
Trudno nie polubić tego sympatycznego rudzielca z Brytanii, który wydał dwie całkiem niezłe płyty, ale zawsze miałem problem z poczuciem nie tyle przesytu, ile chaotyczności poszczególnych dzieł. I kolejny sztab producentów (m.in. Benny Bianco, KillBeatz i Labrinth) odpowiada za trzeci materiał. Tytuł konsekwentnie jest znakiem matematycznym (+ i X), dając tym razem znak dzielenia.
I tak jak poprzednio mamy mieszankę akustycznej gitary ze wszelkim popowym entouragem. Przedsmak dostajemy w otwierającym całość „Eraser”, gdzie mamy gitarę i wyciszoną perkusję w tle, a sam Ed nawija jakby był raperem. Jednak nie trwa to długo, gdyż dochodzi do głosu gitara elektryczna oraz elektronika imitująca smyczki, a sam frontman zaczyna śpiewać. Bardziej przystępnie robi się w nostalgicznym „Castle In the Hill” ze skoczną gitarą i delikatną elektroniką oraz delikatnej, gitarowej balladzie „Dive”. Za to nie do końca mnie przekonuje „Shape of You” z całkiem niezłymi perkusjonaliami oraz troszkę zbyt patetyczna (mimo minimalistycznej aranżacji) „Perfect”.
Nie brakuje kilku ciekawych sztuczek jak zmieszanie celtyckich dźwięków ludowych z elektroniką w skocznym „Galway Girl”, imitacja fletów w „Barcelonie” czy nakładany na siebie zaśpiew w lekko rapowym „New Man”, ale w sporej części to pisane troszkę na jedno kopyto popowe piosenki, jakich w rozgłośniach radiowych są tysiące. I nawet głos Sheerana nie pomaga ich odróżnić od reszty, co już sytuuje go na straconej pozycji.
Nadal lubię Sheerana, bo potrafi zrobić lekkie i zwiewne piosenki jak pianistyczny „Supermarket Flowers” czy ciepłe „Bibia Be Ye Ye”, ale tak naprawdę ciągle robi furorę pojedynczymi utworami niż całymi płytami, gdyż ciągle panuje stylistyczny chaos. Nadal jest tylko nieźle.
6/10
Radosław Ostrowski


