Paul jest mężczyzną w średnim wieku, którego żona popełniła samobójstwo. Wychodzi z domu i przypadkowo zauważa młodą dziewczynę. Razem wynajmują mieszkanie, gdzie oddają się tylko seksowi. Żadnych wyznań, żadnych imion, żadnej przeszłości. Ona jest związana z młodym filmowcem, który kreci o niej film, on jest wypalony i pusty. Jak skończy się ta gra?

Film Bernardo Bertolucciego w dniu premiery (1971 r.) wywołał skandal, ze względów obyczajowych. Co wtedy nie dziwiło, bo relacja dojrzałego mężczyzny z młodą, wchodząca w dorosłość dziewczyna mogło oburzać. Podobnie jak sceny erotyczne między tą dwójką, ale w dzisiejszych czasach to już nie szokuje i to, co na ekranie pokazał Bertolucci i tak jest bardzo subtelne (może poza sceną z masłem, która może wywoływać niesmak). Seks jest tutaj z jednej strony bardzo zwierzęcy i staje się substytutem miłości, z drugiej staje się dla Paula obsesją i sposobem na przeżycie żałoby. Tym barwniejsze i wnoszące odrobinę życia są sceny, gdy widzimy naszych bohaterów osobno – Jeanne ze swoim chłopakiem, który kręci ją do filmu (niejako psychicznie ją obnaża) oraz Paula rozmawiającego z matką żony – właścicielką małego hotelu oraz jej kochanka, próbującego rozgryźć zachowanie swojej żony.

Rozmowy Paula z Jeanne to niejako clue tego filmu – smutnego, depresyjnego i ciężkiego w odbiorze. Ona, już nie dziewczyna, jeszcze nie kobieta (dziecięca twarz Marii Schneider), sprawia wrażenie niegrzecznej dziewczyny, która można utrzymać i utemperować, pozbawioną dojrzałości oraz własnej woli. On (wielki, nie tylko jeśli chodzi o gabaryty Marlon Brando) jest bliżej kresu niż początku, odcinający się od norm społecznych i logiki, która go zawiodła. Staje się zgorzkniały, cyniczny i niemal prymitywnie wulgarny, lecz to tylko maska samotnika.

Wszystko to jest bardzo dobrze sfotografowane przez Vittorio Storaro (tutaj stawiającego na realizm niż wizualną stylizację), a napięcie potęguje niezapomniane tango autorstwa Gato Barberiego, tworzącego atmosferę erotyzmu (ten saksofon).

Dziś „Ostatnie tango” nie wywołuje takiego szoku ani skandalu jak w dniu premiery, niemniej pozostaje mocnym i ważkim dramatem niemal egzystencjalnym, dla niepoznaki ubranym w kino psychologiczno-erotyczne. Ci, którzy szukają podniecenia nie znajdą go. Kino zdecydowanie dal dojrzałego odbiorcy.
8/10
Radosław Ostrowski

