Różowy cadillac

Clint Eastwood zawsze kojarzył się z postacią małomównego, szorstkiego twardziela, co wychodzi z każdej opresji cało. Nie oznacza to, że nie próbował co jakiś czas zagrać w czymś lżejszym i mniej poważnym, jednak o tych filmach się nie mówi. Jedną z takich prób bardziej komediowego wcielenia Clinta był „Różowy cadillac” z 1989 roku.

Eastwood gra w nim Toma Nowaka, łowcę głów pracującego dla poręczyciela. Innymi słowy, jeśli poręczyciel wypłacił kaucję za Ciebie, a ty postanowiłeś zwiać, to Nowak cię znajdzie i postawi przed władzami. Teraz jednak trafia mu się naprawdę trudna sprawa. Otóż jego celem jest Lou Ann McGuinn (Bernadette Peters), oskarżona o posiadanie fałszywych pieniędzy. Wpłacono za nią poręczenie, a ta uciekła różowym cadillakiem swojego męża (Timothy Carhart) razem ze swoją kilkumiesięczną córką. Facet próbował robić różne interesy, lecz to zawsze kończyło się zawodem. Teraz dołączył do grupy neonazistów pod wodzą Alexa (Michael Des Barres) i też chcą ją dopaść. Dlaczego? Ponieważ w skradzionym wozie znajduje się nieco ponad ćwierć miliona dolarów, za które mieli kupić broń.

Tym razem za kamerą stanął Buddy Van Horn, który przez prawie 50 lat był kaskaderem Eastwooda i pracował także jako drugi reżyser. „Różowy cadillac” to trzeci i ostatni wspólny film reżysera z Eastwoodem, co chyba tłumaczy moje rozczarowanie. Film chce być thrillerem, a jednocześnie próbuje grać w bardziej komediowym tonie. Efekt jest mocno schizofreniczny. Przez humor ciężko traktować ten film poważnie, przez co kompletnie nie trzyma w napięciu. Jasne, przebieranki Eastwooda potrafią rozbawić (podszywanie się pod prezentera radiowego – świetne), jednak w momencie trafienia na Lou Ann robi się dziwnie. Twórcy próbowali zrobić z tej relacji skręt ku kinu kumpelskiemu, jednak ta dynamika dla mnie kompletnie nie działała. Humor i cięte (w teorii) dialogi wydawały się bardzo wymuszone, za to sceny akcji są zadziwiająco pozbawione pazura.

Za to antagoniści to albo przerysowani psychopaci (lider Alex czy Waycross), albo kompletni idioci. Niby miało to pokazać zróżnicowanie grupy, lecz dla mnie to kompletnie nie czułem zagrożenia. Bardziej wydawali się pewną przeszkodą. Jeszcze bardziej rozczarowuje finałowa konfrontacja w obozie. Niby jest tu pościg i strzelanina, lecz kompletnie nie czuć tu napięcia. A całość pozornie wydaje się happy endem, bo udaje się naszej parze uciec. Jednak samo zagrożenie nie zostało zneutralizowane, przez co finał jeszcze bardziej wydaje się sztuczny i niesatysfakcjonujący.

Nawet najbardziej zatwardziali fani Clinta Eastwooda mogą poczuć się rozczarowani „Różowym cadillakiem”. Rozkrok między komedią a sensacją jest tak mocny, że nie działa w żadnej z tych konwencji. Zbyt niepoważny, zbyt głupi, pozbawiony jakiegokolwiek napięcia. Nawet charyzma starego Clinta zwyczajnie nie wystarcza, by chcieć pojechać tym cadillakiem gdziekolwiek.

4/10

Radosław Ostrowski

Bronco Billy

Kim jest Bronco Billy – facet, który uważa się za najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie? Tak naprawdę jest szefem trupy cyrkowej, w której prezentuje różne sztuczki z czasów westernowych. Ale nie mają łatwo – brakuje asystentki w najtrudniejszych trickach (koło fortuny). I wtedy do trupy – nie do końca z własnej woli – trafia Antoinette Lilly, którą opuścił mąż.

Bronco_Billy2

Po robieniu zadymy, zabijaniu oraz cedzeniu ostrych słów, Clint Eastwood tym razem postanowił zrobić lekką komedię. Film ten jest miły i sympatyczny, pokazując dość jarmarczną formę Dzikiego Zachodu, a jednocześnie jest to pochwała konserwatywnych wartości z lojalnością i przyjaźnią na czele. O dziwo ogląda się to całkiem nieźle, co jest zasługą zarówno scen z pokazów (solidnie nakręconych oraz dynamicznie zmontowanych), fajnych postaci, chociaż sam scenariusz jest dość luźny i oparty na schemacie przyjazd-pechowa sytuacja-występ-wyjazd. Nie brakuje tutaj odrobiny humoru („napad” na pociąg czy troszkę szalony finał), który ratuje sytuacji oraz odrobiny akcji w postaci bijatyki w barze, jednak całość jest bardzo lekka, niemal familijna. Czuć tutaj pewną nostalgię i sentyment za Dzikim Zachodem, troszkę wyidealizowanym, gdzie wszystko było proste i jasne, a jednocześnie jest to ubrane w komedię romantyczną. Może i jest przewidywalna, ale miło się ogląda.

Bronco_Billy1

Sam Clint choć jest troszkę łagodniejszą wersją samego siebie, daje radę w roli Bronco. Jednak Clint parę razy serwuje swoje charakterystyczne oblicze, ale w zasadzie to porządny i fajny facet. I po raz pierwszy przekonałem się do Sondry Locke, która raczej wywołuje irytację, jednak jako rozkapryszona dziewczyna próbująca się odnaleźć w tym całym cyrku radzi sobie przyzwoicie. Ta dwójka ciągnie ten film, ale nie można nie wspomnieć Scatmana Crothersa (Doc Lynch – będący kimś w rodzaju impresario), Geoffreya Lewisa (podstępny mąż John Arlington) oraz Billa McKinneya (mistrz lassa – Lefty LeBow).

Bronco_Billy1

Miła i sympatyczna komedia, która przy browarze może być dobrym towarzyszem. Lekka i dość przyjemna rozrywka zabarwiona odrobiną nostalgii.

6/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Eastwooda