IRA – My

b9194b4396ae9389e14f8e4f5f0b25e3

Zespół IRA (nie mylić ze słynną organizacją terrorystyczną) w tym roku obchodzi 30-lecie działalności. Czasami jeszcze potrafią wrzucić do pieca i zagrać tak mocno, ostro jak na początku, ale to przeszłość. Chociaż może nie, może jeszcze mają w sobie ten ogień? Jedenasty album kapeli nie daje jednoznacznej odpowiedzi.

Początek to lightowe „Powtarzaj to”, gdzie gitara złagodniała, ustępując miejsca klawiszom. Bardziej ostre są „Kamienie”, przypominające ten pazur, z jakiego znana była ekipa Gadowskiego, podobnie „Tam, gdzie czas”, chociaż akustyczny wstęp może zmylić. Jednak im dalej, tym jest bardziej sentymentalnie, lightowo i nieznośnie patetycznie (finałowe „Wybacz” z chórem gospel w tle). Riffy potrafią być miejscami ostre (środek „Nie wszystko już było” czy zacinające się w „Prawdę mówiąc”), Gadowski nadal ma iskry w głosie, jednak nie da się tego słuchać. Teksty o sprawach ważnych i poważnych są wykładane tak mocno i łopatologicznie, że jest to strasznie bolesne.

Na szczęście piosenek jest tylko 10 i nie są zbyt długie, ale to marne pocieszenie. Po mocnej „X”, tutaj jest mocno wyraźna obniżka formy. Jak widać u niektórych z wiekiem brakuje mocy. Innymi słowy, jeśli nie musicie, to nie słuchajcie.

5/10

Radosław Ostrowski

IRA – X

X

W latach 90-tych był to jeden z najpopularniejszych rockowych zespołów w Polsce, który może i grał bardziej pod radio, ale nie brakowało im ikry i ognia. Z ostatnich płyt w radiach raczej gra się spokojniejsze ballady i to mogło przekonać fanów, ze złagodnieli. Na swoim dziesiątym, podwójnym albumie „X” pokazują, że jeszcze potrafią przyłoić.

Jak wspomniałem „X” to dwie płyty, za których produkcję odpowiadają Sebastian Piekarek (gitarzysta sesyjny i kompozytor) oraz Marcin Trojanowicz (klawiszowiec). I zaprawdę powiadam wam, jeszcze pamiętają jak należy używać gitary elektrycznej. Łoją aż miło od początku (singlowy „Taki sam” – także po angielsku czy najostrzejsza „Pretty Baby”), a gitary słucha się naprawdę z wielką frajdą. Czasem bywa surowo i ponuro („Styks”, także po angielsku), czasem po prostu głośno („To moje życie”, „Za siebie”), szybko („Gniew”, „Uciekaj”). Poza tym, jak każda szanująca się rockowa kapela, musiały pojawić się spokojniejsze ballady takie jak „Szczęśliwa” i  „Pod wiatr”. Ale tutaj jednak jest więcej mocnego grania, co chyba jest plusem, zaś te spokojniejsze wypadają całkiem przyzwoicie.

Druga zaś płyta zawiera sześć piosenek, z czego tylko dwie po polsku. Zaś piosenki po angielsku to covery („Never Turn Back Time”, „Styx” i „God” – kolejno „Taki sam”, „Styks” i „Mój Bóg”) oraz „Your Ghost” zagrany tylko na gitarze akustycznej. Zaś polskie piosenki to idący w stronę bluesa „Ocean” ze średnim udziałem Patrycji Markowskiej oraz najlepsza ze spokojniejszych „Twój cały świat” śpiewany przez córkę Artura Gadowskiego, Zuzannę z wręcz piękną aranżacją.

Jeśli ktoś nie lubił wokalu Gadowskiego, mam złą wiadomość – nie zmienił się. Czuć, że to rockowy wokal, jeszcze ma iskrę i słucha się go przyzwoicie. Także teksty są naprawdę w porządku, zaś tematyka taka typowa – miłość, wierność sobie, bunt. I tutaj też trudno się do czegoś przyczepić.

Gadowski i spółka nadal grają rocka, jeszcze pokazując pazur i energię, co się chwali. Owszem, zdarzają się słabsze momenty, ale nie zmienia to faktu, że to dobry album.

7/10

Radosław Ostrowski