Fisz Emade Tworzywo – Numer 1

20180301031556_FET_numer_1_standard_(002)

Fisz i Emade, czyli bracia Waglewscy to jedni z bardziej rozpoznawalnych polskich duetów na scenie hip-hopowej. Chociaż ostatnie lata to bardziej skręt ku muzyce alternatywnej (zaskakująco udany), tym razem postanowili przypomnieć swoje poprzednie dokonania. “Numer 1” to – niestety, albo stety – składanka zawierająca przeboje duetu znanego jako Tworzywo Sztuczne lub Fisz Emade Tworzywo z lat 2000-2011.

Wszystko zaczęło się od surowego, jazzującego “Polepionego” oraz utrzymanego w podobnym tonie “Huraganu”, który jest bardziej minimalistyczny (mimo dźwięków szklanek oraz nalewanego piwa). “Tajemnica” ma w sobie więcej z r’n’b, tak samo jak oparty na fletach oraz klawesynie “30 cm”. Pewną zmianę serwują “Sznurowadla”, gdzie ładnie gra gitara elektryczna oraz drobna elektronika w tle, ale prawdziwa wolta nastała wraz z “Tysiąc pięćset sto gwiazd”. Tutaj elektroniczna fascynacja wystrzeliwuje od tłustszych bitów przez perkusję aż po “przemielony”, miejscami zakrzyczany głos Fisza. Nawet mocniejsze riffy się odzywają, co jest zaskoczeniem. “Deszcz w butach” kontynuuje tą ścieżkę, ale nawet tło jest mocno podrasowane, wręcz oniryczne. Wypadkową obydwu stylów są chwytliwy “Imitacje”, prowadzone przez gitarowy sampel. Powrót do surowego brzmienia serwuje “Jesteście gotowi”, a takżz bazujące na perkusji soczyste “Serce” z bardzo mocnymi panczami.

I kolejna wolta, czyli bardzo delikatne, wręcz rozmarzone “Nie bo nie” z funkową gitarą oraz ciepłymi klawiszami. Tak jak bardzo dynamiczna oraz bogata (dziwnie) aranżacyjnie “Szef kuchni”, którego nie powstydziłby się sam OSTR. Z kolei “Heavi Metal” to niejako powrót do początków, gdzie mamy surową perkusję oraz powrót do podkładów na funkowych kawałkach z lat 70. (gitara, flety, wokale), kontynuowany przez szybki “666” oraz w bardziej rockowej “Najpiękniejszej kobiecie w mieście”. Nawet “Wiosna 86”, choć wydaje się minimalistyczna, ma w sobie dużo energii, rozkręcającej się z każdą sekundą. Jedynym zgrzytem są utwory ze “Zwierza bez nogi”, ponieważ sprawiają wrażenia przeładowanych dźwiękami (utwór tytułowy oraz reagge’owe “Tak to robimy”).

Żeby nie było, że mamy tylko stary stuff dostajemy dwa premierowe kawałki, przypominające stylistyką poprzednie dokonania: oszczędny “Zwykły” oraz bardziej taneczny “Kanterstrajk”. Tekstowo, a także technicznie Fisz potrafi rzucać kwiecistymi metaforami, dowcipnymi frazami czy braggowaniem, z koniecznym wspomnieniem tego, co Emade robi na perkusji. Słucha się tego fantastycznie i jeśli ktoś chciałby zapoznać się z dorobkiem braci Waglewskich, “Numer 1” będzie idealnym wstępem.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Fisz Emade Tworzywo – Drony

drony-b-iext45097080

Fisz i Emade znani wcześniej jako Tworzywo Sztuczne, teraz jako Fisz Emade Tworzywo to jeden z najbardziej nieoczywistych grup hip-hopowych, które chodzą swoją ścieżką, mieszają bity z żywym instrumentarium. Ostatnio swoim „Mamutem” skręcili w coraz bardziej elektroniczne eksperymenty, podbijając nawet taneczne parkiety. Tą ścieżkę kontynuują „Drony”.

Bartek i Piotr Waglewscy tym razem postanowili stworzyć concept-album opowiadający o życiu we współczesnym świecie, pełen gadżetów i wynalazków, bez których nasze życie wydaje się już niemożliwe. To daje już otwierający całość „Telefon”, który z jednej strony ma wszelki potencjał do podbijania parkietów (sekcja rytmiczna pulsuje, podobnie jak delikatne elektroniczne pasaże w zwrotkach) i próbuje być zagwozdką nie dla idiotów. Podobnie zaczyna się też ejtisowski „Parasol” z zapętlonym, przyspieszonym fortepianem oraz wręcz metalicznym basem. Najlepszy aranżacyjnie dla mnie są „Fanatycy” z mocną, dyskotekową perkusją, funkową gitarą oraz płynnymi smyczkami (prawie jak z „Wojny”) oraz minimalistyczny „Biegnij dalej sam”. Zupełnie w konsternację wprawiły mnie „Kręte drogi” z zapętloną gitarą akustyczną oraz mieszanką łagodnych perkusjonaliów, etnicznych wokaliz z mocnym bitem sklejonym z elektroniką.

Waglewscy robią wszystko, by nie przynudzać, a parę efektów zaskakuje – mieszający Orient z ambientem „Duch”, pulsujące „Samochody” ze staroświecką elektroniką, cykaczami oraz przerobionym głosem Fisza, delikatne „Skąd przybywasz” czy niemal akustyczny „Komputer”. Im dalej jednak, tym bardziej przewidywalne są chwyty rodzeństwa. Dodatkowo fani rapu się wściekną, bo tutaj tego gatunku jak na lekarstwo.

Fisz coraz bardziej skręca w stronę śpiewania niż rapowania, co wydaje się zrozumiałe (ci, co słyszeli jego rockowe wcielenie w postaci Kim Nowak wiedzą, co potrafi) i radzi sobie dobrze. Tekstowo jest dość zróżnicowanie, ale wszystko zmierza w oczywistym kierunku: technologia zabija człowieczeństwo, a prywatność oddajemy dla ideologii w rodzaju bezpieczeństwa narodowego (latające drony). Można było z tego wycisnąć dużo więcej.

„Drony” nie przebiją „Mamuta” zarówno pod względem produkcji czy energii, ale Fisz z Emadem poniżej pewnego pułapu zwyczajnie nie schodzi. To po prostu dobry materiał, który blado prezentuje się w porównaniu z konkurencją.

7/10

Radosław Ostrowski

Fisz Emade Tworzywo – Mamut

mamut

Fisz i Emade to sprawny duet hip-hopowy działający od lat jako Tworzywo Sztuczne, a także pod swoim własnym szyldem. Jednak jako Tworzywo wrócili po 10 latach przerwy i… zrobili wszystkim niespodziankę.

Panowie zazwyczaj grali surowe bity, pachnące mocno oldskulowym brzmieniem. Tym razem jednak poszli ku nowoczesności. I słychać to już w niemal dyskotekowym „Pyle” oraz jeszcze bardziej pulsującym „Zwiedzam świat”. Elektronika w niemal dyskotekowym stylu jest też mocno obecna we „Wróć” czy instrumentalnym „Mamucie” wspieranym przez niemal etniczny bit. Dzieją się tutaj rzeczy zaskakujące, nawet dla mnie – osoby mało obeznanej z rapem polskim (i nie tylko polskim). Zaskakują tutaj wydawałoby się zapomniane skrecze, pojawiają się żywe instrumenty jak trąbka („Bieg”), etniczne wstawki perkusji („Wojna”, gdzie jeszcze są poruszające smyczki) czy pójście w funky (gitara i Hammondy w „Karate”). Pod tym względem jest tutaj naprawdę wysoki progres, a całość ma mocno popowy sznyt.

Do tego zarówno świetnie grająca nawijka Fisza oraz bardzo interesujące teksty (refreny to wyszły świetne), w których mówią o sprawach ważkich (relacje międzyludzkie itp.). Do tego panowie zaprosili dwójkę gości, która dopełniła całości. Najwięcej, bo aż trzy razy pojawia się Justyna Święs z zespołu The Dumplings i myślę, że nie było to dziełem przypadku, za to klasą samą w sobie była Kasia Nosowska w „Wojnie”.

Czyżby to był kandydat do hip-hopowej polskiej płyty roku? Na to wygląda. Wszystko jest dopięte, brzmi bardzo energetycznie, różnorodnie i ciekawie. Przesłuchać koniecznie.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


 

Waglewski Fisz Emade – Matka, Syn, Bóg

Matka_Syn_Bog

Każdy z tych trzech dżentelmenów wiele osiągnął na polu muzycznym. Najstarszy, Wojciech jest kompozytorem, autorem tekstów i wokalistą Voo Voo, starszy syn Bartek zwany Fiszem jest jednym z ciekawszych raperów, zaś jego brat Piotrek „Emade” jest cenionym producentem, współpracującym z różnymi środowiskami. Pięć lat temu wydali wspólny album „Męska muzyka”. Teraz pora na kolejny wspólny album Waglewskich.

Album zawiera 13 gitarowych piosenek, zaś podział ról jest prosty: Wagiel senior gra na gitarze, Fisz na drugiej gitarze, zaś Emade (także producent) wziął na siebie perkusję. Brzmi to dość oldskulowo, wręcz stonowanie jak „Syn” z dość senną elektroniką i cymbałkami oraz fortepianem pod koniec czy surowo jak w utworach”Ojciec” czy „Pocisk”. Ale jeszcze panowie potrafią zagrać melodyjnie i żywiej („Wrze gąszcz”, gdzie przewija się żeński chórek), wpleść elementy hip-hopu (grany na żywych instrumentach „Trupek”, z dość surowym riffem), bluesa (lekko psychodeliczny „Bóg” z pięknymi, emocjonalnymi smyczkami) czy nawet country (dynamiczne „Ile jeszcze życia?” czy zapętlająca się „Kometa”). Panowie nie przynudzają, zaskakują i brzmią po prostu świetnie. To nie jest nowe Voo Voo i na szczęście, bo ciągłe mutowanie tego samego w innym składzie nie miałoby większego sensu.

Wokale Waglewskiego i Fisza są na poziomie. Trudno się tu w tej kwestii przyczepić, bo panowie radzą sobie bardzo dobrze i słucha się ich z niekłamaną frajdą. Zaś warstwa tekstowa jak to u Waglewskiego trzyma poziom, choć za pierwszym razem mogą one wprawić w konsternację. Jednak za następnymi razami powoli wszystko staje się klarowniejsze.

Jeśli ktoś spodziewał się rozczarowania, nic z tego. Waglewski nadal trzyma fason i poniżej pewnego (wysokiego) poziomu nie schodzi. Tak też jest tutaj, wystarczy tylko posłuchać.

8/10

Radosław Ostrowski