Artur Andrus – Sokratesa 18

sokratesa-18-w-iext52743361

Najzagorzalsi słuchacze radiowej Trójki kojarzą postać Artura Andrusa – dziennikarza, konferansjera, satyryka, wieloletniego prowadzącego Akademię Rozrywki. Ale w 2017 roku ta jedna z barwnych postaci sceny kabaretowej odchodzi z Myśliwieckiej, lecz nic sobie z tego nie robi i po zaledwie trzech latach wydaje swój czwarty album.

I jest to album związany z podróżami. Bo któż inny niż człowiek, co pił w Spale i spał w Pile, nie mógł się do tego bardziej nadaje. Wsparcia udzielił nadworny kompozytor Łukasz Borowiecki, który znowu czaruje swoim podejściem. “Bez katarynek” to niemal akordeonowy walczyk retro, jakiego nie powstydziłby się sam Jaromir Nohavica, do którego porównywany jest Andrus. Jest wdzięcznie, elegancko oraz dowcipnie. Ale już “Babka w czapce” to wręcz rock’n’rollowy popis z lat 60., gdzie gitara pozwala sobie na bluesowe popisy, podobnie idzie “Przy kościele Santa Croce” okraszonym organami oraz smyczkami, budującymi specyficzny nastrój. Kolejna wolta to jazzowa “Ciocia w gablocie”, gdzie słyszymy kontrabas oraz pstryknięcia.do tego jeszcze wokalizy Doroty Miśkiewicz, żeby było na bogato, bon a koniec atakują dęciaki niczym z “Różowej pantery”. Bardziej eleganckie jest “Stargard in the Night”, czyli polska wersja “Strangers in the Night” Franka Sinatry rozpisana na akordeon, fortepian oraz gitarę. Ale nic nie przygotowało na chopinowską w duchu “Szopkę d-moll op. 86” (jest też wersja instrumentalna), gdzie fortepian gra wręcz z rozmachem, chociaż czasami troszkę nieczysto.

By dalej trzymać się zabarwienia etnicznego, wybrane na singla “Od Jokohamy do Fujisawy” zabarwione jest “japońskimi” smyczkami, chociaż troszkę (to przez gitarę oraz “tykające” dzwoneczki) przypomina mi “Until” Stinga. Bluesowe “A jak patrzy się z Przehyby” z ciężkimi klawiszami oraz oszczędną gitarą luzem mogło powstać gdzieś w latach 80., zaś wejście saksofonu oraz absurdalne poczucie humoru (współczesne losy Sobieskiego i Marysieńki). Równie zabawne jest góralsko-greckie “Sybciej wyżej mocniej”, chociaż refren jest wręcz patetyczny. Zaskakujący koktajl Mołotowa. Spokojniejszy folklor miejski serwuje utwór tytułowy z prześlicznym klarnetem, by na koniec zaatakować szybkim tangiem “Leszku, synu Kazimierza”, gdzie najwięcej do powiedzenia mają dęciaki oraz klarnet (nawet “Podmoskiewska wieczerza” się tu znalazła). A żeby nie było nudno to jako dodatkowe nagranie dostanie instrumentalną “Szopkę” oraz psychodeliczny duet z Czesławem Mozilem (“Trzeba mieć specjalną skrzynię”).

Jak sobie na tym polu poradził sobie sam gospodarz? Płynnie odnajduje się w tym całej gatunkowej żonglercce, zaś oparte na absurdalnych pomysłach teksty nie są pozbawione trafnych obserwacji społecznych (kwestia podsłuchów w “Stargard in the Night”), kwestia wieku pewnej ciotki odkryta przez czy greckiej olimpiady z udziałem… podhalańskich górali, antywojenny song (“Leszku synu Kazimierza”) czy filozoficznej refleksji czy człowiek pochodzi od… bociana (“Sokratesa 18”).

Trafnie, dowcipnie oraz inteligentnie – to bardzo niebezpieczna mieszanka, która każe ustawić albumy Andrusa obok choćby dzieł Kabaretu Starszych Panów (nie, nie przesadzam). Fani mistrza będą usatysfakcjonowani, a miłośnicy absurdalnych sytuacji tym bardziej znajdą wiele dla siebie. Reszta powinna spróbować, bo są duże szanse na złapanie wielkiego haju. A nawet padniecie ze śmiechu, tak jak ja.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dorota Miśkiewicz – Best of

dorota-miskiewicz-best-of

Kolejna składanka na tym blogu. Niby nic nowego, bo wybranie najlepszych z najlepszych (czytaj: najbardziej znanych utworów znanego/nieznanego twórcy) może wydawać się tylko i wyłącznie skokiem dla kasy, oznaką braku pomysłu na nowy materiał. Ja jednak widzę w tym szansę na bliższe zapoznanie się z dorobkiem poszczególnego twórcy – album, z którym można zacząć przygodę, by zagłębiać się później. Tak jest też z kompilacją Doroty Miśkiewicz – jednej z ciekawszych polskich wokalistek jazzowych.

Jednak na początek dostajemy nowy utwór, czyli „Bezbłędny” z wybijającą się gitarą akustyczną oraz „karaibskim” klimatem. Dalej mamy mieszankę jazzowo-popową, gdzie wspierana przez doświadczonych muzyków (m.in. gitarzystę Marka Napiórkowskiego, perkusistę Roberta Lutego czy basisty Roberta Kubiszyna), ale zrobioną ze smakiem i lekkością. Tak jest zarówno w duetach z Grzegorzem Turnauem („Pod rzęsami”) czy niesamowitą Cesarią Evorą („Um Pincelada” ze świetnym smyczkiem), ale też i solowo. Bywa marzycielska (piękne „Nucę, gwiżdżę sobie” czy eleganckie „W komórce”), czasami nowoczesna (perkusja w „Poza czasem” czy nagrana dla Yugopolis „Anna Joanna”), skręcająca w egzotykę (flety w „Budzić się i zasypiać z Tobą” czy nagrana razem ze Stefano Bollanim „So gia (Sodade)”).

Różne oblicza artystki, którą łączy niesamowity, delikatny głos oraz niebanalne teksty, napisane głównie przez Michała Rusinka. Wszystko zrobione jest ze smakiem, lekkością oraz stylem. Takie składanki lubię bardzo.

8/10

Radosław Ostrowski

Artur Andrus – Cyniczne córy Zurychu

Cyniczne_cory_Zurychu

Legendarny konferansjer estradowy, autor szalonych i pokręconych tekstów oraz twórca nowych gatunków polskiej piosenki powrócił. Opromieniony platynowym sukcesem „Myśliwieckiej”, dziennikarz radiowej Trójki zwany przez Indian Tym, co Pił w Spale i Spał w Pile, Artur Andrus niczym rycerze Jedi powraca z nowym materiałem, by podbić listy przebojów oraz zadowolić swoich fanów. Co zapewne już zrobił tytułem – „Cyniczne córy Zurychu”.

Dwanaście szalonych piosenek nagrano ze wsparciem Łukasza Borowieckiego i Wojciecha Steca, czyli złotego składu z „Myśliwieckiej”, a także Grupą Mo Carta. Nie brakuje tu zarówno skrętów w jazz (trąbki w „Nie zaczynaj”), warszawskiego folkloru („Baba na psy” z obowiązkowym banjo i klarnetem), nowatorską szantę narciarską („Nazywali go Marynarz”) czy kompletnie wystrzałową polską piosenkę turecką (tytułowy utwór). Ale dominuje tutaj przede wszystkim jazzowa elegancja (własna wersja „Mona Lisy” do melodii Nat King Cole’a czy „Zając na Manhattanie” z łagodnymi klawiszami Wojciecha Karolaka) oraz skrętów w piosenkę francuską (płynące smyczki w „Szalonej Krewetce” – kompozycja Włodzimierza Korcza). Dla siebie znajdą tez fani rocka (gitarowa wersja „Baby na psy”) oraz pieśni chóralnej („Twarz Moniuszki” w wykonaniu chóru mieszanego składającego się z Grupy Mo Carta i ich żon). Jest to szaleństwo gatunkowe, w którym Andrus czuje się niemal jak ryba w wodzie.

Powiedzmy sobie to wprost – Andrus wielkim wokalista nie jest, ale potrafi oczarować swoim ciepłym głosem („Mona Lisa – rodowód”), nieraz posuwając się do brawury (tytułowa piosenka zaśpiewana w lekko „pijackim” stylu z nadekspresyjnym „aaaaaaaaaaaaaaaa”). Jednak Andrusa – poza Grupą Mo Carta – wspiera wokalnie wiele znakomitości jak Zbigniew Wodecki („Szalona Krewetka”), Dorota Miśkiewicz (kolęda „Bambino jazzu”) czy Ewa Cichocka z Czerwonego Tulipanu („Diridonda”). Jednak prawdziwą siłą Andrusa są jego teksty mocno ocierające się o absurd i rozbrajające puenty – niepozbawione aluzji do innych piosenek („Nazywali go Marynarz” – fraza „Jeszcze się tam jak żagiel bieli”, „Baba na psy” – fragment „Głos Wybrzeża nosi w pysku”).

Powiem krótko – niemożliwe stało się faktem i jestem w stanie postawić sto euro przeciw stu złotym, że „Cyniczne córy Zurychu” powtórzą sukces „Myśliwieckiej”, a wiele piosenek znów będzie szaleć na parkiecie. Dlaczego ten album nie jest refundowany przez NFZ? Nie rozumiem.

10/10

Grzegorz Turnau – 7 widoków w drodze do Krakowa

7_widokow_w_drodze_do_Krakowa

Tego wykonawcy przedstawiać nie trzeba – od wielu, wielu lat jest najbardziej znanym artystą poezji śpiewanej w naszym kraju. jego utwory są głównie liryczne, spokojne, mało przebojowe, ale z dobrymi tekstami. Grzegorz Turnau wypracował sobie własny styl, któremu jest wierny do teraz. Zeszłoroczna płyta „7 widoków w drodze do Krakowa” tylko to potwierdza.

Piosenek jest tylko 10, Turnaua wspiera Śląska Orkiestra Kameralna oraz skromny zespół. Spokój słychać już w „Tęczynie”, gdzie plumkają smyczki i płynie obój. W podobnym tonie jest utrzymana „Ledwie chwila”, gdzie jeszcze wchodzi trąbka i perkusja. Łagodne dźwięki fortepianu towarzyszą nam niemal przez cały czas (piękny, choć długi wstęp w „Czernej”, gdzie jeszcze dołącza się gitara i obój) i można odnieść wrażenie pewnej monotonii, jednak kompozycje są okraszone drobiazgami (trąbka w „Śnie w Czernej” czy obój ze smyczkami w „Tyńcu”), mającymi na celu nie doprowadzić do uśpienia. na szczęście, Turnau wie, co to jest dynamika, co pokazuje i w „Ledwie chwila”, jak i w „Krzeszowicach”), dzięki czemu słucha się tego naprawdę dobrze.

Teksty autorstwa Bronisława Maja inspirowane są freskami Józefa Peszki, przedstawiającymi podkrakowskie miejscowości (ich nazwy są umieszczone w tytułach). Są to opowieści o przemijaniu, odchodzeniu i wszystkim, co związane z nim. Sam Turnau ma taki głos jak zawsze, czyli dobry. Pewnym zaskoczeniem jest obecność Doroty Miśkiewicz, będącą drugim głosem (bardzo delikatnym) i współprzewodnikiem po tym świecie.

Sama płyta nie zmieni podejścia wobec Turnaua – fani przyjmą ją z aprobata i błogosławieństwem, a przeciwnicy zarzucą wtórność i brak nowych pomysłów. Jak zwykle w tych kwestiach, prawda jest gdzieś po środku. Ale moim zdaniem, jest po prostu solidnie.

7/10

Radosław Ostrowski

Jerzy Wasowski – Wasowski odnaleziony. Ktoś zbudził mnie

Zdarzają się projekty, które są dość nietypowe i zaskakujące. To jeden z nich. Wszystko zaczęło się w momencie, gdy Grzegorz Wasowski – znany dziennikarz i satyryk, syn jednego z założycieli Kabaretu Starszych Panów przekazał Polskiemu Radiu niepublikowane wcześniej taśmy z utworami swojego ojca, które nadgryzł ząb czasu. Tam zadanie odnowienia tych ścieżek (czytaj: aranżacji i skomponowania muzyki) otrzymał kompozytor Krzysztof Herdzin. I tak powstał „Wasowski odnaleziony”.

I trzeba przyznać, że muzyka ta brzmi bardzo elegancko, odrobinę nostalgicznie i staroświecko. A jednocześnie zachowano głos Wasowskiego, który nie gryzie się z muzyką nagraną teraz. Smyczki, fortepian, flety – to wszystko mogłoby zostać nagrane równie dobrze 30-40 lat temu w Kabarecie Starszych Panów. Ta elegancja nie wywołuje rozdrażnienia czy poczucia archaizmu czy zgrzytu miedzy Wasowskim a muzyką i w dodatku różnorodna pod względem tempa i nastroju.

Za to zaskakujące są teksty (m.in. autorstwa Jeremiego Przybory i Ryszarda Marka Grońskiego), które mimo lat zaskakują aktualnością („Chcemy być oszukiwani” czy „Polityka i moralność”), a także pełne liryzmu i humoru („Czy on śpi z nią”), co mnie bardzo cieszy.

Ale twórcy płyty jeszcze zrobili niespodziankę, bo na tej płycie są aż cztery duety. Technika jest tak rozwinięta, że nagranie duetu z osobą nieżyjącą nie jest żadnym problemem. Na szczęście nie wywołują one żadnego zgrzytu czy poważniejszych niedoróbek technicznych. A i panie nie byle jakie, bo Anna Maria Jopek (otwierająca całość „Ktoś zbudził mnie”), Irena Santor („Trzy pejzaże ze snu”), Monika Borzym (lekka „Fortuna kołem się toczy”) i Dorota Miśkiewicz („Lubię być szczęśliwa”) – wszystkie panie po prostu są wspaniałe.

Myślałem, że końcówka tego roku niczym mnie nie zaskoczy, a tu proszę – pojawia się „nowy” album Wasowskiego. Eleganckie, staroświeckie, ale nie jest to ramotka czy muzealny eksponat. Kto wie, może będzie dalszy ciąg, na co bardzo liczę.

7,5/10 (a co mi tam, niech będzie 8/10)

Radosław Ostrowski


Krzysztof Kiljański – Powrót

powrot

Ten jazzujący wokalista najbardziej stał się znany dzięki swojej debiutanckiej płycie, gdzie zaśpiewał m.in. duet z Kayah. A potem przez lata była cisza, choć nadal funkcjonował i nagrywał. I właśnie teraz ukazuje się jego trzeci album. Czy jest to jednak udany „Powrót”?

Album jest zawiera 12 piosenek utrzymanych w delikatnej, jazzowo-popowej stylistyce. Poznać ją można nie tylko po charakterystycznych brzmieniach perkusji, ale także fajnie grających klawiszach („Zapomnę”, „Po prostu”), delikatnej gitarze elektrycznej oraz akustycznej („Księżycowa kołysanka”) i przede wszystkim fortepianu. Pojawia się także pstrykanie („Po prostu”) i bas („Chodź do mnie”) zaś całość jest lekka i relaksująca. Choć tak naprawdę stricte jazzowy jest tylko „Kochać i być”, gdzie jeszcze pojawiają się skrzypce. Nie zabrakło też żywszych kompozycji jak „Zapytaj czy” z kastanietami czy „Zawsze obok mnie” z mocniejszą perkusją i gitarą elektryczną, urozmaicając spokojny klimat.

Sam wokal Kiljańskiego też jest bardzo delikatny i romantyczny, bardzo pasujący do całości i współtworzący klimat. Także teksty całkiem nieźle mówiące o tematyce miłosnej. Wokalista także pojawia się w dwóch zgrabnych duetach: z Dorotą Miśkiewicz („Naprawdę”) oraz Haliną Młynkovą („Podejrzani zakochani”).

Nie będę oszukiwał, „Powrót” nie powalił mnie na kolana. Okazał się solidną płytą, której słucha się z frajdą, choć liczyłem trochę na więcej.

6,5/10

Radosław Ostrowski