Harry Connick Jr. – That Would Be Me

that would be me

To jeden z sympatyczniejszych wokalistów jazzowych, który sporadycznie pojawia się też na ekranie. Konsekwentnie co roku wydaje nowy materiał i nie inaczej było w 2015 roku, co fani jazzu przyjęli z dobrocią inwentarza. Jednak po raz pierwszy Amerykanin podjął współpracę z innymi producentami – Egiem Whitem (współpraca m.in. z Adele i Samem Smithem) oraz Butchem Walkerem (Taylor Swift, Katy Perry).

I słychać tutaj zmiany, idące w stronę bardziej popowego i przebojowego jazzu. Pojawia się to już w chwytliwym klaskano-dętym „(I Like It When You) Smile”, który daje dobrego, pozytywnego kopa. Niespodzianką jest gitarowy i akustyczny „(I Do) Like We Do”, gdzie do gitary dołączają klawisze Hammonda oraz świetny żeński chórek. A im dalej, tym jest zarówno dynamicznie i melodyjnie, ale i refleksyjnie. Tak jest z „Tryin’ to Matter”, fortepianowym „Songwriterem” (przynajmniej na początku) ze skocznymi smyczkami czy bardziej elektroniczny i wyciszony „Do You Really Need Her”.  Dla mnie najlepszy w tym zestawie jest różnorodny i dynamiczny „You Don’t Need a Man” (zapętlone smyczki, dynamiczna perkusja z oklaskami i cymbałki w tle) oraz przypominający dokonania Amy Winehouse „Where Prisoners Down”.

Dawno nie słyszałem tak pogodnego i ciepłego albumu pop-jazzowego. Ktoś powie, że to nic nowego i odkrywczego. Zapewne będzie miał rację, ale to przyjemna i bardzo bujająca płyta. I nawet pasuje troszkę do karnawału.

7/10

Radosław Ostrowski

Harry Connick Jr. – Every Man Should Know

Every_Man_Should_Know

Ten aktor, ale przede wszystkim wokalista i pianista konsekwentnie trzyma się muzyki jazzowej, której jest wierny ponad 20 lat. W tym roku już nagrał jedną płytę „Smokey Mary”, ale mu to nie wystarczyło i Harry Connick Jr. ruszył z drugą płytą.

„Every Man Should Know” zawiera 12 piosenek w całości napisanych i komponowanych przez aktora. Nadal mamy do czynienia z eleganckim jazzem a’la lata 60. Saksofon, trąbka, fortepian – to usłyszymy najczęściej, jednak nie znaczy to, że mamy do czynienia z samymi smętami jak utwór tytułowy czy „I Love Her”, bo zdarza się odrobinę przyśpieszyć („Friend (Goin’ Home)” z mocno wyróżniającą się sekcją dęciaków, gitarą i chórkiem czy „You’ve Got It”), czasem zagrają też smyczki („Being Alone”), flet („One Fine Thing”) i klawisze („You’ve Got It”), ale całość brzmi zaskakująco lekko i przyjemnie, nawet jeśli nie ma tu nic zaskakującego.

Wokal jest czarujący i elegancki, a do spółki z całkiem niezłymi tekstami tworzy fajną (tak po ludzku) muzykę – elegancką, oldskulową i trzymającą fason. Jak ktoś taką muzykę lubi, powinien mieć. Reszta powinna spróbować.

7/10

Radosław Ostrowski


Harry Connick Jr. – Smokey Mary

smokey_mary

Wielu było aktorów, którzy brali się za muzykowanie. Tak samo jak wielu było muzyków, którzy grali w filmach i paru z nich nawet się udawało. Do tego drugiego grona zalicza się Harry Connick Jr. – pianista i wokalista jazowy, choć sporadycznie i aktor. Swoją pierwsza płytę nagrał w wieku 11 lat, a obecnie ma ich ponad 20. I teraz ukazała się kolejna.

„Smokey Mary” zawiera 12 piosenek utrzymany w stylistyce jazzowej. Najważniejszym instrumentem, który dominuje przy tym materiale jest fortepian, na którym gra wokalista. Brzmi on bardzo lekko, gdy trzeba dynamicznie („Smokey Mary”, „Cuddina Done It”), gdy trzeba ustępuje miejsca innym. Jednak nie tylko fortepian tutaj można usłyszeć. Oldskulowe organy („Hurricane”), trąbkę, puzon i saksofon (świetne solówki w „Hurricane” oraz „S’pposed To Be”), funkowa gitara elektryczna („The Preacher”), rytmiczny bas czy bębenki („Wish I Were Him”). Nie jest to stricte jazzowy album, bo nie brakuje tu skrętów w swing („Cuddina Done It”, „S’pposed To Be”) czy nawet country (gitara elektryczna w „Nola Girl”). Aranżacyjnie jest tu bardzo dynamicznie, przyjemnie i energetycznie, a jednocześnie bardzo lekko, nie ma tu mowy o nudzie.

Zaś gospodarz, czyli Connick Jr. wypada naprawdę dobrze. Jego wokal zarówno pasuje do muzyki, tekstów i nie ma tu żadnego udawania. Czuć, że mamy do czynienia z osobą znającą się na swoim fachu, a jednocześnie czuć pasję.

„Smokey Mary” to sympatyczny energetyzer, który powinien spodobać się nie tylko fanom jazzu i Harry’ego Connicka Jra, ale dla osób lubiących dobrą muzykę. Po prostu.

7,5/10

Radosław Ostrowski