując bardzo niepokojące słowa. Z młodych aktorek największe wrażenie robi Jamie Lee Curtis w roli sympatycznej Laurie, która zostaje zmuszona do fizycznej konfrontacji i wychodzi dość poturbowana. Cała reszta postaci po prostu jest i albo potrafi wkurzyć (Nancy Kyes), albo jest mi kompletnie obojętna.

Powiem szczerze, że spodziewałem się, iż „Halloween” będzie raczej śmieszył niż budził przerażenie. A jednak Carpenterowi udało się klimat zagrożenia, mimo pewnych głupotek oraz stosowania dość prostych tricków (operowanie dźwiękiem, wszechobecny mrok), dając podstawę kolejnym (bardziej lub mniej brutalnym) popisom kolejnych rzeźników kina grozy pokroju Jasona czy Freddy’ego Krugera. A to spore osiągnięcie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Matnia

George i Teresa są małżeństwem z krótkim stażem. On rzucił pracę w firmie i maluje, ona hoduje kurczaki i zdradza męża. Oboje mieszkają w zamku na odludnej wyspie. Ich dość spokojne i stabilne życie ulega zmianie, gdy do ich domu wpadają postrzeleni gangsterzy (Richard i Albert), którzy czekają na swojego szefa – Katelbacha.

matnia1

Już po tym opisie widać, że ten film mógł nakręcić tylko jeden człowiek – Roman Polański. Można powiedzieć, że w pewnym sensie to inna wersja „Noża w wodzie”. Psychologiczna gra ubrana tym razem w konwencję thrillera, jednocześnie łamiąc jego reguły, bo bohaterowie nie do końca pasują do swoich ról – oprawca ma postrzeloną rękę, zaś „zakładnicy” to ludzie niedopasowani do siebie,w dodatku to kobieta tutaj przejmuje inicjatywę i jej zachowanie napędza sporą część akcji (pozwala sobie nawet wypić wódkę z gangsterem). Brzmi dość absurdalnie? Pachnie to Beckettem („Matnia” miała być adaptacją „Czekając na Godota”), w dodatku okraszone jest to sporą dawką czarnego humoru, zaś napięcie w wielu miejscach jest namacalne, jednocześnie serwując dość szerokie pole do interpretacji i będące świetnie zrealizowane (zdjęcia, montaż).

matnia2

Także od strony aktorskiej film prezentuje się na wysokim poziomie. Wszystko jest tutaj rozpisane na 3 postacie: agresywnego i twardego Richarda (Lionel Stander), uległego, stonowanego George’a (Donald Pleasence) oraz prowokującą Teresę (Francoise Dorleac), która próbuje zmusić panów do działania. Ich relacje są clou tego filmu, zaś oni sami okazują się dość złożonymi postaciami.

Polański po raz kolejny potwierdza swój talent oraz sprawność realizacyjną. Mroczne kino, które wymaga wiele, dając równie dużo.

7/10

Radosław Ostrowski