Już nie żyjesz – seria 3

W tym sezonie nasza wariacka przyjaźń między Judy i Jen znowu zostaje wystawiona na ciężką próbę. Jak pamiętamy ktoś walnął w samochód naszych pań, a następnie uciekł, więc trafiają do szpitala. Naszej sfrustrowanej Jen na szczęście nic poważnego nie dolega, poza potłuczeniami. Niestety, u Judy jest dużo poważniej – jakieś tajemnicze plamy znaleziono, więc trzeba zrobić dodatkowe badanie. Judy niechętnie się tego podejmuje i… okazuje się, że ma raka macicy. W stadium czwartym, czyli ostatnim.

Trzecie spotkanie z bohaterkami „Już nie żyjesz” bardziej skręca w stronę dramatu niż czarnej komedii. Nadal sercem jest relacja dwójki skontrastowanych kobiet, które już są przyjaciółkami. W końcu niż tak nie buduje przyjaźni jak zbrodnia. Tylko cała tajemnica powoli zaczyna się sypać, co oznacza załamanie gruntu pod nogami. Cała gangsterska intryga zostaje zepchnięte na tło, że można właściwie o niej zapomnieć. Więcej jest tutaj interakcji z policją (detektyw Perez jako „kontakt” Jen) oraz tym dobrym bratem bliźniakiem Benem Woodem. Tak jak w poprzednich seriach pojawiają się kolejne zakręty, niespodzianki i twisty, co komplikuje i tak skomplikowaną historię. A czego tutaj nie ma: nagła, śmiertelna choroba oraz próby radzenia sobie z tym; policja i FBI próbujące dopaść sprawców; próbujący sobie poradzić z alkoholem Ben; wyboista relacja Bena z Jen; awaria wanny; wreszcie ucieczka do Meksyku.

Początek tej serii jest dość spokojny, nadal twórcom udaje się zachować równowagę między dramatem a komedią, nawet jeśli jest to bardziej ironiczny niż czarny jak smoła. Zaskakująco więcej jest tutaj scen dramatycznych (chemioterapia), zaś wspólne rozmowy Jen i Judy mają w sobie o wiele więcej ciężaru emocjonalnego. Chemia między Christiną Applegate i Lindą Cardellini działa tutaj cuda. Nadal oglądało mi się te panie z coraz większą przyjemnością, zaś Judy staje się mniej irytująca niż w serii pierwszej. Zaś ostatni odcinek poruszył mnie w najmniej spodziewanym momencie. Ostatnia scena to taki cliffhanger, który zamyka historię w zawieszeniu.

Aktorsko nadal jest bardzo dobrze. Kolejny raz trzyma fason James Marsden, czyli Ben Wood. Zagubiony, lubiący wypić, ale nadal budzący sympatię. Jego powolna droga do wyjścia na prostą pokazana jest przekonująco, a nawet dramatyczne momenty sprzedaje bez problemów. Reszta nadal zachowuje fason, z cudnymi epizodami Frances Conroy (matka Bena i Steve’a), Katey Sagal (matka Judy – oszustka) oraz Garretta Dillahunta (agent FBI Glenn Morales).

Jestem bardzo zaskoczony jak równym serialem była produkcja od Liz Feldman. Zgrabnie mieszająca dramat i komedię, z fantastycznym duetem prowadzącym oraz dobrze prowadzi kwestie mierzenia się z poczuciem winy, żałobą i dojrzewaniem do brania odpowiedzialności za swoje czyny. Wariacka hybryda z zaskakująco emocjonalnym finałem.

8/10

Radosław Ostrowski

Joker

Jeden z najbardziej ikonicznych łotrów w historii komiksu. Na ekranie pojawiał się wielokrotnie, a dla każdego aktora była to szansa na wykazanie się, którą wykorzystywali (Jack Nicholson, Heath Ledger, Mark Hamill). Albo i nie (Jared Leto). Kiedy pojawiły się wieści, że nowego Jokera zagra Joaquin Phoenix, ekscytacja była wielka. Nawet reżyser Todd Phillips nie budził zbyt wielkich obaw. Ale tym razem miało być zupełnie inaczej.

joker1

Jest rok 1981, Gotham City. Wielka metropolia dusi się we własnych śmieciach i brudzie, a bezrobocie osiąga niebezpiecznie wysoki poziom. Jednym z ludzi próbujących się utrzymać jest Arthur Fleck. Pracuje jako błazen. Mieszka razem z matką, która coraz bardziej zaczyna żyć swoim życiem. Nikt go nie traktuje poważnie, otoczenie traktuje go jak dziwaka i parę razy bywa pobity. Kobieta kiedyś pracowała u Thomasa Wayne’a, który obecnie kandyduje na urząd burmistrza, zaś sam Fleck marzy o karierze komika. Jednak życie Flecka coraz bardziej zaczyna go dobijać, w czym nie pomaga mu gwałtowny śmiech, na którym nie ma kontroli. Najpierw zostaje zwolniony, a następnie zaatakowany w metrze, co kończy się śmiercią agresorów.

joker2

Reżyser ubiera cała opowieść w konwencję psychologicznego dramatu, więc fani herosów w lateksach, spuszczający sobie nawzajem łomot będą zdziwieni i rozczarowani. „Joker” skupia się na postaci Flecka oraz jego powolnej drodze ku szaleństwu. Jest poważnie, ale nie w stylu Zacka Snydera. Bliżej jest do mrocznych dramatów Martina Scorsese pokroju „Taksówkarza” czy „Króla dowcipu”. Tutaj nasza wiedza na temat głównego protagonisty zostaje poddana weryfikacji. Bo czy to, co naprawdę widzimy jest naprawdę, czy to tylko wytwór jego wyobraźni (jego dzieciństwo i przeszłość). A i sama rzeczywistość jest nieprzyjazna, brudna, lepka wręcz. Tutaj ludzie są źli, podli i okrutni (może nawet za bardzo), a do popadnięcia w gniew, szał, obłęd wystarczy tak niewiele.

joker3

Philips potrafi wręcz przerazić odkrywając kolejne elementy układanki, zaś wiele scen (m.in. Fleck w szalecie, wizyta w Arkham, pierwsze zabójstwo czy zamieszki) trzyma za gardło. Napięcie niczym w rasowym thrillerze potrafią spotęgowane wyprane od kolorów, znakomite zdjęcia oraz wrzynająca się w uszy muzyka. A sam finał potrafi przerazić i w każdej chwili może wydarzyć się naprawdę. Jedynym poważnym problemem dla mnie było troszkę nadmierne wykorzystywanie przez reżysera łopaty. Pewne rzeczy są zbyt często powtarzane, jakbyśmy nie do końca zrozumieli za pierwszym razem.

joker4

Jednak najmocniejszą kartą w talii reżysera jest Joaquin Phoenix. Jego Fleck magnetyzuje niemal od samego początku. Niemal rozedrgane ruchy nóg, pozorne opanowanie i spokój w głosie pokazują, że coś się tutaj kiełkuje. I jego przemiana z zagubionego, delikatnego człowieka w coraz bardziej obłąkanego, niebezpiecznego psychopatę robi piorunujące wrażenie. O ile na początku Fleck budzi współczucie i jego go zwyczajnie żal, to jako Joker budził we mnie tylko lęk oraz przerażenie. Ale najbardziej zadziwia fakt, że to on staje się symbolem ludzi wykluczonych, odrzuconych przez społeczeństwo i czujących się jako ci gorsi. Brzmi to jak żart, tylko że jakoś nikt się z niego nie śmieje. Reszta obsady robi tutaj tak naprawdę za tło, ale cieszy mnie dobra forma Roberta De Niro (prowadzący show Murray Franklin) oraz Frances Conroy (Matka Flecka), tworząc bardzo wyraziste kreacje.

„Joker” pokazuje troszkę inne oblicze kino superbohaterskiego, próbujące bardziej skupić się na psychologicznym portrecie niż na bijatyce i sianiu rozpierduchy. I to pokazuje jak bardzo w temacie superherosów i superłotrów jeszcze można pokazać. Mroczny, brudny, przerażający, niezapomniany.

8/10

Radosław Ostrowski