Parodie i wszelkiego rodzaju pastisze filmów szpiegowskich są równie stare jak filmy szpiegowskie. W ostatnim czasie takim specem od tego gatunku stał się Matthew Vaughn, dzięki serii filmów „Kingsman”. Reżyser bardzo efekciarskiego, intensywnego i kreatywnego (w formie) kina rozrywkowego wraca z kolejną historią o szpiegach. Tylko, że troszkę inaczej opowiedzianej.

Początek idzie bardzo w stylówę a’la James Bond, który tym razem nazywa się agent Aubrey Argylle (Henry Cavill z „kwadratową” fryzurą). Podczas misji w Grecji ma schwytać niejaką LaGrange (Dua Lipa) i znaleźć główny klucz. Sprawy się komplikują, bo a) Argylle zostaje zdekonspirowany, b) LaGrange ucieka i trzeba ją dopaść. Ale od czego jest sprawdzony kumpel, Wyatt (John Cena). Po krótkim przesłuchaniu okazuje się, że kobieta pracowała dla… dyrektora organizacji, dla której pracuje Argylle. By znaleźć dowody tej zdrady, panowie ruszają do Londynu, by znaleźć hakera i „główny klucz”.

Wciągnęło was? To muszę was rozczarować, bo cała ta historia to… finał czwartego tomu cyklu powieści o Argylle’u autorstwa Elly Conway (Bryce Dallas Howard). Kobieta pracuje już nad piątym tomem, jednak brakuje zakończenia. Chcąc przełamać blokadę twórczą pisarka wyrusza do matki (Catherine O’Hara), by razem popracować nad rozwiązaniem. W pociągu poznaje niejakiego Aidena (Sam Rockwell), który przysiada się obok i… okazuje się być szpiegiem. Choć prawdę mówiąc z długim zarostem i włosami wygląda jak ostatni menel. Do tego wszyscy (prawie) pasażerowie chcą ją zabić. Czy ma to coś wspólnego z książką?

Jak widać „Argylle” ma fabułę tak prostą do zrozumienia jak ustawy sejmowe. I tu nawet nie chodzi o przeplatanie się fikcji literackiej z rzeczywistością czy pastiszowy ton całości. Vaughn – jak na niego przystało – robi efekciarskie, szalone opowieści, gdzie realizm robi sobie wolne. Bardzo dynamicznie sfilmowanie i zmontowane sceny akcji podkręcają adrenalinę (szczególnie jak Aiden zmienia się w Argylle’a), wszystko pędzi na złamanie karku, mieszając brutalną jatkę (choć film ma kategorię PG-13) z humorem, mocno polanym absurdem. Po drodze odkrywamy kolejne twisty i zakręty, których jest sporo. Być może nawet za dużo, przez co gdzieś bliżej końca stawały się łatwe do przewidzenia. Aż już trzeci akt i finałowa konfrontacja to jest czyste szaleństwo, w którym główną rolę odgrywają ropa, granaty dymne, podczerwień i noże jako… łyżwy. Więcej nie powiem, bo to trzeba zobaczyć na własne oczy. Wielu może zmęczyć ten przesyt fajerwerków, jednak ja bawiłem się naprawdę dobrze. Może nie tak jak w serii „Kingsman”, ale Brytyjczyk nie ma się czego wstydzić.

Sytuację wspierają świetni aktorzy. Bardzo pozytywnie zaskakują Bryce Dallas Howard i Sam Rockwell. Ta pierwsza jako pisarka wrzucona w sam środek szpiegowskiej intrygi jest bardzo przekonująca. Szczególnie korzystając z inteligencji i sprytu, unikając siłowej konfrontacji. Im jednak dalej, okazuje się mieć o wiele więcej umiejętności niż się można spodziewać. Z kolei Rockwell nie miał roli tak wymagającej fizycznie jak Aiden. Brutalny, bardziej stąpający po ziemi i miejscami sarkastyczno-zblazowany. Intrygujące duo. Na drugim (oraz trzecim) planie mamy zbieraninę wyrazistych ról: od szorstkiego Bryana Cranstona (dyrektor Ritter, czyli główny antagonista) przez zaskakującą Catherine O’Harę (matka Elly) po drobne epizody Samuela L. Jacksona (Alfie) czy pojawiających się we „fragmentach książek” Henry’ego Cavilla i Johna Cenę.

Zdaję sobie sprawę, że będę raczej w mniejszości, ale… podobał mi się ten „Argylle – Tajny szpieg”. Może nie jest aż tak zaskakująca i szalona jak osadzona w podobnym klimacie seria „Kingsman”, jednak Vaughn jakimś cudem potrafi cały czas wykrzesać swoją szaloną wyobraźnię. Efekciarskie, celowo tandetne i bardzo kreatywne kino akcji z humorkiem.
7/10
Radosław Ostrowski






