
To jeden z sympatyczniejszych wokalistów jazzowych, który sporadycznie pojawia się też na ekranie. Konsekwentnie co roku wydaje nowy materiał i nie inaczej było w 2015 roku, co fani jazzu przyjęli z dobrocią inwentarza. Jednak po raz pierwszy Amerykanin podjął współpracę z innymi producentami – Egiem Whitem (współpraca m.in. z Adele i Samem Smithem) oraz Butchem Walkerem (Taylor Swift, Katy Perry).
I słychać tutaj zmiany, idące w stronę bardziej popowego i przebojowego jazzu. Pojawia się to już w chwytliwym klaskano-dętym „(I Like It When You) Smile”, który daje dobrego, pozytywnego kopa. Niespodzianką jest gitarowy i akustyczny „(I Do) Like We Do”, gdzie do gitary dołączają klawisze Hammonda oraz świetny żeński chórek. A im dalej, tym jest zarówno dynamicznie i melodyjnie, ale i refleksyjnie. Tak jest z „Tryin’ to Matter”, fortepianowym „Songwriterem” (przynajmniej na początku) ze skocznymi smyczkami czy bardziej elektroniczny i wyciszony „Do You Really Need Her”. Dla mnie najlepszy w tym zestawie jest różnorodny i dynamiczny „You Don’t Need a Man” (zapętlone smyczki, dynamiczna perkusja z oklaskami i cymbałki w tle) oraz przypominający dokonania Amy Winehouse „Where Prisoners Down”.
Dawno nie słyszałem tak pogodnego i ciepłego albumu pop-jazzowego. Ktoś powie, że to nic nowego i odkrywczego. Zapewne będzie miał rację, ale to przyjemna i bardzo bujająca płyta. I nawet pasuje troszkę do karnawału.
7/10
Radosław Ostrowski



