LemON – Tu

tu-w-iext48384938

Polsko-łemkowsko-ukraińska mieszanka zwana LemON pod wodzą Igora Herbuta kojarzona jest dzięki programowi Must Be The Music. Od tej pory doszło do kilku roszad w zespole, wyszły trzy płyty (w tym jedna świąteczna) dające ogromny potencjał komercyjny. Jednak wiosną tego roku pojawił się czwarty album “Tu”. A efekt okazał się zaskakujący do wszystkich. Dlaczego?

Już sam początek, czyli tytułowy utwór to zapętlony (długi) walczyk na fortepiano oraz bardzo minimalistyczną perkusję, do której dołączają kolejne instrumenty, wprawiając w niemal oniryczny charakter. Wtedy nagle utwór się urywa, jest ciza, by wróciła sama melodia, cudnie zagrana. A im dalej w las, tym coraz większa jest obecność gitar. Skoczna, lekko reggae’owa w tempie “Myśl” przypomina klimatem wczesnego Lecha Janerkę, coraz mocniej uderzając w refrenie, by na końcu wejść z klawiszami. Mroczna “Sowa” mogłaby spokojnie znaleźć się w filmie Davida Lyncha, a niepokój zbudowany jest na zasadzie kontrastu: bardzo spokojna zwrotka (fortepian, perkusja oraz dźwięki tła) I agresywny, rockowy refren. O tej porze roku brzmi to nocą wręcz przerażająco. Chwilę oddechu daje akustyczna “Kalka” z przestrzenną gitarą, tworząc delikatną perełkę, by troszkę zahaczyć w stylu wczesnego Coldplaya w “Tak nie nie”, by pod koniec zaatakować cięższym riffem. Podobnie hardrockowy wręcz jest “Papier” (refreny są tu mocne i ostre) oraz łagodniejszy, wręcz bluesowy “Akapit”. Znacznie mroczniej (i dłużej) jest w przypadku “Ostatniego walca”, bardzo spokojnie się rozkręcającego z mocno przesterowaną gitarą, serwującą prawdziwy ogień w środku, by się wyciszyć na końcu. To na pewno LemON, a nie jakaś progresywna kapela? Podobnie mocno kończy się “Pollock”, a “Full Moon” to najbardziej rockowe oblicze grupy, pełne niepokoju oraz

Igor Herbut próbuje pokazać różne oblicza swojego głosu: od delikatnych wejść, wręcz szeptów po prawdziwe wrzaski (co prawda nie takie jak w heavy metalowych kapelach, ale jednak), zaś reszta grupy pokazuje troszkę inne oblicze. Problemem jednak pozostają teksty, które nie ocierają się o banał czy kicz, ale bywają czasem zagłuszone przez muzykę lub niezrozumiałe. Niemniej jest to dość zaskakujące zderzenie dla fanów grupy. LemON próbuje rozwijać się, chociaż niektóre kompozycje bardziej zahaczają o wręcz progresywne dźwięki (najdłuższe “Tu” i “Ostatni walc”). Kto wie, co jeszcze z tego wyjdzie?

7,5/10

Radosław Ostrowski

Jan Bo – Kawa i dym

kawa-i-dym-b-iext44170680_7060

Jan Borysewicz to jeden z bardziej rozpoznawalnych gitarzystów rockowych w naszym kraju. Poza działalnością w macierzystym Lady Pank, muzyk działa też na własną rękę od lat ze swoim własnym projektem zwanym Jan Bo. Poza nim grupę tworzy basista Wojciech Pilichowski oraz nowy perkusista, Radosław Owczarz. I w tym składzie wyszedł piąty album Jana Bo, czyli „Kawa i dym”.

Sam początek wywołuje skojarzenia z Lady Pank, bo „Na drugi raz” mogłoby zostać nagrane przez tą formację, a śpiewałby Panasewicz. Delikatny, wręcz cichy utwór z płynącą gitarą ładnie buja. I kiedy wydaje się, że tak już zostanie to „Bananowy dżem” kompletnie zmienia klimat, idąc ku bardziej hard rockowemu brzmieniu, riff jest cięższy, perkusja mocna. „Znów od początku” to powrót do oazy spokoju, z ładnymi riffami pod koniec, gdyby nie werblowa perkusja. Tytułowa kompozycja jest bardziej skoczna i pachnąca bluesem na kilometr, podobnie jak mroczniejszy „Jeśli tam nie ma nic” ze zgrabnie wplecioną elektroniką i ostrzejszy „Zawsze można dalej”.

Janek z gitarą bawi się świetnie nie bojąc się nawet skręcić w boogie („Przez słuchawkę”), bluesie („Odczep się, Kostucho”), hard rocku („Zostanę z tobą na zawsze” czy szybkie „Trzy wiadomości”) czy nawet metalu (kompletnie nie do poznania „Farby piekła”), ale udaje się tutaj zachować spójność. Spoiwem łączącym jest gitara Borysewicza oraz jego niezły wokal. Żeby jednak nie było, Janek zaprosił kilku gości, którzy dali z siebie wszystko i nie wywoływali poczucia dyskomfortu. Piotr Cugowski, Piotr Rogucki, Igor Herbut, Damian Ukeje i Ruda z Red Lips zrobili swoje.

„Kawa i dym” to kawał mocnego, rockowego grania i pokazuje troszkę inne oblicze Borysewicza. Gitarzysta tutaj serwuje różne oblicza muzyki z gitarą na pierwszym planie. Dla mnie spora niespodzianka, ale nie zrażajcie się ilością piosenek (aż 14), bo czas zleci jak z bicza strzelił. Mocna rzecz.

7,5/10

Radosław Ostrowski