Greta Van Fleet – From the Fires

fromthefires

Aż trudno uwierzyć, że dopiero teraz wychodzi album (za duże słowo, raczej podwójna EP-ka) zespołu działającego od 5 lat. Greta Van Fllet pochodzi z Michigan I tworzą ją bracia Kiszka – dziwnie polsko brzmiące nazwisko – : Josh (wokalista), Sam (gitara basowa) i Jake (gitara elektryczna) oraz perkusista Danny Wagner. Czemu mi trudno uwierzyć? Bo brzmią tak, jakby grali co najmniej 35 lat.

Gdy usłyszałem wybrany na singla “Highway Tune”, miałem jedną myśl: ktoś reaktywował Led Zeppelin, którzy zostali zamrożeni, olali współczesne trendy, a Josh ma głos niemal żywcem przypominający Roberta Planta. Początek jest soczysty i ognisty, ale czy może być inaczej, jeśli utwór jest o safari? Siarczyste riffy, mocne perkusyjne ciosy oraz charyzmatyczny wokal plus chwytliwa melodia. Pozornie spokojniejszy jest “Edge of Darkness”, ale nadal jest ostro, wręcz grunge’owo (finał jest prawdziwą miazgą). Spokój daje bardziej folkowy “Flower Power” z delikatnymi gitarami oraz nieśmiertelnym Hammondem w tle, pod koniec serwując ostre riffy oraz wolniejszy “A Change Is Gonna Come”, kończący się klawiszami. Średnie tempo utrzymuje także “Meet on the Ledge”, by przyspieszyć w czysto hippisowskim “Talk On The Street”, tylko bardziej podrasowanym dźwiękiem.

Niby niewiele tych piosenek, ale czuć ducha dawnych brzmień z lat 60. i 70. Ja wiem, ze jest już wielu czerpiących mocno z tego stylu jak Scorpion Child, Blues Pills czy Rival Sons, ale czy to oznacza, że Greta Van Fleet jest słaba? Absolutnie nie. Nadal miesza stare brzmienie z nową produkcją, a żaden inny wokalista nie był tak blisko Roberta Planta (i w ogóle tego hipisowskiego stylu) jak John Kiszka. I czekam na longplaya oraz kolejne płyty.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski