Mary na pierwszy rzut oka wydaje się dość roztrzepaną, rudowłosą dziewczyną prowadzą dość spokojne, monotonne życie. Przyjechała do swojej ciotki przed rozpoczęciem roku szkolnego, ale nie ma zbyt wiele do roboty, zaś wszelka próba zaangażowania się w cokolwiek kończy się dość nie najlepiej. Wszystko jednak zmienia się z powodu pewnych kotów, dzięki którym dziewczyna trafia do lasu. Tam znajduje pewien tajemniczy kwiat oraz zaplątaną wśród pnączy miotłę. Połączenie tych dwóch rzeczy sprawia, że Mary trafia do… szkoły czarownic Endor, co pakuje ją w poważne tarapaty.

Kolejna japońska animacja, ale tym razem nie zrealizowana przez studio Ghibli, lecz dopiero raczkujące Ponic. Reżyser Hirosama Yonebayashi wcześniej pracował w studiu Miyazakiego i czuć tutaj wizualny styl legendarnego studia japońskiego. Sama opowieść już od początku przykuwa swoją uwagę od tajemniczego początku z jakąś eksplozją w tle oraz ucieczką z magicznymi kwiatami. Im dalej w las, tym bardziej historia zaczyna odkrywać kolejne tajemnice. Niby znamy te opowieści o dojrzewaniu do odpowiedzialności, osadzonej w estetyce baśni, wręcz fantasy.

Ale tutaj magia jest nie tylko kwestią nadprzyrodzonych umiejętności, lecz także wykorzystania naukowych dokonań. I prawdziwa magia to kwestia wypadkowej obydwu umiejętności. Tylko, że jednocześnie trzeba tutaj uważać, bo pewnych mocy nie da się do końca kontrolować. Może i historia czasami kuleje (cała tajemnica wokół uczelni jest dość przewidywalna), jednak realizacja jest wręcz imponująca. Jest tu wiele wykorzystanych rodzajów animacji: od ręcznej kreski tak „japońskiej”, że już się nie da aż po kilka popisów grafiki komputerowej (niektóre „magiczne” efekty) i to się po prostu wchłania. Cieszy to oko, tak jak przywiązanie do wielu szczegółów, a sama szkoła wygląda wręcz rewelacyjnie, osadzona w lekko steampunkowym stylu.

Mary jest na tyle sympatyczną postacią, że zwyczajnie chce się jej kibicować. Jej powolna przemiana w dojrzałą, odpowiedzialną dziewczyną, pokazana jest tutaj bez jakiegokolwiek fałszu. Nawet postacie pozornie negatywne jak dyrektorka szkoły oraz genialnego naukowca, dr Dee są pokazani z pewnym zrozumieniem, ale są też ostrzeżeniem przed igraniem z ogniem i próbami opanowania czegoś, co powinno zostać pozostawione naturze. I to ostrzeżenie pozostaje bardzo aktualne na każdej szerokości geograficznej.
„Mary i kwiat czarownicy” to kolejny przykład pięknej (nie tylko wizualnie) japońskiej animacji od studia, które może spokojnie konkurować ze studiem Ghibli. Może czasem fabuła dla bardziej wyrobionego widza wydaje się dość przewidywalna, ale mamy kapitalną wizję świata, sympatycznych bohaterów oraz coś w formie magii.
8/10
Radosław Ostrowski




