Tom

Kiedy poznajemy Toma, przyjeżdża do małej wioski. Po co? Na pogrzeb swojego partnera, Guillaume’a, który zginął w wypadku. Na miejscu okazuje się, że jego matka nic nie wie ani o przyczynie śmierci, o co zadbał brat zmarłego. O jego istnieniu chłopak nie wiedział, a ten zrobi wszystko, by uszczęśliwić swoją matkę. Dlatego zmusza Toma do wygłoszenia mowy na pogrzebie, ale to tylko początek.

tom1

W końcu obejrzałem film niejakiego Xaviera Dolana, który wprawił krytyków w zachwyt (także niektórych widzów) i to wszystko przed ukończeniem 30 lat. Czy film „Tom” pokazał mi, na czym polega fenomen tego twórcy? Chyba nie do końca. W założeniu miał to być psychologiczny thriller, gdzie w tle przewija się syndrom sztokholmski między synem a matką, który nie potrafi/nie chce/nie może się od niej uwolnić. Sama farma nie jest w żaden sposób starą, podniszczoną ruderą, tylko trzeba sporo czasu jej poświęcić. Coraz bardziej atmosfera (w teorii) ma być coraz bardziej nieprzyjemna, zaś sam Francis wydaje się na pierwszy rzut oka brutalem, twardo decydującym o tym, co się dzieje na farmie. Ale tutaj chodzi o coś jeszcze – nie tylko znaną miejscowym tajemnicę wokół Francisa, co bardzo toksycznej relacji między Francisem a matką Agathą, która zaczyna traktować przybysza jak swojego syna. Z kolei Francis czuje się jako ten gorszy i chce za wszelką cenę uszczęśliwiać matkę, nawet za pomocą kłamstw i szantażu. I zaczyna się pewna gra między Francisem a samym Tomem, gdzie nie do końca wiadomo kto kim manipuluje, oszukuje, uwodzi.

tom2

Tak naprawdę ciekawiej zaczyna się dziać gdzieś tak po jednej trzeciej całości, gdzie widzimy coraz dynamiczną relację Toma i Francisa. Kiedy jeden od drugiego zaczyna być coraz bardziej zależny, zaś rolnik robi wszystko, by Toma zatrzymać. A wszystko jest pełne niedopowiedzeń, krótkich spojrzeń. Ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to wszystko wydaje się takie wydumane, sztuczne, teatralne. Niby byłem w filmie, a jednocześnie patrzyłem jak przez szybę. I jeszcze ta zbyt nachalnie „thrillerowa” muzyka oraz pewne inspiracje, które psują efekt. Nie brakuje kilku mocnych scen (tango z Gotan Project w tle czy podczas otwierania pudełka z drobiazgami zmarłego), które zostaną w pamięci na długo. Ale to wszystko za mało, bo intryga się wlecze, zaś napięcie jest bardzo nierówno budowane. Jedynie Dolan w roli tytułowej oraz Pierre-Yvesa Cardinala jako Francisa wynoszą całość na troszkę wyższy poziom.

tom3

Nie wiem, czy po tym filmie mam ochotę na dalsze zapoznanie się z dorobkiem Dolana. Pozornie oparty na tajemnicy i niedopowiedzeniach, lecz napięcie czasami siada, fabuła nuży i nagle się wszystko urywa. Prawie jak Polański, z naciskiem na prawie.

6/10 

Radosław Ostrowski

The Happy Prince

Czy mówi wam nazwisko Oscar Wilde? Jeden z bardziej uznanych poetów, dramaturgów XIX wieku, lecz jego kariera załamała się kilka lat przed śmiercią z powodu pewnego procesu. Autor został skazany za sodomię na dwa lata, przez co został wygnany z kraju. „The Happy Prince” pokazuje ten ostatni okres życia autora, zrealizowany przez Ruperta Everetta.

happy_prince1

Aktor nie tylko zagrał Wilde’a, ale też film wyreżyserował oraz napisał scenariusz. Gdy poznajemy Wilde’a, przebywa w Paryżu, niczego już nie pisze, żyjąc w dość hedonistyczny sposób, mimo braku stałego źródła dochodów. Jednak stan jego zdrowia ciągle się pogarsza. Całość jest niemal jedną wielką retrospekcją okresu emigracyjnego: od bardzo drogich hoteli i prób literackiego powrotu aż do nędzy, samotności, żebrania niemal o pieniądze. A jednocześnie widać zwłaszcza na jego rodzinie (zostawił żonę i dwóch synów), jak mocno cała sytuacja się na nich odbiła. Powoli widzimy jak ten niebieski ptak coraz bardziej zaczyna gasnąć, mimo posiadania błyskotliwego umysłu. Reżyser próbuje się skupić na psychice bohatera, co najbardziej widać pod koniec filmu, kiedy Wilde zaczyna mieć zwidy. Problem jednak w tym, ze cała ta opowieść w „Happy Prince” nie należy do zbyt przystępnych, zdarza się wręcz męcząca. Nitka fabularna wydaje się dość wątła, przez co można odnieść wrażenie, jakbyśmy oglądali niemal te same sceny, przez co trudno jest w to wszystko się zaangażować.

happy_prince2

Ale muszę przyznać, że sam film wygląda więcej niż ładnie. Zdjęcia są z jednej strony potrafią zaimponować grą światłocienia, z drugiej bardzo naturalnym oświetleniem, tworząc wrażenie oglądania starych fotografii. Także scenografia (speluny, hotele, knajpy) i kostiumy robią bardzo dobre wrażenie, zaś pod koniec nawet montaż potrafi zaskoczyć.

Ale prawdziwą perła jest tutaj rola Everetta jako Wilde’a. I jest to kreacja absolutnie fenomenalna, gdzie niemal każdy gest, spojrzenie, wypowiadane słowo ma prawdziwą siłę rażenia, pokazując bardzo sprzeczne emocje swojego bohatera, który zmierza ku autodestrukcji. Od rozpaczy, bezradności po niemal porywające występy oraz opowiadanie historii. Aktor kompletnie dominuje nad całością, dając z siebie wszystko. Także drugi plan ma tutaj wiele do roboty z uznanymi nazwiskami (Colin Firth, Emily Watson, Tom Wilkinson), dodając sporo realizmu.

Nie mogę odmówić Everettowi, że jest to bardzo ambitna próba i opowiedzeniu o już dość znanej postaci dla brytyjskiej kultury. Może bywa czasem nużący, męczący oraz dość monotonny, niemniej sama kreacja Brytyjczyka jest bardzo silnym magnesem, który może zachęcić.

6,5/10

Radosław Ostrowski